Miles znowu pociągnął łyk.
— Kiedy będzie gotowy do produkcji?
— Z chęcią poświęciłbym mu jeszcze dziesięć lat.
Zanim zaczął stękać, dodałem: — Powinniśmy ruszyć prawdopodobnie za pięć lat.
— Bzdura! Dostarczymy ci wszystko, czego będziesz potrzebował, i pierwszy model wypuścimy za pół roku.
— Nie, mój drogi, nic z tego… To jest dzieło mojego życia. Nie puszczę go między ludzi, dopóki nie będzie absolutnie doskonały. Muszę zmniejszyć gabaryty, wyrzucić wszystko, co jest zbędne, z wyjątkiem lamp Thorsena i wymienialnych podzespołów. Czy wiesz, do jakiego stopnia jest uniwersalny?… Będzie umiał nie tylko wypuścić kota za drzwi i wykąpać dziecko, ale nawet zagra z właścicielem w ping-ponga, jeżeli oczywiście klient będzie chciał zapłacić za dodatkowe programowanie.
Popatrzyłem na robota. ,,Frank” spokojnie ścierał kurz ze stołu, każdy papierek podnosił i odkładał na miejsce.
— Myślę, że nie miałoby sensu granie z nim w ping-ponga, nigdy by nie spudłował. Ale można dodać obwód z generatorem losowym uderzeń, który nauczyłby go przegrywać. Taak, myślę, że to jest możliwe. Zrobimy tak i będziemy mieli świetną reklamę! Jak w banku!
— Jeden rok, Dan, i ani dnia więcej. Wynajmę kogoś od Loewy'ego, żeby ci pomógł z modelem.
— Miles — przerwałem mu — kiedy wreszcie dojdzie do ciebie, że od konstrukcji szefem jestem ja?! Kiedy ci go przekażę, będzie twój… ale nie wcześniej.
— I tak będzie paprał drinki… — rzucił na odchodne Miles.
Przy pomocy mechaników z warsztatu bawiłem się z ,,Frankiem” tak długo, aż zaczął wyglądać mniej jak efekt czołowego zderzenia trzech samochodów, a bardziej jak coś, czym można się chwalić przed sąsiadami. W tym czasie usunąłem też mnóstwo niedociągnięć w systemie sterowania. Nauczyłem go głaskać Pita i drapać go pod brodą tak, że kocur przyjmował te pieszczoty z zadowoleniem — a proszę mi wierzyć, sprzężenie zwrotne wykorzystane w tej czynności musiało być tak precyzyjne jak technika stosowana w laboratoriach atomowych. Miles nie poganiał mnie, choć od czasu do czasu wpadał i obserwował, jak idą doświadczenia. Przeważnie pracowałem nocami, gdyż wieczory spędzałem z Belle, a ranki przesypiałem. Do firmy przyjeżdżałem późnym popołudniem, podpisywałem przygotowane przez Belle dokumenty, rzucałem okiem na postępy prac w warsztacie, po czym jechaliśmy na kolację. Do wieczora starałem się zbytnio nie przemęczać, ponieważ twórcza praca sprawia, że człowiek śmierdzi jak cap. Po nocy spędzonej w laboratorium jedynym stworzeniem, które potrafiło znieść mój zapach, był Pit.
Któregoś dnia, gdy wstawaliśmy od stołu, Belle spytała:
— Wracasz do warsztatu, najdroższy?
— Oczywiście. Dlaczego by nie?
— To dobrze. Miles będzie tam na nas czekał.
— Miles?
— Chce zwołać zebranie akcjonariuszy.
— Zebranie akcjonariuszy? Po co?
— Nie będzie to długo trwało. Prawdę powiedziawszy, kochanie, ostatnio w ogóle nie interesujesz się sprawami firmy. Miles chce omówić parę rzeczy i ustalić pewne zasady postępowania.
— Zajmuję się konstruowaniem. Co, do diabła, powinienem jeszcze robić?!
— Nic, nic, najmilszy. Miles mówił, że to nie będzie trwało długo.
— Co się dzieje? Może Jake nie daje sobie rady z linią montażową?
— Nie wiem, kochanie. Miles nie powiedział mi, o co chodzi. Dopij kawę i jedźmy.
Miles czekał na nas w fabryce i potrząsnął moją dłonią tak uroczyście, jakbyśmy się miesiąc nie widzieli.
— Miles, co się tutaj dzieje? — zapytałem. Obrócił się ku Belle.
— Przynieś nam umowę dotyczącą podziału obowiązków dyrekcji… Już w tym momencie powinienem był zorientować się, że Belle łgała twierdząc, iż nie wie, o co tu chodzi. Nie przyszło mi to jednak do głowy — przecież, do licha, wierzyłem Belle!
Moją uwagę przyciągnęło coś innego. Otóż Belle podeszła do sejfu, przekręciła pokrętła i otworzyła drzwi.
— Nawiasem mówiąc, kochanie — odezwałem się — wczoraj chciałem otworzyć kasę i nie udało mi się. Zmieniłaś kombinację?
Wyciągnęła papiery i nawet się nie odwróciła.
— Nie wspominałam ci o tym? Po fałszywym alarmie w zeszłym tygodniu straż domagała się zmiany szyfru.
— Aha… mogłabyś mi dać te nowe cyferki… W przeciwnym razie zadzwonię do któregoś z was o jakiejś zwariowanej godzinie w środku nocy.
— Oczywiście.
Zamknęła sejf i położyła na stole cały plik papierów.
Miles kaszlnął i zarządził:
— Zaczynajmy.
— Dobra — powiedziałem. — Kochanie, jeżeli to jest formalne zebranie, powinnaś chyba zrobić jakiś zapis… tak więc środa 18 listopada 1970, dwudziesta pierwsza dwadzieścia, wszyscy akcjonariusze obecni, wpisz tam nazwiska. Prezes rady nadzorczej: D. B. Davis. Mamy coś z poprzedniego zebrania? — Nic nie było. — Doskonale, Miles, teraz kolej na ciebie. Coś nowego?
Miles znowu kaszlnął.
— Chcę zrewidować politykę finansową, przedłożyć program rozwoju firmy i przedstawić radzie nadzorczej do rozważenia propozycję zdobycia nowych źródeł finansowania.
— Nowych źródeł finansowania? Nie mów głupstw. Pieniędzy mamy dość. Z każdym miesiącem konto rośnie. Co się z tobą dzieje, Miles? Nie wystarcza ci twój aktualny procent? Możemy go trochę podnieść…
— Na nowy program nie mamy dosyć pieniędzy. Musimy zwiększyć nakłady inwestycyjne.
— Jaki nowy program?
— Proszę cię, Dan. Wszystko dokładnie opisałem. Niech Belle nam to przeczyta.
— No… dobrze.
Dowiedziałem się — jeśli pominąć milczeniem zbyteczną paplaninę ze wstępu Milesa (jako prawnik kochał się w wielosylabowych słowach) — że chodzi o trzy sprawy:
a) odebrać mi ,,Uniwersalnego Franka”, sprzedać go zespołowi produkcyjnemu i bez zwłoki rzucić na rynek,
b) …w tym momencie wpadłem jej w słowo, krzycząc: — Nie!
— Poczekaj chwilę, Dan. Jako prezes i generalny dyrektor mam chyba prawo przedstawić w całości swoje propozycje. Zachowaj swoje uwagi na później, a teraz pozwól Belle dokończyć.
— Dobrze… niech czyta. I tak nie zmienię zdania.
Punkt (b) głosił, że powinniśmy rozszerzyć naszą działalność. Mamy oto w ręku sensacyjną nowość, tak sensacyjną, jak kiedyś samochód. Jesteśmy pierwsi, trzeba wykorzystać tę szansę, rozwinąć skrzydła, zakładając agendy firmy nie tylko w kraju, ale i na całym świecie. Filie miały się zająć produkcją i dystrybucją naszych towarów.
Zacząłem bębnić palcami po stole. Już się widziałem w roli głównego inżyniera takiej machiny. Najpewniej nie miałbym nawet własnej deski kreślarskiej, a gdybym wziął do ręki lutownicę, związki zawodowe ogłosiłyby strajk. Równie dobrze mogłem zostać w wojsku i spróbować awansu na generała.
W milczeniu słuchałem dalej. Punkt (c) głosił, że na te inwestycje będziemy potrzebowali grubych milionów, których oczywiście nie mamy. Dlatego też powinna nas przejąć i finansować następne inwestycje duża firma — Mannix Enterprises. W praktyce oznaczało to, że Mannix kupiłby nas ze wszystkimi naszymi osiągnięciami, z ,,Uniwersalnym Frankiem” na czele. Oczywiście stracilibyśmy samodzielność. Miles zostałby dyrektorem filii, ja głównym inżynierem biura badawczego, lecz na zawsze stracilibyśmy niezależność. Stalibyśmy się siłami najemnymi.
— To wszystko? — zapytałem.
— Hm… tak. Przedyskutujmy propozycje i przystąpimy do głosowania.
— Powinien tam być jeszcze paragraf gwarantujący prawo do siedzenia wieczorem przed domem i śpiewania murzyńskich pieśni nabożnych!