Dan potrzebował dwudziestu minut, żeby przejrzeć zawartość pliku i porobić notatki. Potem wyłączył terminal i otworzył papierową teczkę z aktami Neda Rinka.
Zawierała wiele dokumentów, które bynajmniej nie były nudne. Rink, martwy człowiek znaleziony w volvo dopiero dzisiaj rano, miał trzydzieści dziewięć lat. Ukończył Akademię Policyjną w Los Angeles, kiedy miał dwadzieścia jeden lat, cztery lata służył w siłach policyjnych i jednocześnie uczęszczał na wieczorowe kursy prawa kryminalnego. Dwukrotnie prowadzono przeciwko niemu wewnętrzne śledztwo w LAPD pod zarzutem brutalności, lecz z braku dowodów nie podjęto żadnych kroków. Zgłosił się do FBI, został przyjęty dzięki uchyleniu przepisu o wymaganym minimalnym wzroście, w ramach zastosowania praw przeciw dyskryminacji, i pracował dla Biura przez pięć lat. Dziewięć lat temu zwolniono go z FBI z nieznanych przyczyn, chociaż poszlaki wskazywały, że przekroczył swoje kompetencje i co najmniej przy kilku okazjach wykazał nadmierny zapał podczas przesłuchiwania podejrzanych.
Dan pomyślał, że zna ten typ. Niektórzy ludzie wybierali służbę w policji, ponieważ pragnęli pełnić użyteczną funkcję publiczną, niektórzy – ponieważ bohaterowie ich dzieciństwa byli policjantami, inni – ponieważ mieli ojców policjantów, a jeszcze inni – ponieważ ten zawód był stosunkowo bezpieczny i zapewniał wysoką emeryturę. Istniały setki powodów. Ludzi w rodzaju Rinka pociągała władza; podniecało ich wydawanie rozkazów, sprawowanie rządów, nie dlatego, że czerpali przyjemność z dobrego kierowania innymi, lecz ponieważ lubili narzucać innym swoją wolę i wzbudzać respekt.
Według akt sprzed ośmiu laty, po zwolnieniu z FBI Rink został aresztowany za napad i usiłowanie zabójstwa. Oskarżenie zredukowano do zwykłego napadu, żeby zapewnić wyrok skazujący, który uzyskano, i Rink odsiedział dziesięć miesięcy, zwolniony przedterminowo za dobre sprawowanie. Dwa lata później znowu go aresztowano jako podejrzanego o morderstwo. Dowody okazały się niewystarczające i oskarżenie wycofano. Od tamtej pory Rink nauczył się ostrożności. Władze miejscowe, stanowe i federalne uważały go za zawodowego zabójcę, pracującego dla przestępczego podziemia i każdego, kto zapłaci za jego usługi; pośrednie dowody przypisywały mu dziewięć morderstw w ciągu ostatnich pięciu lat – co pewnie stanowiło tylko wierzchołek góry lodowej – lecz żadna policyjna agencja nie zdobyła wystarczających dowodów, żeby postawić Rinka przed sądem.
Ale i tak ktoś wymierzył mu sprawiedliwość.
Nie policja ani sąd, tylko ktoś inny.
Haldane zamknął folder, położył go na teczce Coopera i wyciągnął z kieszeni garść najnowszych spisów. Przeglądał je przez kilka minut i tym razem coś wyskoczyło. Nazwisko: Mary O’Hara. Członek zarządu organizacji Teraz Wolność. Jej nazwisko i numer znajdowały się na bloczku obok telefonu w gabinecie Dylana McCaffreya.
Haldane odłożył spisy i siedział przez chwilę pogrążony w myślach. Boże, co za bałagan. Dwaj doktorzy psychologii, obaj dawniej z UCLA – martwi. Jeden biznesmen milioner i polityczny aktywista – martwy. Jeden były gliniarz, były agent FBI i prawdopodobnie płatny morderca – martwy. Dziwaczny szary pokój w zwykłym podmiejskim domu, gdzie jedna mała dziewczynka była – między innymi – torturowana elektrowstrząsami. Przez własnego ojca. Wielki Bóg Szmatławego Dziennikarstwa był łaskawy dla swoich wyznawców: prasa zakocha się w tej historii.
Dan zwrócił dwie teczki urzędnikowi z archiwów i pojechał windą do wydziału badań naukowych.
14
Jak tylko weszli do domu, Earl Benton obszedł wszystkie pokoje i sprawdził, czy drzwi i okna są pozamykane. Zaciągnął zasłony i rolety i poradził Laurze, żeby ona i Melanie trzymały się z dala od okien.
Wybrawszy kilka czasopism ze stosu publikacji leżących na mosiężnej tacy w gabinecie Laury, Earl przysunął krzesło do jednego z frontowych okien w pokoju dziennym, skąd miał widok na chodnik i jezdnię.
– Może wygląda, jakbym się lenił, ale proszę się nie martwić. Nic w tych magazynach nie rozproszy mojej uwagi.
– Ja się nie martwię.
– Moja praca to głównie siedzenie i czekanie. Facet zwariuje, jeśli nie ma gazety albo pisma.
– Rozumiem – zapewniła go.
Pieprzówka, cętkowana kocica, bardziej zainteresowała się Earlem niż Melanie. Przez pewien czas krążyła czujnie wokół niego, obserwowała go, węszyła u jego stóp. Wreszcie wlazła mu na kolana i zażądała pieszczot.
– Ładna kicia – powiedział, drapiąc Pieprzówkę za uszami. Kotka rozłożyła się wygodnie, z rozkosznie zadowoloną miną.
– Ona zwykle nie idzie tak szybko do obcych – odparła Laura.
Earl wyszczerzył zęby.
– Zawsze miałem podejście do zwierząt.
Chociaż to było niemądre, reakcja kotki podniosła Laurę na duchu i jeszcze bardziej zwiększyła jej sympatię do Earla Bentona. Teraz ufała mu kompletnie.
Co to znaczy? – zapytała samą siebie. Czy już mu nie zaufałam? Czy podświadomie miałam wobec niego wątpliwości?
Został wynajęty, żeby chronić ją i Melanie, i to właśnie będzie robił. Nie miała powodu podejrzewać, że był związany z ludźmi, którzy chcieli zabić Melanie – albo z tymi, którzy woleli zamknąć ją żywcem w następnym szarym pokoju.
Lecz właśnie takie podejrzenie tkwiło głęboko w podświadomości Laury.
Powinna bronić się przed paranoją. Nie znała swoich wrogów: wrogów bez twarzy. Dlatego skłonna była podejrzewać wszystkich, tworzyć zawikłane teorie spisku, który zatacza coraz szersze kręgi, aż wreszcie obejmie wszystkich ludzi na świecie prócz niej samej i Melanie.
Zaparzyła kawę dla siebie i Earla, a potem przygotowała gorącą czekoladę dla Melanie i zaniosła do gabinetu, gdzie czekała dziewczynka. Laura załatwiła sobie bezterminowe zwolnienie ze Świętego Marka i poprosiła kolegę, żeby przejął jej prywatnych pacjentów przynajmniej na następny tydzień. Zamierzała rozpocząć terapię z Melanie natychmiast, jeszcze tego samego popołudnia, ale nie chciała prowadzić sesji w jednym pokoju z Earlem, żeby ich nie rozpraszał.
Gabinet był mały, lecz wygodny. Dwie ściany od sufitu do podłogi zakrywały regały, wypełnione eklektyczną kolekcją książek w twardych oprawach, od egzotycznych tomów z dziedziny specjalistycznej psychologii po popularne powieści. Na pozostałych ścianach, obitych beżowym welurem, wisiały dwie ryciny Delacroix. Stało tam ciemne sosnowe biurko z wyściełanym krzesłem, bujany fotel i szmaragdowozielona sofa z mnóstwem poduszek. Miękkie bursztynowe światło padało z dwóch mosiężnych lamp Stiffela stojących na dopasowanych bocznych stolikach; Earl zaciągnął szmaragdowozielone kotary.
Melanie siedziała na sofie, wpatrując się we własne dłonie, odwrócone wnętrzem do góry.
– Melanie.
Dziewczynka nie okazała, że zdaje sobie sprawę z obecności matki.
– Skarbie, przyniosłam ci gorącej czekolady.
Kiedy dziewczynka nadal nie reagowała, Laura usiadła obok niej. Trzymając kubek w jednej dłoni, drugą ręką ujęła podbródek Melanie, przechyliła jej głowę i spojrzała w oczy.
Nadal były przerażająco puste i Laura nie zdołała nawiązać z nimi kontaktu, przykuć ich uwagi.
– Wypij to, Melanie – powiedziała. – To dobre, smaczne. Będzie ci smakowało. Wiem, że będzie ci smakowało.
Przyłożyła brzeg kubka do ust dziewczynki i cierpliwie nakłoniła córkę, żeby wypiła łyk czekolady. Trochę pociekło po policzku Melanie i Laura zebrała krople papierową serwetką, zanim kapnęły na sofę. Po dalszych zachętach dziewczynka zaczęła pić mniej niezdarnie. Wreszcie jej chude rączki uniosły się i objęły kubek dostatecznie mocno, żeby Laura mogła go puścić. Trzymając kubek samodzielnie, Melanie wypiła resztkę gorącej czekolady szybko i łapczywie. Kiedy skończyła, oblizała wargi. W jej oczach na mgnienie zabłysło życie, płomyk świadomości; i na sekundę, nie dłużej niż na sekundę, jej oczy napotkały spojrzenie matki, nie patrzyły przez Laurę jak przedtem, ale na nią. Ta cenna chwila bliskości zelektryzowała Laurę. Niestety Melanie natychmiast wycofała się z powrotem do sekretnego wewnętrznego świata, jej oczy znowu się zaszkliły. Teraz jednak Laura wiedziała, że dziecko może powrócić ze swego dobrowolnego wygnania; zatem istniała szansa, chociaż niewielka, że można ją sprowadzić nie na jedną sekundę, lecz na stałe.