Moja zabawka pozwoliłaby im usiąść w wielkim wygodnym fotelu, naciskać klawisze i obserwować, jak na czystym arkuszu papieru pojawia się precyzyjny rysunek. Wystarczy wcisnąć jednocześnie trzy klawisze i dokładnie tam, gdzie chcecie, pojawi się pozioma linia: wciśniecie inny… i przetniecie ją prostopadłą. Dwa klawisze, a potem jeszcze dwa… i oto macie kąt dokładnie taki, jakiego sobie życzyliście.
Co więcej — kosztem niewielkich dodatkowych wydatków mogłem dodać do kompletu drugą planszę, umożliwiając projektowanie izometryczne, co przydałoby się nie tylko architektom. Drugi rysunek powstawałby w doskonałej perspektywie (a to jest chyba jedyny sensowny sposób projektowania), i to bez konieczności spoglądania na planszę. Mogłem nawet ustawić swoją zabawkę tak, by kreśliła bezpośrednio z rysunku izometrycznego rysunek konturowy rozmieszczenia wnętrz i elewacji.
Najbardziej w tej robocie podobała mi się możliwość wykorzystania standardowych podzespołów dostępnych w salonach radioelektronicznych i fotograficznych — z wyjątkiem panelu sterującego. Mogłem, i tego byłem zupełnie pewien, skonstruować rzecz na bazie elektrycznej maszyny do pisania. Parę drobiazgów elektronicznych, klawiatura podłączona do układu sterującego innymi obwodami. Wystarczy miesiąc na budowę prymitywnego modelu, następnie sześć tygodni na dopracowanie szczegółów…
Zagrzebałem pieczołowicie ten plan gdzieś w najdalszych zakamarkach pamięci… Mógł poczekać. Byłem pewien, że jestem w stanie go zrealizować. Klienci już teraz powinni ustawiać się w kolejce.
Jednak jeszcze bardziej ucieszył mnie pomysł, który mógł popsuć szyki Milesowi i Belle i nie dopuścić do przywłaszczenia starego biedaka — ,,Uniwersalnego Franka”. Wiedziałem o nim więcej, niż mógł wiedzieć ktokolwiek inny, nawet dogłębnie studiując moje notatki. Nikt nie wiedział, że dla każdej ewentualności, którą wybrałem przy projektowaniu, istnieje co najmniej jeden wariant uboczny — i że mój wybór był ograniczony, ponieważ projektowałem tę maszynę tylko pod kątem zastosowania jej w gospodarstwie domowym. Przede wszystkim mogłem ją udoskonalić, dodając umiejętność poruszania się bez użycia elektrycznego wózka inwalidzkiego. Ten efektowny zabieg umożliwiał właściwie wszystko, potrzebowałem do tego jedynie lamp pamięciowych Thorsena — a ich zastosowania Miles nie mógł mi zabronić. Były dostępne na rynku dla każdego, kto chciał zaprojektować jakąś cybernetyczną zabawkę.
Automatyczny kreślarz mógł poczekać; chciałem zabrać się do pracy nad urządzeniem, które nie ograniczone do konkretnego zastosowania, byłoby zdolne wykonać jakąkolwiek czynność nie wymagającą wysiłku ludzkiego umysłu.
Chociaż nie… Najpierw poskładam kreślarza, a zdobyte w ten sposób doświadczenie wykorzystam przy projektowaniu ,,Proteusza Pita”.
— Co ty na to, Pit? Nazwiemy pierwszego prawdziwego robota twoim imieniem.
— Mrrr…
— Nie bądź aż taki podejrzliwy. To wielki zaszczyt…
Ponieważ nie zaczynałem od zera, bo przecież zdobyłem już doświadczenie przy ,,Franku”, sądziłem, że stać mnie na szybkie zaprojektowanie ,,Pita”. Zrobię z niego zabijakę, demona, który zmiecie ,,Franka” z ringu wcześniej, niż oni zaczną go produkować. Mając trochę szczęścia, doprowadzę ich do bankructwa i zmuszę do przyjścia do mnie z pokorną prośbą, abym wrócił na dawne stanowisko. W ten sposób dowiodę, że chcieli zabić kurę znoszącą złote jajka!
W domu Milesa paliło się światło, a jego samochód stał przy chodniku. Zaparkowałem obok i powiedziałem do Pita:
— Będzie lepiej, jak zostaniesz tutaj i popilnujesz wozu, kolego. W razie czego trzykrotnie zawołaj ,,stój”, a potem strzelaj.
— Nieee!
— Jeżeli pójdziesz ze mną, będziesz musiał siedzieć w torbie.
— Brrr!
— Nie sprzeczaj się. Chcesz iść ze mną, to wskakuj do torby.
Pit wskoczył do torby.
Miles otworzył drzwi. Obyło się bez serdecznego uścisku ręki. Zaprowadził mnie do salonu i wskazał krzesło.
W pokoju czekała już Belle. Nie spodziewałem się tego, ale właściwie nie czułem się zaskoczony. Popatrzyłem na nią i uśmiechnąłem się ironicznie.
— Co za przypadek, że spotykamy się tutaj! Tylko nie mów, że przyjechałeś aż z Mojave po to, by porozmawiać ze starym przyjacielem.
Jak już wpadnę w trans, potrafię być dowcipny.
Belle zachmurzyła się.
— Nie rób z siebie błazna, Dan. Powiedz, co masz do powiedzenia, i znikaj.
— Nie tak ostro, moja droga. Jesteśmy w doborowym towarzystwie, sami swoi… Mój były partner… moja była narzeczona. Brak mi tutaj jedynie mojej byłej firmy.
Miles odezwał się pojednawczo:
— Dan, nie stawiaj tak sprawy. Zrobiliśmy to dla twojego dobra… jeśli tylko zechcesz, możesz wrócić do pracy. Cieszyłbym się bardzo, gdybyś wrócił.
— Dla mojego dobra? Brzmi to jak pouczanie koniokrada przed powieszeniem go na wysokim drzewie. A jeśli chodzi o mój powrót — co ty na to, Belle? Mogę wrócić?
Zagryzła wargi.
— Oczywiście, skoro Miles tak mówi.
— Za bardzo przypomina mi to minione tygodnie, kiedy twierdziłaś zawsze: ,,Oczywiście, skoro Dan tak mówi”. Ale wszystko się zmienia, takie jest życie. Ja nie wrócę, mili moi, możecie się nie obawiać. Przyszedłem tu tylko po to, żeby dowiedzieć się kilku drobiazgów.
Miles spojrzał na Belle.
— Na przykład? — zapytała.
— Po pierwsze, kto wpadł na pomysł tego oszustwa? Zaplanowaliście to wspólnie?… * Miles wolno wycedził:
— To jest niewłaściwe, brzydkie słowo, Dan. Nie podoba mi się.
— Co ty powiesz? Nie będziemy przecież bawić się w savoir-vivre dla ubogich. Jeżeli słowo jest brzydkie, to tylko dlatego, że wasza podłość przechodzi wszelkie granice. Mam na myśli sfałszowanie umowy antykonkurencyjnej, sfałszowanie własności patentów — to są przestępstwa, Miles. Ona może nie zdawać sobie z tego sprawy, ale ty wiesz o tym doskonale. Zresztą nie jestem pewien, czy można tu zastosować prawo federalne, lecz FBI niewątpliwie zechce mnie uświadomić. Jutro — dodałem widząc, jak moje słowa nim wstrząsnęły.
— Dan, przecież nie będziesz takim głupcem, nie będziesz rozrabiał z powodu takiej drobnostki.
— Drobnostki?! Dobiorę się do was od strony prawa cywilnego i karnego, wszędzie, gdzie tylko się da. Będę wam siedział na karku, nie starczy wam nawet czasu, żeby podrapać się po tyłku… jeżeli nie pójdziesz na jedno drobne ustępstwo… Aha… nie wspomniałem jeszcze o waszym trzecim kancie — ukradliście mi notatki i dokumentację ,,Uniwersalnego Franka”… a także prototyp. Znając was, mogę się spodziewać obciążenia mnie kosztami materiałowymi, bo rachunki pokrywałem z konta firmy.
— Kradzież?… Co za bzdura! — warknęła Belle. — Pracowałeś dla firmy.
— Naprawdę? Na ogół siedziałem po nocach… nikt mnie nie widział. I nigdy nie byłem pracownikiem firmy, Belle, oboje to wiemy. Po prostu pobierałem pieniądze na życie z konta, na które wpływał zysk z moich akcji. Co na to powie Mannix, gdy oskarżę was przed sądem o kradzież wszystkich tych rzeczy, których kupnem byłi zainteresowani, a które nigdy nie należały do firmy?
— Bzdura — powtórzyła Belle. — Pracowałeś dla firmy i miałeś umowę.
Skłoniłem się przed nią i zacząłem się śmiać.
— Słuchajcie, moi kochani, teraz nie musicie łgać, kłamstwa zachowajcie dla ławy przysięgłych. ,,Tutaj nikt nie przeskrobał… to tylko my, niebożątka…” Naprawdę chciałbym wiedzieć, czyj to był pomysł? Jak go zrealizowaliście, już się zorientowałem. Ty, Belle, przynosiłaś mi zawsze dokumenty do podpisu. Kiedy trzeba było podpisać więcej niż jedną kopię, spinałaś wszystkie dokumenty razem — oczywiście dla mojej wygody, byłaś zawsze wzorem sekretarki — i ja nie widziałem nic poza miejscem na podpis. Teraz już wiem, że przemyciłaś w ten sposób niejedno. Również ty kierowałaś całą akcją, Miles nie nadaje się do tego, nie umie nawet pisać na maszynie. Ale kto spreparował dokumenty, które mi podsunęłaś do podpisu? Ty? Nie wydaje mi się… chyba że masz za sobą studia prawnicze… Nic nie słyszałem na ten temat. Co ty na to, Miles? Czy zwyczajna sekretarka umiałaby tak precyzyjnie sformułować ten wspaniały paragraf siódmy? A może jednak wymagało to głowy prawnika? Twojej, jeśli miałbym wyrazić to ściślej.