Papieros Milesa zgasł dawno. Wyjął go z ust, popatrzył i ostrożnie powiedział:
— Dan, przyjacielu, jeżeli myślisz, że nas złapiesz i przyznamy się, to chyba jesteś niespełna rozumu.
— Ależ, Miles, nie denerwuj się, jesteśmy tutaj sami. Mniejsza o precyzję, winni jesteście oboje. Chciałbym wierzyć, że ta Dalila przyszła do ciebie z już gotowym projektem i przekonała cię w chwili twojej słabości. Wiem jednak, że tak nie było. Belle nie jest i nigdy nie była turystką. Wpadliście na to razem, jesteście współwinni. Ty wymyśliłeś i spisałeś te wszystkie nonsensy, a ona je przepisała na maszynie i podsunęła mi do podpisu. Mam rację?
— Nie odpowiadaj, Miles!
— Oczywiście, że nie odpowiem — skwapliwie potwierdził Miles. — Może mieć w torbie magnetofon.
— Myślałem o tym — zgodziłem się z nim — ale zrezygnowałem. — Otworzyłem torbę i Pit wystawił łepek. — Słyszałeś wszystko, Pit? Trzymajcie język za zębami, dzieci, Pit ma pamięć jak słoń. Nie, nie przyniosłem magnetofonu — stary, tępy Dan Davis nie umie myśleć o przyszłości. Los rzuca mną to w jedną, to w drugą stronę, a ja nadal wierzę swoim przyjaciołom… tak jak wierzyłem wam. Czy Belle jest prawnikiem, Miles? Albo może ty sam usiadłeś i z zimną krwią uknułeś cały ten spisek, mający wszelki pozór legalności?
— Miles — przerwała Belle — on jest tak zręczny, że mógłby zbudować magnetofon wielkości paczki papierosów. Nie musi go nosić w torbie, może ma go przy sobie.
— To fantastyczny pomysł, Belle. Następnym razem tak zrobię.
— Jestem tego świadomy, moja droga — odpowiedział Miles. — Musisz się mieć na baczności. Uważaj na to, co mówisz.
Belle odszczeknęła takim słowem, że aż mnie zatkało. Podniosłem brwi.
— Chyba się jeszcze nie kłócicie, moje gołąbki? Sprzeczki między wspólnikami?…
Z zadowoleniem zauważyłem, że kończy się cierpliwość Milesa.
— Ty również uważaj na język, Dan, jeśli nie chcesz oberwać.
— No, no. Jestem od ciebie młodszy, a i lekcje dżudo nie wywietrzały mi całkiem z głowy. A zastrzelić kogoś to dla ciebie zbyt ambitne zadanie, stać się najwyżej na podłożenie mi świni. Oboje jesteście złodziejami i kłamcami. — Obróciłem się do Belle. — Mój tata uczył mnie, że nie wolno nigdy o damie powiedzieć ,,oszustka”, ale ty, ślicznotko, nie jesteś damą. Jesteś łgarzem… złodziejką… i dziwką.
Belle poczerwieniała i rzuciła na mnie spojrzenie, w którym pogrzebała całą swą urodę. Pozostało jedynie drapieżne zwierzę.
— Miles — wychrypiała — chcesz tak siedzieć i pozwalać mu…
— Cicho! — przerwał jej Miles. — Jest ordynarny. z wyrachowania. Próbuje nas zdenerwować i sprowokować do powiedzenia czegoś, czego będziemy żałować. Z tobą mu się prawie udało. Siedź i słuchaj.
Belle zamilkła, ale wściekłość nadal wykrzywiała jej twarz. Miles obrócił się do mnie.
— Dan, mam wrażenie, że jestem praktycznym człowiekiem w każdej sytuacji. Próbowałem przemówić ci do rozsądku, zanim podjąłeś decyzję o odejściu. Postąpiłem ugodowo, kierując wszystkim tak, byś mógł w miarę bezboleśnie przeżyć chwilę, która kiedyś musiała nadejść.
— Chcesz przez to powiedzieć, że powinienem przystać na wszystko w milczeniu.
— Rób, jak uważasz. Nadal chcę polubownie załatwić sprawę. Nie masz szans wygrać żadnego procesu. Jako prawnik wiem, że zawsze lepiej jest nie włóczyć się po sądach… Wspomniałeś przed chwilą, że istnieje coś, co moglibyśmy dla ciebie zrobić, aby cię zadowolić. Powiedz, o co chodzi, a może się dogadamy.
— Aha… Zaraz do tego dojdę. To nie od ciebie bezpośrednio zależy, ale możesz mieć swój udział. To proste. Przekonaj tylko Belle, by dała mi z powrotem te akcje, które przepisałem na nią w prezencie zaręczynowym.
— Nie! — twardo oznajmiła Belle.
— Mówiłem ci przecież, żebyś była cicho — upomniał ją Miles.
Spojrzałem na nią i kontynuowałem:
— Dlaczego nie, moja była miłości? Załatwiłem sobie w tej sprawie fachową konsultację, jak mawiają prawnicy. A więc słuchaj: w chwili, gdy ci je dawałem, miałem na względzie nasze przyszłe małżeństwo; twoim nie tylko moralnym, ale i prawnym obowiązkiem jest mi je oddać. Nie był to prezent bez zobowiązań, lecz towar wymienny. Równowartości w postaci ślubnej obrączki nie otrzymałem do dziś. Tak więc albo mi te akcje oddasz, albo zastanowisz się i wyjdziesz za mnie za mąż.
Wyjaśniła mi dokładnie, gdzie i jak długo mogę czekać na jej zgodę.
— Belle, pogłębiasz tylko impas — zmęczonym głosem odezwał się Miles. — Nie rozumiesz, że on próbuje zaleźć nam za skórę? — Obrócił się z powrotem do mnie. — Dan, jeżeli przyszedłeś tylko w tej sprawie, możesz wyjść od razu. Przyznaję, że gdyby okoliczności były takie, jak twierdzisz, miałbyś może rację. Ale tak nie jest. Przepisałeś te akcje na Belle za formalną równowartość.
— Tak? A za jaką? Gdzie jest skasowany czek?
— Czeku nie ma i wcale być nie musi. Była to nagroda od firmy za dodatkową pracę, nie leżącą w zakresie obowiązków Belle.
Badawczo spojrzałem na niego.
— Piękna teoria, nie ma co mówić! Posłuchaj, Miles, przyjacielu, gdyby to była nagroda za pracę dla firmy, a nie osobiście dla Belle, musiałbyś o tym wiedzieć i zapłacić jej identyczną sumę — przecież w końcu zysk dzieliliśmy na pół, chociaż ja miałem kontrolę w swoim ręku… albo przynajmniej tak myślałem. Nie wmawiaj mi, że dałeś Belle taki sam pakiet akcji!
Zobaczyłem, jak na siebie spojrzeli, i nagle zaświtała mi pewna myśl.
— Może i tak zrobiłeś… Założyłbym się, że moja mała pięknotka zmusiła cię do tego, inaczej nie jechalibyście na jednym wózku. Nie mam racji? Jeżeli tak, możesz być pewny, że od razu pobiegła je zarejestrować… i daty pokażą, iż ja przepisałem na nią akcje przed zaręczynami — przecież nawet daliśmy ogłoszenie w Desert Herald — a ty zrobiłeś to samo wtedy, gdy rzuciłeś mi pętlę na szyję, a ona wyjęła stołek spod nóg. Na pewno znajdą się dowody. Co o tym sądzisz, Miles?
Miałem ich, naprawdę trzymałem ich w garści! Po tym, jak zbledli, poznałem, że trafiłem w jedyny słaby punkt szalbierstwa. Przykręciłem śrubę… i wpadłem na dziki pomysł. Dziki? Nie, logiczny.
— Ile tych akcji było, Belle? Tyle, ile wydusiłaś ze mnie za samą obietnicę ,,małżeństwa”? Zrobiłaś dla niego więcej, powinnaś też więcej dostać. — Naraz uderzył mnie jeden szczegół. — Słuchaj… od razu pomyślałem, że Belle nie przyjechała tutaj porozmawiać sobie ze mną. Może więc po prostu już tu mieszka? Żyjecie razem na kocią łapę, czy powinienem powiedzieć, że jesteście ,,zaręczeni”? A może… wzięliście już ślub? — Zastanowiłem się przez moment. — Założę się, że mam rację. Miles, ty nie jesteś tak naiwny jak ja, założę się o ostatnią koszulę, że nigdy, ale to naprawdę nigdy nie przepisałbyś akcji na Belle tylko dlatego, że obiecała ci małżeństwo. Jako prezent ślubny być może — oczywiście pod warunkiem, że zatrzymasz dla siebie prawa głosowania. Nie musisz mi odpowiadać, od samego rana zacznę to sprawdzać. Na to też znajdą się dowody.