Ponieważ nadal milczałem, zaczął lamentować.
To zmusiło Milesa i Belle do zwrócenia na nas uwagi. Miles obrócił się ku Belle i wściekle warknął:
— No to teraz masz. Zwariowałaś?
— Tylko się nie denerwuj, kuleczko. Skończymy z nim raz na zawsze.
— Co? Jeżeli myślisz, że będę pomagał ci w morderstwie…
— Nie mów głupstw! Byłoby to logiczne… ale ty masz na to za słabe nerwy. Na szczęście nic nie może zrobić, przynajmniej dopóki ma w sobie to świństwo.
— O czym mówisz?
— Teraz jest w naszym ręku. Zrobi wszystko, co mu rozkażę. Nie będzie już przysparzał kłopotów.
— Ale… na litość boską, Belle, nie możesz przecież wiecznie karmić go tym narkotykiem. Jak tylko przyjdzie do siebie…
— Przestań ględzić jak prawnik. Nawet jak to draństwo przestanie działać, będzie robił, co mu każę. Powiem mu, żeby nie składał skargi — grzecznie posłucha. Rozkażę, żeby przestał wciskać nos w nasze sprawy — zaraz się z nich wycofa. Powiem mu, żeby pojechał do Timbuktu — pojedzie. Polecę, żeby o wszystkim zapomniał — zapomni… Zrobi wszystko, czego będę chciała.
Słuchałem jej, rozumiałem, o czym mówi, ale nie interesowało mnie to w najmniejszym stopniu. Gdyby ktoś zaczął krzyczeć, że dom stoi w płomieniach, oczywiście zrozumiałbym, że to pożar, lecz nie ruszyłbym się z miejsca.
— Nie wierzę.
— Nie wierzysz? Hm… — Dziwnie spojrzała na niego. — Lepiej by było, gdybyś uwierzył.
— Co?! Co masz na myśli?
— Nic, nic. Ten drobiazg działa, kuleczko. Najpierw jednak musimy…
W tym momencie Pit zaczął jęczeć. Kociego narzekania nie słyszy się zbyt często; być może nie usłyszycie go nigdy w życiu. Koty nie lamentują nawet wtedy, gdy odniosą ciężką ranę w bójce, ani (zwłaszcza), gdy się przestraszą.
Kot narzeka tylko w sytuacji beznadziejnej, kiedy rozwiązanie problemu przekracza jego możliwości. Wtedy nie zostaje mu nic innego jak pieśń pogrzebowa.
W kocim płaczu można znaleźć zapowiedź czyjejś śmierci — rozpaczliwe miauczenie poraża nerwy, które z trudem wytrzymują przejmujące, wysokie zawodzenie.
Miles odwrócił się i zaklął:
— Cholerny kot! Z nim też trzeba coś zrobić.
— Zabij go — zaproponowała Belle.
— Co? Widzę, że jesteś zwolenniczką gwałtownych metod, moja droga. Dan zrobiłby z powodu tego cholernego zwierzaka większy hałas, niż gdybyśmy jego samego obdarli ze skóry. Tutaj…
Sięgnął ręką i podniósł torbę podróżną Pita.
— Więc ja go zabiję! — rzuciła wściekle Belle. — Już od kilku miesięcy mam na to ochotę!
Rozejrzała się wokół w poszukiwaniu jakiejś broni. Obok kominka dostrzegła pogrzebacz. Szybko podbiegła i jednym ruchem wyciągnęła go ze stojaka.
Miles podniósł Pita i próbował wsadzić go z powrotem do torby.
,,Próbował” — to właściwe określenie. Pit nie znosi, by ktoś, oprócz mnie i Ricky, brał go na ręce, a kiedy coś mu doskwiera, nawet ja nie mam odwagi doń się zbliżyć, nie ugłaskawszy go wpierw dobrym słowem.
Każdy rozdrażniony kocur jest dla obcego niebezpieczny niczym mieszanka piorunująca, a Pit, który nawet w najlepszym humorze nie dopuszczał do siebie nieznajomych, był groźny w dwójnasób.
Wbił pazury w łokieć Milesa. Zębami zaatakował opuszkę jego lewego palca. Miles wrzasnął i puścił kota na podłogę.
— Odsuń się, kuleczko! — krzyknęła Belle i zamachnęła się pogrzebaczem.
Zamiary tej kobiety były zupełnie oczywiste. Miała silę i broń. Nie potrafiła jednak obchodzić się z żelaznym prętem, a Pit do perfekcji opanował sztukę samoobrony. Przemknął pod ramieniem Belle i zaatakował w czterech miejscach naraz — po dwie łapki na każdą nogę.
Belle jęknęła z bólu i wypuściła pogrzebacz.
Dalsze wydarzenia pozostały w mojej pamięci jako nader mgliste wspomnienie. Ciągle jeszcze patrzyłem prosto przed siebie, co pozwalało mi widzieć prawie całą jadalnię, poza nią nie widziałem w ogóle nic, gdyż nie otrzymałem polecenia, by spojrzeć gdzie indziej. Następne fazy bitwy śledziłem głównie słuchem, z wyjątkiem jednego fragmentu, kiedy uczestnicy starcia przebiegali obok mnie — najpierw dwoje ludzi ścigających kota, a za moment, równy drgnieniu oka, dwoje ludzi ściganych przez kota. Oprócz tej jednej sceny całą bitwę znam jedynie z odgłosów uderzeń, bieganiny, krzyków, przekleństw i złorzeczeń. Myślę, że nie tknęli go nawet palcem.
Największą przykrością, jaka spotkała mnie w ten wieczór, w godzinę największego triumfu Pita, który stoczył najbardziej chwalebną z wszystkich swych bitew, był nie fakt, iż nie widziałem dokładnie całej walki, lecz przede wszystkim to, że nie mogłem należycie ocenić wygranej. W godzinę jego największego zwycięstwa byłem zupełnie do niczego.
Dzisiaj, wspominając te wydarzenia, usiłuję wyobrazić sobie odczucia, których wtedy nie mogłem zakosztować. Jednak marna namiastka nie zastąpi autentycznej przygody. Nigdy nie będę mógł jej przeżyć, gdyż w owym czasie byłem zupełnie drętwy niczym nowożeniec, który w noc poślubną zapadł w śpiączkę.
Uderzenia i przekleństwa nagle ustały i wkrótce potem Miles i Belle wrócili do jadalni. Belle, ciężko dysząc, zapytała jadowitym tonem:
— Kto zostawił otwarte drzwi?!
— Chyba ty. A poza tym stul pysk.
Miles miał pokrwawioną twarz i ręce, obmacywał świeże zadrapania na czole i na policzkach. W którymś momencie potyczki musiał potknąć się o coś i upaść — sugerował to stan jego ubrania. Jego marynarka była rozdarta na plecach.
— Nie będę milczała… Czy w tym domu jest jakiś rewolwer?
— Co?
— Zastrzelę tego cholernego kota!
Belle poniosła jeszcze większe straty niż Miles, miała bowiem więcej odsłoniętych miejsc, do których mógł się dobrać Pit — nogi, uda i gołe ramiona.
W tej sytuacji nie było co marzyć o wieczorowej sukni z dużym dekoltem. Poza tym groziło jej, że jeśli nie postara się szybko o fachowy opatrunek, pozostaną ślady na pamiątkę tego spotkania.
Wyglądała jak harpia po bezpardonowej walce z siostrami.
— Siadaj — polecił jej Miles.
Odpowiedziała krótko i — jak się można było spodziewać — przecząco.
— Ja tego kota zabiję!
— No to nie siadaj. Idź się umyć. Pomogę ci przemyć rany i zawinąć bandażem, a potem ty mi pomożesz. Ale o istnieniu tego kota zapomnij, ciesz się, że go tu już nie ma.
Belle powiedziała coś niby bez związku, lecz Miles ją zrozumiał.
— Ty także — odparował szorstko — nawet dwa razy. Pomyśl, Belle, gdybym dał ci rewolwer (nie twierdzę, że go mam, ale przyjmijmy, że mam), wybiegłabyś przed dom i zaczęła strzelać. Niewykluczone, że zdobyłabyś myśliwskie trofea, ale ponad wszelką wątpliwość ściągnęłabyś nam na kark policję, która zaczęłaby węszyć po kątach. Chcesz, żeby tutaj przyszli, gdy mamy w domu jego? — Wskazał na mnie palcem. — A jeśli wieczorem wyjdziesz nie uzbrojona, ta bestia cię zabije. — Zachmurzył się jeszcze bardziej. — Powinien istnieć jakiś przepis, który zakazywałby trzymać takie potwory w domach. To zagraża bezpieczeństwu publicznemu. Tylko go posłuchaj.
Wszyscy słyszeliśmy, jak Pit krąży wokół budynku. Teraz już nie złorzeczył; jego wojenny okrzyk był wyzwaniem, by przeciwnicy wybrali broń i stanęli na placu pojedynczo lub razem.