– Nie. Nigdy.
– Widzi pan, po kilku dniach cewka moczowa zwykle ulega podrażnieniu. Boli.
– Domyślam się.
Laura marzyła o alkoholu. Zazwyczaj piła niewiele. Od czasu do czasu kieliszek wina, rzadko martini. Ale teraz chciała się upić.
– Więc o co mu chodziło? – zapytał Haldane. – Co chciał osiągnąć? Dlaczego narażał ją na to wszystko?
Wzruszyła ramionami.
– Pani musi coś wiedzieć.
– Wcale nie. Dziennik nie opisuje eksperymentów i nie wspomina ani słowem o jego zamiarach. To tylko rejestr wszystkich sesji Melanie i całego używanego sprzętu, dokładne sprawozdanie z każdego jej dnia, godzina po godzinie.
– Widziała pani w jego gabinecie papiery rozrzucone na podłodze. Na pewno są bardziej szczegółowe niż dziennik. Dowiemy się z nich więcej.
– Może.
– Rzuciłem okiem na kilka, ale niewiele z nich zrozumiałem. Mnóstwo technicznych określeń, psychologiczny żargon. Dla mnie chińszczyzna. Jeżeli każę je skserować, zapakować kopie w pudła i dostarczyć pani za kilka dni, może zechce je pani przejrzeć, spróbuje uporządkować i coś z nich wyciągnąć?
Zawahała się.
– No… sama nie wiem. Już od tego dziennika prawie się pochorowałam.
– Nie chce pani wiedzieć, co on jej zrobił? Jeśli ją znajdziemy, powinna pani to wiedzieć. Inaczej pani sobie nie poradzi z żadnym psychologicznym urazem Melanie.
Mówił prawdę. Żeby zastosować skuteczną terapię, Laura będzie musiała wejść w koszmar córki i sama go doświadczyć.
– Poza tym – dodał Haldane – w tych papierach mogą być wskazówki, rzeczy, które pomogą nam ustalić, z kim on pracował i kto mógł go zabić. Jeśli do tego dojdziemy, może wykryjemy również, z kim jest teraz Melanie. Jeżeli przejrzy pani papiery męża, może wyłuska pani akurat ten strzępek informacji, dzięki któremu znajdziemy pani córkę.
– No dobrze – powiedziała ze znużeniem. – Jak to zapakujecie, przyślijcie pudła do mojego domu.
– Wiem, że to nie będzie łatwe.
– Na pewno.
– Chcę się dowiedzieć, kto finansował torturowanie małej dziewczynki w imię nauki – oświadczył tonem niezwykle twardym i zawziętym jak na bezstronnego przedstawiciela prawa. – Bardzo chcę wiedzieć.
Zamierzał powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał mu policjant w mundurze, który wszedł z holu.
– Poruczniku?
– O co chodzi, Phil?
– Szukacie w tym wszystkim małej dziewczynki, zgadza się?
– Tak.
– No więc jedną znaleźli – powiedział Phil.
Laura poczuła, że jej serce zaciska się mocno jak pięść: węzeł bólu w piersi. Palące pytanie uformowało się w jej umyśle, ale nie mogła go wymówić na głos, bo coś zacisnęło jej krtań.
– W jakim wieku? – zapytał Haldane. Nie to pytanie Laura chciała zadać.
– Oceniają na jakieś osiem, dziewięć lat – odpowiedział Phil.
– Dostałeś rysopis? – zapytał Haldane. To również nie było właściwe pytanie.
– Kasztanowe włosy. Zielone oczy – oznajmił policjant. Obaj mężczyźni odwrócili się do Laury. Wiedziała, że patrzą na jej własne kasztanowe włosy i zielone oczy.
Próbowała wyartykułować pytanie. Bez skutku.
– Żyje? – zapytał Haldane.
To było pytanie, którego Laura nie potrafiła wymówić.
– Tak – potwierdził policjant. – Patrol znalazł ją siedem przecznic stąd.
Gardło Laury odzyskało sprawność, język odkleił się od podniebienia.
– Żyje? – powtórzyła, bojąc się uwierzyć. Policjant w mundurze kiwnął głową.
– Już mówiłem. Żyje.
– Kiedy? – zapytał Haldane.
– Jakieś półtorej godziny temu.
– Nikt mnie nie zawiadomił, do cholery – warknął Haldane poczerwieniały z gniewu.
– Zauważyli ją podczas rutynowego patrolu – wyjaśnił Phil. – Nie wiedzieli, że ma związek z tą sprawą. Zorientowali się dopiero przed paroma minutami.
– Gdzie ona jest? – zapytała Laura.
– W Valley Medical.
– W szpitalu? – Jej zaciśnięte serce zaczęło walić o klatkę piersiową jak pięść. – Co jej się stało? Czy jest ranna? Jak poważnie?
– Nie jest ranna – odpowiedział policjant. – Z tego, co wiem, znaleźli ją wędrującą po ulicy, hmm, nago, w zamroczeniu.
– Nago – powtórzyła Laura słabym głosem. Lęk przed pedofilami powrócił i uderzył w nią jak cios młotem. Oparła się o ladę i chwyciła jej krawędź obiema rękami, żeby nie upaść. Usiłowała trzymać się prosto i oddychać głęboko, ale mogła jedynie wciągać płytkie hausty powietrza.
– Naga? – spytała.
– I całkiem oszołomiona, nie mogła mówić – dodał Phil. – Myśleli, że jest w szoku albo może pod wpływem narkotyków, więc zawieźli ją na sygnale do Valley Medical.
Haldane wziął Laurę za ramię.
– Chodźmy. Jedziemy.
– Ale…
– Co się stało? Oblizała wargi.
– A jeśli to nie Melanie? Nie chcę nabrać nadziei, a potem…
– To ona – zapewnił. – Dziewięcioletnia dziewczynka zniknęła stąd i dziewięcioletnią dziewczynkę znaleźli siedem przecznic dalej. Mało prawdopodobny zbieg okoliczności.
– Ale jeśli…
– Doktor McCaffrey, o co pani chodzi?
– Jeśli to nie jest koniec koszmaru? – Hę?
– Jeśli to dopiero początek?
– Pani mnie pyta, czy myślę, że… po sześciu latach tej tortury…
– Czy pan myśli, że ona jeszcze kiedyś będzie normalną małą dziewczynką – dokończyła głucho Laura.
– Proszę nie oczekiwać najgorszego. Zawsze istnieje jakaś nadzieją. Nie można niczego przesądzać, dopóki jej pani nie zobaczy, porozmawia…
Laura z uporem potrząsnęła głową.
– Nie. Nie może być normalna. Nie po tym, co jej zrobił ojciec. Nie po latach wymuszonej izolacji. Na pewno jest bardzo chorym dzieckiem, z głębokimi zaburzeniami. Nie ma nawet jednej szansy na milion, że będzie normalna.
– Nie – przyznał łagodnie, chyba wyczuwając, że zdawkowe pocieszenia tylko ją rozgniewają. – Nie, ona nie będzie zdrową, idealnie zrównoważoną dziewczynką. Będzie chora, zagubiona, przerażona, może zamknięta we własnym świecie, może niedostępna, może na zawsze. Ale nie wolno pani zapominać o jednym.
Laura podniosła na niego wzrok.
– O czym?
– Ona pani potrzebuje. Laura kiwnęła głową. Wyszli z zalanego krwią domu.
Deszcz siekł ciemności, piorun rozdarł niebo niczym smagnięcie bata.
Haldane wsadził Laurę do nieoznakowanego sedana. Przyczepił przenośnego koguta do skraju samochodowego dachu. Pojechali do Valley Medical na sygnale, z migającym światłem, sycząc oponami po mokrej jezdni tak głośno, jakby z całego świata uchodziło powietrze.
6
W izbie przyjęć dyżurował doktor Richard Pantangello. Był młody, miał gęste brązowe włosy i starannie przyciętą rudobrązową brodę. Czekał na Laurę i Haldane^ za biurkiem w rejestracji, po czym zaprowadził ich do pokoju dziewczynki.
Korytarze były puste, tylko kilka pielęgniarek przemykało się jak duchy. Ó czwartej dziesięć nad ranem w szpitalu panowała nienaturalna cisza.
Po drodze doktor Pantangello mówił cichym głosem, niemal szeptem:
– Nie miała żadnych złamań, żadnych skaleczeń ani otarć. Jedna kontuzja, siniec na prawym ramieniu, dokładnie nad żyłą. Wygląda jak ślad po kroplówce, igła numer cztery, niezbyt zręcznie wprowadzona.
– Ona była zamroczona? – zapytał Haldane.
– Właściwie nie zamroczona – odparł Pantangello. – Żadnych wyraźnych objawów oszołomienia. To raczej przypominało trans. Ani śladu urazów głowy, chociaż nie mogła albo nie chciała mówić, odkąd ją tutaj przywieźli.
Zniżając głos podobnie jak lekarz, lecz niezdolna ukryć zdenerwowania, Laura zapytała: