Выбрать главу

– Nie mamy pewności. Znaleźliśmy… inne ciała. Przypuszczamy, że jeden z nich tam mieszkał, ponieważ znaleźliśmy męskie ubrania w dwóch rozmiarach, albo pasujące na pani męża, albo na jednego z pozostałych mężczyzn.

– Ile ciał?

– Jeszcze dwa. Razem trzy.

– Pobici na śmierć? Przytaknął.

– I pan nie wie, gdzie jest Melanie?

– Jeszcze nie.

– Więc może… ten, kto zabił Dylana i pozostałych, zabrał j ą ze sobą.

– Istnieje taka możliwość – przyznał.

Nawet jeśli Melanie jeszcze żyła, była zakładniczką mordercy. Może nie tylko mordercy, ale gwałciciela.

Nie. Ona ma dopiero dziewięć lat. Czego chciałby od niej gwałciciel? Przecież była zaledwie dzieckiem.

Oczywiście w naszych czasach to nie robiło różnicy. Po świecie grasowały dziwaczne zwierzęta, potwory żerujące na dzieciach, gustujące zwłaszcza w małych dziewczynkach.

Wypełniło ją zimno znacznie bardziej dotkliwe od lodowatego deszczu.

– Musimy ją znaleźć – wykrztusiła ochrypłym głosem, którego sama nie poznała.

– Próbujemy – zapewnił Haldane.

Teraz zobaczyła w jego niebieskich oczach współczucie i sympatię, ale nie potrafiła przyjąć od niego pociechy.

– Chciałbym, żeby pani weszła ze mną do środka – powiedział – ale muszę panią uprzedzić, że to nie jest przyjemny widok.

– Jestem lekarzem, poruczniku.

– Tak, ale psychiatrą.

– I doktorem medycyny. Wszyscy psychiatrzy to doktorzy medycyny.

– Och, racja. Nie pomyślałem.

– Zakładam, że chce pan, żebym rozpoznała ciało Dylana.

– Nie. Nie zamierzam pani prosić o obejrzenie ciała. To nic nie da. Jego stan… wizualna identyfikacja jest właściwie niemożliwa. Chcę pani pokazać coś innego i mam nadzieję, że pani mi to wyjaśni.

– Co to jest?

– Coś dziwnego – odparł. – Coś cholernie dziwnego.

3

Wszystkie lampy i kinkiety w domu były zapalone. Laura mrużyła oczy od blasku, kiedy się rozglądała. Pokój dzienny został umeblowany schludnie, ale bez smaku. Śmiały geometryczny wzór na obiciu rozkładanej sofy gryzł się z kwiecistymi zasłonami. Dywan i ściany różniły się odcieniem zieleni. Tylko regały na książki, wypełnione setkami tomów, wyglądały jak skompletowane z prawdziwym zainteresowaniem i odpowiadające określonym gustom.

Reszta pokoju przypominała sceniczną dekorację, pospiesznie skleconą w niskobudżetowym teatrze.

Obok wygasłego kominka przewrócił się tani, czarny, blaszany pojemnik, przybory z kutego żelaza leżały rozsypane na białym ceglanym palenisku. Dwaj technicy laboratoryjni posypywali proszkiem odsłonięte płaszczyzny i zdejmowali taśmą znalezione odciski palców.

– Proszę niczego nie dotykać – ostrzegł Laurę Haldane.

– Jeśli nie potrzebujecie mnie do identyfikacji Dylana…

– Jak mówiłem, to nic nie da.

– Dlaczego?

– Nie ma czego identyfikować.

– Z pewnością ciało nie jest tak poważnie…

– Zmasakrowane – oświadczył. – Nic nie zostało z twarzy.

– Mój Boże.

Stali w przedpokoju przy łukowym wejściu do pokoju dziennego. Haldane wyraźnie nie miał ochoty zaprowadzić jej w głąb domu, podobnie jak wcześniej nie chciał jej wpuścić.

– Czy on miał jakieś znaki szczególne? – zapytał.

– Odbarwiony placek skóry…

– Od urodzenia? – Tak.

– Gdzie?

– Na środku klatki piersiowej. Haldane pokręcił głową.

– To raczej nie pomoże.

– Dlaczego?

Popatrzył na nią, potem spuścił wzrok na podłogę.

– Jestem lekarzem – przypomniała mu.

– Ma wgniecioną klatkę piersiową.

– Od pobicia?!

– Tak. Każde żebro złamane kilka razy. Mostek roztrzaskany jak porcelanowy talerzyk.

– Roztrzaskany?

– Tak. Świadomie użyłem tego słowa, pani doktor. Nie po prostu złamany. Nie pęknięty czy rozłupany. Roztrzaskany. Jakby był ze szkła.

– To niemożliwe.

– Widziałem na własne oczy. I żałuję.

– Ale mostek to solidna kość. Mostek i czaszka w ludzkim ciele to jakby części pancerza.

– Widocznie zabójca był wielkim, silnym sukinsynem. Laura potrząsnęła głową.

– Nie. Można roztrzaskać mostek w wypadku samochodowym, gdzie występują ogromne siły, zderzenie z szybkością pięćdziesięciu i sześćdziesięciu mil na godzinę, miażdżący impet i ciężar… Ale to niemożliwe przy pobiciu.

– Myśleliśmy, że ołowiana rura albo…

– Nawet wtedy – zaprzeczyła. – Roztrzaskany? Na pewno nie.

Melanie, moja mała Melanie, mój Boże, co się z tobą dzieje, dokąd cię zabrali, czy cię jeszcze zobaczę? Zadygotała.

– Panie poruczniku, jeśli nie potrzebujecie mnie do identyfikacji Dylana, to nie rozumiem, w czym mogę pomóc…

– Jak mówiłem, chciałbym coś pani pokazać.

– Coś dziwacznego.

– Właśnie.

Lecz nadal trzymał ją w przedpokoju i nawet stanął przed nią, żeby nie mogła zajrzeć w głąb domu. Wyraźnie targały nim sprzeczne uczucia: pragnął uzyskać od niej jakieś informacje, a jednocześnie nie chciał jej prowadzić przez krwawą jatkę.

– Nie rozumiem – powiedziała. – Dziwaczne? Co? Haldane pozostawił pytanie bez odpowiedzi.

– Pani i on pracowaliście w tym samym zawodzie – zauważył.

– Nie całkiem.

– On też był psychiatrą, prawda?

– Nie. Psychologiem behawioralnym. Ze szczególnym naciskiem na behawioralną modyfikację.

– A pani jest psychiatrą, doktorem medycyny.

– Specjalizuję się w leczeniu dzieci.

– Tak, rozumiem. Różne dziedziny.

– Bardzo różne. Zmarszczył brwi.

– Ale jeśli pani obejrzy jego laboratorium, może mi pani powie, czym on się tutaj zajmował.

– Laboratorium? On i tutaj pracował?

– On głównie tutaj pracował. Wątpię, czy on i pani córka prowadzili normalne życie w tym domu.

– Pracował? Co robił?

– Jakieś eksperymenty. Nie potrafimy określić.

– Chodźmy obejrzeć.

– Tam jest… paskudnie – oznajmił, wpatrując się w nią uważnie.

– Mówiłam panu, że jestem lekarzem.

– Tak, a ja jestem gliniarzem, a gliniarz widuje więcej krwi niż lekarz, a tam było tak paskudnie, że dostałem mdłości.

– Poruczniku, pan mnie tutaj sprowadził i teraz nie odejdę stąd, dopóki się nie dowiem, co mąż i córeczka robili w tym domu.

Kiwnął głową.

– Tędy.

Ruszyła za nim. Minęli pokój dzienny i kuchnię, przeszli przez krótki korytarz, gdzie smukły, przystojny Latynos w ciemnym garniturze nadzorował dwóch mężczyzn, których mundurowe kurtki miały wypisane słowo KORONER. Ładowali zwłoki do białego plastikowego worka. Jeden z pracowników biura koronera zaciągnął zamek błyskawiczny. Przez mleczny plastik Laura widziała tylko bryłowaty ludzki kształt, żadnych szczegółów oprócz kilku rozmazanych plam krwi.

Dylan?

– Nie pani mąż – powiedział Haldane, jakby czytał w jej myślach. – Ten nie miał żadnych dokumentów. Musimy polegać wyłącznie na odciskach palców.

Mnóstwo krwi zachlapało ściany i spłynęło na podłogę, tak wiele, że wydawała się nieprawdziwa, niczym w scenie z taniego filmu grozy.

Na środku korytarza rozłożono plastikowy chodnik, żeby technicy i oficerowie dochodzeniowi nie musieli wchodzić w krwawe kałuże i plamić sobie butów.

Haldane zerknął na Laurę, a ona próbowała nie okazywać strachu.

Czy Melanie była tutaj, kiedy popełniono te morderstwa? Jeśli tak i jeśli zabrał ją ten sam człowiek – czy ludzie – który tego dokonał, ona również została skazana na śmierć, ponieważ była świadkiem. Nawet jeśli nic nie widziała, morderca zabije ją, kiedy… kiedy z nią skończy. Nie ma wątpliwości. Zabije ją, ponieważ to mu sprawi przyjemność.