– Te… te…
– Krzesło terapii awersyjnej? Elektryczne krzesło? Nigdy już na nim nie usiądziesz.
Coś innego przerażało dziewczynkę. Zadygotała i wyprężyła się w ramionach Laury, jakby chciała się wyrwać, uciekać.
– Kochanie, ze mną jesteś bezpieczna – zapewniała Laura, przytulając córkę mocniej. – To cię nie skrzywdzi.
– Otwiera… otwiera się… nie… one… otwarte…
– Spokojnie – powtórzyła Laura. Kiedy zimny dreszcz wędrujący po jej plecach dotarł do karku, doznała przeczucia, że za chwilę stanie się coś straszliwie ważnego.
15
Porucznika Feliksa Porteau z wydziału badań naukowych nazywano za plecami „Poirot”, jak nadętego belgijskiego detektywa z powieści Agathy Christie. Dan nie miał wątpliwości, że Porteau wolał się uważać za Sherlocka Holmesa, pomimo pokaźnego brzuszka, krótkich nóg, zgarbionych ramion, twarzy świętego Mikołaja i błyszczącej łysiny. Dla podtrzymania upragnionego wizerunku
Porteau prawie nigdy nie rozstawał się z fajką o wygiętym cybuchu, w której palił aromatyczną mieszankę grubo ciętego tytoniu.
Fajka nie paliła się, kiedy Dan wszedł do gabinetu Porteau, ale przedstawiciel wydziału chwycił ją z popielniczki i wskazał nią krzesło.
– Siadaj, Danielu, siadaj. Oczywiście spodziewałem się ciebie. Zakładam, że przyszedłeś zapytać, czego się dowiedziałem w sprawie Studio City.
– Zadziwiająca spostrzegawczość, Feliksie. Porteau odchylił się do tyłu w fotelu.
– Wyjątkowa sprawa. Naturalnie upłynie parę dni, zanim otrzymam wszystkie wyniki z mojego laboratorium. – Feliks zawsze mówił: „moje laboratorium”, jakby nie kierował wydziałem badawczym policji w wielkim mieście, tylko samotnie prowadził eksperymenty w jednym pokoju prywatnego mieszkania na Baker Street. – Jednakże mogę przedstawić ci kilka wstępnych wniosków, jeśli sobie życzysz.
– Jesteś bardzo uprzejmy.
Porteau przygryzł ustnik fajki, rzucił Danowi chytre spojrzenie i uśmiechnął się.
– Kpisz sobie ze mnie, Danielu.
– Nigdy.
– Owszem. Kpisz ze wszystkich.
– Robisz ze mnie przemądrzałego gnojka.
– Bo jesteś przemądrzałym gnojkiem.
– Wielkie dzięki.
– Ale miłym, dowcipnym, inteligentnym, uroczym gnojkiem… a to wielka różnica.
– Teraz robisz ze mnie Cary Granta.
– Czy tak siebie widzisz?
Dan zastanowił się nad pytaniem.
– No, może w tej chwili połowa Cary Granta i połowa Kojota.
– Kogo?
– Kojota z kreskówek ze Strusiem Pędziwiatrem.
– Aha. Dlaczego?
– Mam wrażenie, że ogromny głaz właśnie stoczył się ze skały nad moją głową i spada prosto na mnie, i zaraz zostanę rozpłaszczony jak naleśnik.
– Ten głaz to ta sprawa?
– Właśnie. Są jakieś odciski palców, które nam pomogą?
Porteau otworzył szufladę biurka i wyjął kapciuch z tytoniem. Zaczął nabijać fajkę.
– Liczne odciski należące do trzech ofiar. W całym domu. Inne należące do małej dziewczynki… chociaż tylko w przerobionym garażu.
– W laboratorium.
– W szarym pokoju, jak to nazwał jeden z moich ludzi.
– Więc trzymano ją stale w tym pokoju?
– Z pewnością to najbardziej logiczny wniosek. Mamy kilka częściowych z łazienki w holu, które mogą należeć do niej, ale z żadnego innego miejsca w domu.
– I nic więcej? Żadnych odcisków, które mogły należeć do zabójców?
– Och, oczywiście znaleźliśmy dużo innych odcisków, głównie częściowych. Przepuszczamy je przez nowy przyspieszony komputerowy program porównawczy, żeby je dopasować do odcisków znanych przestępców, ale jak dotąd nie dopisało nam szczęście. I wątpię, żeby dopisało. – Przerwał, skończył ubijać tytoń w pojemnej główce fajki i sięgnął do kieszeni po zapałki. – W trakcie twojej kariery, Danielu, ile razy zdarzyło się, że morderca zostawił na miejscu zbrodni wyraźne, nierozmazane i łatwe do identyfikacji odciski palców?
– Dwa razy – odparł Dan. – W ciągu czternastu lat. Więc odciski nie pomogą. A co mamy?
Porteau zapalił fajkę, wydmuchnął słodkawy dym i machaniem zgasił zapałkę.
– Nie znaleziono żadnej broni…
– Jedna z ofiar miała pogrzebacz. Porteau przytaknął.
– Pan Cooper widocznie zamierzał go użyć do obrony. Ale nikogo nie uderzył. Krew na pogrzebaczu należała wyłącznie do Coopera, tylko kilka kropli, część naturalnego układu rozprysków, które pokrywały ściany i podłogę wokół ciała.
– Więc Cooper ani razu nie walnął napastnika i sam też nie zainkasował żadnych ciosów pogrzebaczem.
– Właśnie.
– Czy ekipa odkurzania zebrała coś poza brudem?
– Wyniki są analizowane. Szczerze mówiąc, nie jestem optymistą.
Porteau zwykle był optymistą, kolejna holmesowska cecha, więc jego pesymizm w obecnej sprawie wyglądał dość niepokojąco.
– A brud spod paznokci ofiar? – zapytał Dan.
– Nic ciekawego. Ani skóry, ani włosów, ani krwi oprócz własnej pod paznokciami, co prawdopodobnie znaczy, że nie mieli szans podrapać napastników.
– Ale zabójcy musieli się zbliżyć. Przecież pobili tych ludzi na śmierć, Feliksie.
– Tak. Ale chociaż musieli się zbliżyć, chyba nie odnieśli żadnych obrażeń. Pobraliśmy liczne próbki krwi z każdej powierzchni w tych pokojach, ale wszystkie należały do ofiar.
Siedzieli w milczeniu.
Porteau wypuszczał kłęby wonnego dymu w powietrze nad swoją głową. Jego oczy przybrały nieobecny wyraz, kiedy rozważał materiał dowodowy w tej sprawie, i gdyby grywał na skrzypcach jak Sherlock Holmes, pewnie teraz sięgnąłby po instrument.
Wreszcie Dan powiedział:
– Zakładam, że widziałeś fotografie ciał.
– Tak. Potworne. Niewiarygodne. Co za furia.
– Czy nie wydaje ci się, że ta sprawa będzie naprawdę upiorna?
– Danielu, ja uważam wszystkie morderstwa za upiorne – odparł Porteau.
– Ale to wygląda bardziej upiornie niż zwykle.
– Bardziej upiornie niż zwykle – zgodził się Porteau z uśmiechem, jakby zadowolony z wyzwania.
– Dostaję gęsiej skórki.
– Uważaj na ten spadający głaz, panie Kojocie.
Dan zostawił porucznika z badań naukowych w aromatycznym obłoku dymu i zjechał windą na dół, tym razem do sutereny, gdzie mieścił się wydział patologii.
16
Wciąż pogrążona w hipnotycznym transie, dziewczynka zawołała:
– Nie!
– Melanie, skarbie, uspokój się, spokojnie, nikt ci nie zrobi krzywdy.
Dziewczynka odrzuciła głowę do tyłu, chwytała powietrze szybkimi, płytkimi haustami, świadczącymi o panice. Narastający jęk strachu i zgrozy uwiązł jej w gardle i wydobył się tylko jako cienkie, piskliwe „iiiiiiii”. Szarpnęła się i próbowała zejść z kolan matki. Laura przytrzymała ją.
– Przestań walczyć, Melanie. Odpręż się. Cicho. Spokojnie. Nagle dziewczynka zaatakowała niewidzialnego wroga, wymachując rękami. Niechcący uderzyła matkę w pierś, potem w twarz, dwa silne, dotkliwe ciosy.
Przez chwilę Laura czuła się oszołomiona. Cios w twarz był dostatecznie mocny, żeby wywołać mimowolne łzy bólu.
Melanie stoczyła się z kolan matki na podłogę i odpełzła od kanapy.
– Melanie, stój!
Pomimo sugestii posthipnotycznej, nakazującej córce słuchać rozkazów Laury, dziewczynka zignorowała matkę. Przeczołgała się obok bujanego fotela, wydając żałosne zwierzęce dźwięki czystego przerażenia.
Cętkowana kotka stanęła na fotelu i położyła uszy po sobie, sycząc złowrogo. Kiedy Melanie podczołgała się bliżej, Pieprzówka przeskoczyła przez dziewczynkę i błyskawicznie uciekła z gabinetu.