Laura McCaffrey była za bardzo rozstrojona: umierała z niepokoju o córkę; zabito jej męża i na pewno to nią wstrząsnęło, chociaż przestała go kochać dawno temu. Jaki mężczyzna mógł myśleć o romansowaniu z nią w takiej chwili? Dan wstydził się za siebie. A jednak… Westchnął.
– No, kiedy pani przejrzy dziennik męża, może znajdzie pani dowód, że on nigdy nie posadził córki na tym krześle. Ale wątpię.
Laura po prostu stała bez ruchu, oszołomiona.
Dan podszedł do szafy, rozsunął drzwi i odsłonił kilka par dżinsów, podkoszulków, swetrów i butów, które mogły pasować na dziewięcioletnią dziewczynkę. Wszystkie miały szary kolor.
– Dlaczego? – zapytał. – Co on chciał udowodnić? Jakie efekty chciał osiągnąć z tym dzieckiem?
Kobieta potrząsnęła głową, zbyt zdenerwowana, żeby odpowiedzieć.
– I jeszcze coś mnie zastanawia – ciągnął Dan. – To wszystko, całe sześć lat, kosztowało więcej pieniędzy, niż miał, kiedy wyczyścił wasze wspólne konta bankowe i odszedł. Dużo więcej. Ale on nigdzie nie pracował. Nigdy nie wychodził. Może Wilhelm Hoffritz dawał mu pieniądze. Ale jacyś inni też musieli się dokładać. Kto? Kto finansował te prace?
– Nie mam pojęcia.
– I dlaczego? – powtórzył.
– I dokąd zabrali Melanie? – zapytała. – I co jej robią teraz?
5
Kuchnia nie była właściwie brudna, ale wyglądała nieporządnie. Stosy nieumytych naczyń wypełniały zlew. Okruchy zaśmiecały stół, który stał przy jedynym oknie.
Laura usiadła przy stole i strzepnęła trochę okruchów. Pilno jej było zajrzeć do dziennika eksperymentów Dylana z Melanie. Haldane jeszcze go jej nie pokazał. Trzymał go w ręku – notatnik dużego formatu, oprawny w imitację brązowej skóry – i spacerował po kuchni w trakcie rozmowy.
Deszcz bębnił w okno i spływał po szybach. Od czasu do czasu błyskawica rozjaśniała noc i przelotnie wyświetlała na ścianach nieregularny, falujący deseń wodnych zacieków, a wtedy pokój wydawał się bezkształtny i półprzeźroczysty jak miraż.
– Chciałbym wiedzieć dużo więcej o pani mężu – powiedział Haldane.
– Na przykład co?
– Na przykład, dlaczego pani zdecydowała się na rozwód.
– Co to ma do rzeczy?
– Może ma.
– Jak to?
– Po pierwsze, jeśli w grę wchodziła inna kobieta, mogłaby nam powiedzieć więcej o tym, co tutaj robił. Mogłaby nawet powiedzieć, kto go zabił.
– Nie było innej kobiety.
– Więc dlaczego pani postanowiła się rozwieść?
– Po prostu… już go nie kochałam.
– Ale dawniej go pani kochała.
– Tak. Ale nie był już tym mężczyzną, za którego wyszłam.
– W jaki sposób się zmienił? Laura westchnęła.
– Nie zmienił się. Nigdy nie był tym mężczyzną, za którego wyszłam. Tylko tak mi się zdawało. Później stopniowo dotarło do mnie, jak bardzo od samego początku go nie rozumiałam.
Haldane przestał chodzić, oparł się o blat i skrzyżował ramiona, wciąż trzymając dziennik.
– Pod jakim względem pani go nie rozumiała?
– No… po pierwsze, musi pan wiedzieć o mnie jedno. W szkole i na studiach nigdy nie byłam specjalnie popularną dziewczyną. Nigdy nie chodziłam na randki.
– Trudno mi w to uwierzyć.
Zarumieniła się, chociaż próbowała to opanować.
– To prawda. Byłam straszliwie nieśmiała. Unikałam chłopców. Unikałam wszystkich. Nigdy też nie miałam bliskiej przyjaciółki.
– Nikt pani nie powiedział o odpowiedniej płukance do ust i szamponie przeciwłupieżowym?
Uśmiechnęła się, ponieważ usiłował ją rozśmieszyć, ale nigdy nie potrafiła swobodnie mówić o sobie.
– Nie chciałam, żeby ludzie mnie poznali, bo wyobrażałam sobie, że mnie nie polubią, a nie mogłabym znieść odrzucenia.
– Dlaczego mieliby pani nie lubić?
– Och… bo nie byłam dostatecznie ładna, bystra czy dowcipna jak na ich wymagania.
– No, trudno mi powiedzieć, czy pani jest dowcipna, ale w tym domu nawet David Letterman nie mógłby sypać żartami. Ale na pewno nie brakuje pani inteligencji. W końcu zrobiła pani doktorat. I nie rozumiem, jak pani może patrzeć w lustro i nie widzieć, że jest pani piękna.
Podniosła wzrok znad zasypanego okruchami stołu. Spojrzenie porucznika było bezpośrednie, ujmujące, ciepłe, wcale nie zuchwałe czy prowokujące. Zachowywał się jak policjant dokonujący obserwacji, stwierdzający fakt. Lecz pod powierzchnią profesjonalizmu wyczuła głęboko skrywane zainteresowanie. Poczuła się nieswojo.
Skrępowana, wpatrując się w niewyraźne srebrzyste smugi deszczu na ciemnej szybie, powiedziała:
– Miałam wtedy okropny kompleks niższości.
– Dlaczego?
– Rodzice.
– Jak zawsze.
– Nie. Nie zawsze. Ale w moim przypadku… głównie matka.
– Jacy byli pani rodzice?
– Nie mają nic wspólnego z tą sprawą – odparła. – Zresztą oboje już odeszli.
– Zmarli? – Tak.
– Przykro mi.
– Niepotrzebnie. Mnie nie jest przykro.
– Rozumiem.
Wyraziła się dość ostro. Ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że nie chciała zrobić na nim złego wrażenia. Z drugiej strony wolała nie opowiadać mu o swoich rodzicach i dzieciństwie pozbawionym miłości.
– Co do Dylana… – zaczęła, ale zgubiła wątek.
– Mówiła pani, dlaczego od początku źle go pani oceniła – podsunął Haldane.
– Widzi pan, tak dobrze umiałam odpychać ludzi, tak gruntownie ich zniechęcałam i zamykałam się w mojej przytulnej skorupie, że nikt nigdy nie zbliżył się do mnie. Zwłaszcza chłopcy… czy mężczyźni. Wiedziałam, jak ich szybko spławić. Aż do Dylana. On nie zrezygnował. Ciągle zapraszał mnie na randki. Nieważne, jak często odmawiałam, on zawsze wracał. Nie odstraszała go moja nieśmiałość. Chłód, obojętność, szorstka odmowa – nic go nie powstrzymało. Uganiał się za mną. Przedtem nikt nigdy za mną nie latał. Nie jak Dylan. Był uparty. Opętany. Ale nie jakoś niebezpiecznie, nie ten rodzaj opętania. To było takie staroświeckie, kiedy próbował mi zaimponować, zrobić na mnie wrażenie. Przez cały czas zdawałam sobie sprawę, że to staroświeckie, ale i tak skutkowało. Przysyłał kwiaty, więcej kwiatów, słodycze, znowu kwiaty, nawet wielkiego pluszowego misia.
– Pluszowy miś dla młodej kobiety pracującej nad doktoratem? – zdziwił się Haldane.
– Mówiłam panu, że był staroświecki. Pisał wiersze i podpisywał się: „Tajemniczy wielbiciel”. Banalne, wiem, ale to działało na dwudziestosześcioletnią kobietę, która właściwie nigdy się nie całowała i spodziewała się zostać starą panną. On był pierwszym mężczyzną, przy którym poczułam się… doceniona.
– Przełamał pani opory.
– Cholera, zawrócił mi w głowie.
W trakcie opowiadania tamte wyjątkowe chwile i uczucia powróciły, boleśnie silne i wyraźne. Wraz ze wspomnieniami napłynął smutek, żal za zmarnowaną szansą, niemal przytłaczające poczucie utraconej niewinności.
– Później, kiedy się pobraliśmy, dowiedziałam się, że Dylan nie rezerwował swoich namiętnych uczuć wyłącznie dla mnie. Och, nie chodziło o inne kobiety. Nie było innych kobiet. Ale on gonił za każdym pomysłem tak zażarcie, jak dawniej gonił za mną. Jego badania modyfikacji behawioralnej, fascynacja okultyzmem, miłość do szybkich samochodów… wkładał w te zainteresowania tyle pasji i energii, ile dawniej wkładał w zaloty.
Pamiętała, jak martwiła się o Dylana i o to jaki wpływ może wywrzeć na Melanie jego wymagająca osobowość. Zażądała rozwodu częściowo z powodu obawy, że Dylan zarazi Melanie swoim obsesyjno – kompulsywnym zachowaniem.