Spróbowałem jeszcze jednej drogi. Archiwum w kancelarii wyższego inspektora szkolnego w Mojave zawierało wprawdzie nazwisko Frederiki Virginii Gentry, ale obok widniał wpis, że wspomniana uczennica odeszła ze szkoły w 1971 roku. Dalszych informacji na jej temat nie było.
Jedyną pociechą był fakt, że czasami ktoś potwierdzał realność istnienia Ricky, nic poza tym. Mogła przeprowadzić się do którejkolwiek z tysięcy szkół publicznych na terenie całych Stanów Zjednoczonych. Jak wiele czasu straciłbym, gdybym chciał do wszystkich napisać? A jeśli nawet byłiby skłonni odpowiedzieć, to czy istniały jeszcze stare listy uczniów?
Jedna mała dziewczynka może zniknąć wśród setek milionów ludzi jak kropla w morzu.
Chociaż nie znalazłem Milesa i Belle, upewniłem się przynajmniej, że nie zasiadają w dyrekcji Hired Girl, dzięki czemu z większą śmiałością mogłem starać się o posadę w tej firmie. Co prawda, mogłem spróbować szczęścia w którymkolwiek z setek przedsiębiorstw produkujących automaty, lecz Hired Girl i Alladin były z nich najważniejsze — ich znaczenie można porównać z rolą, jaką w dobie rozwoju automobilizmu grały Ford i General Motors. Hired Girl wybrałem też trochę z sentymentu — chciałem po prostu zobaczyć, co wyrosło z dawnego warsztatu.
W poniedziałek, 5 marca 2001, postanowiłem stawić czoło losowi i stanąłem w kolejce bezrobotnych przed działem do spraw personalnych mojej byłej firmy. Razem z innymi wypełniłem tuzin ankiet nie mających nic wspólnego z pracą pomocnika kreślarza, i jedną, która zdawała się mieć jakiś związek z tym stanowiskiem. Procedurę zakończono ogłoszeniem, że nie należy wydzwaniać z pytaniami o wyniki, bo jeśli firma zdecyduje się na jakiegoś kandydata, sama go o tym zawiadomi.
Zostałem na miejscu z mocnym postanowieniem osiągnięcia czegoś więcej. Udało mi się wkręcić do pokoju niższego rangą pracownika. Niechętnie przejrzał ten jedyny sensowny formularz i wyjaśnił mi, że mój tytuł inżyniera mechanika zda się psu na budę, ponieważ upłynęło trzydzieści lat od chwili, gdy po raz ostatni wykorzystywałem swoje kwalifikacje zawodowe.
Zaoponowałem, zwracając jego uwagę na fakt, iż byłem hibernowany.
— To jeszcze gorzej. Bez względu na okoliczności nie angażujemy nikogo powyżej czterdziestu pięciu lat.
— Ale ja nie mam czterdziestu pięciu lat. Skończyłem trzydziestkę.
— Urodził się pan w 1940 roku. Przykro mi.
— Więc co, do licha, mam robić? Zastrzelić się? Wzruszył ramionami.
— Na pana miejscu poprosiłbym o rentę z tytułu podeszłego wieku.
Wypadłem z pokoju, żeby przypadkiem zbyt gwałtownie nie doradzić czegoś temu tępakowi. Okrążyłem budynek i wszedłem głównym wejściem. Dyrektor generalny nazywał się Curtis — poprosiłem o przyjęcie.
Pierwsze dwie przeszkody pokonałem łatwo, twierdząc, że mam do załatwienia pilny interes handlowy. Firma Hired Girl zatrudniała biznesmenów, a nie bezduszne automaty. Przebiłem się w końcu do sekretariatu mieszczącego się kilka pięter wyżej i (według powierzchownych obserwacji) oddalonego o dwoje drzwi od gabinetu głównego szefa. Niestety, tutaj natrafiłem na nieugięty opór urzędniczki, która bezwzględnie zażądała sprecyzowania, z czym przychodzę.
Rozejrzałem się wokół. Stałem w wielkiej sali wypełnionej mnóstwem sprzętu i tłumkiem urzędników z nosami w stosach papierów.
— Więc? — powtórzyła z naciskiem. — Proszę powiedzieć, o co chodzi, a ja skontaktuję się z osobistą sekretarką pana Curtisa.
Odpowiedziałem głośno, żeby usłyszeli mnie wszyscy obecni:
— Chciałbym wiedzieć, jakie pan Curtis ma zamiary wobec mojej żony.
W ciągu minuty znalazłem się w jego prywatnym gabinecie. Popatrzył na mnie i zapytał:
— O co chodzi? Co za bzdury pan tu opowiada?!
Wystarczyło pół godziny i wielka sterta starych akt, aby przekonać go, że nie mam żony, natomiast jestem rzeczywistym założycielem firmy. Po ustaleniu tych faktów zapanowała przyjacielska atmosfera, zaproponowano mi drinka i cygaro, przed moimi oczami przemaszerowali kierownik działu zbytu, główny inżynier i kierownicy pozostałych działów.
— Myśleliśmy, że pan już nie żyje — wyjaśniał Curtis. — Zresztą w oficjalnych zakładowych dokumentach jest pan od dawna nieboszczykiem.
— Czcza gadanina. To na pewno dotyczy jakiegoś innego D.B. Davisa.
Kierownik działu zbytu, Jack Galloway, wtrącił nagle:
— Czym pan się w tej chwili zajmuje?
— Niczym szczególnym. Pracuję, hm, w samochodach. Mam jednak zamiar przerzucić się na coś innego. Dlaczego pan pyta?
— Dlaczego? Przecież to jasne jak słońce. — Zwrócił się do głównego inżyniera, człowieka w starszym wieku o nazwisku McBee. — Słyszałeś to pytanie? Wy, konstruktorzy, jesteście wszyscy tacy sami, nie widzicie możliwości reklamy, nawet kiedy przyjdzie do was i pocałuje w czoło. Dlaczego?! Panie Davis! Ponieważ jest pan żywą reklamą, dlatego! Jest pan żywym reliktem tych romantycznych czasów, gdy stawialiśmy pierwsze kroki! Założyciel firmy wstaje z grobu, aby obejrzeć swoje dzieło! Wynalazca pierwszego robota powszechnego użytku spogląda na owoce swego geniuszu.
Przerwałem mu szybko:
— Proszę chwilę poczekać. Nie jestem ani modelem reklamowym, ani gwiazdą przyciągającą tłumy. Cenię swoją prywatność. Nie po to tutaj przyszedłem. Chcę pracować jako… konstruktor.
Pan McBee podniósł brwi, ale nic nie powiedział.
Przed dłuższą chwilę trwała gwałtowna wymiana zdań. Galloway próbował przekonać mnie, że mam obowiązki wobec firmy, którą założyłem. McBee nie uważał za stosowne wygłaszać podobnych tyrad, ale dał mi do zrozumienia, że nie byłbym odpowiednim nabytkiem dla jego wydziału — zapytał mnie przy okazji, co wiem na temat konstrukcji obwodów w stałej fazie. Musiałem przyznać, że niewiele, właściwie tylko tyle, ile przeczytałem w nie utajnionych katalogach.
Curtis zaproponował w końcu rozwiązanie kompromisowe.
— Panie Davis, znajduje się pan w zupełnie wyjątkowej sytuacji. Można powiedzieć, że jest pan ojcem nie tylko tej firmy, ale całej gałęzi przemysłu maszynowego. Jednocześnie, jak słusznie zaznaczył pan McBee, w czasie pana nieobecności ta gałąź szalenie się rozwinęła. Co powiedziałby pan na posadę z tytułem, hm… ,,inżyniera mechanika emeritusa”?
Zawahałem się:
— Jak mam to rozumieć?
— Zostawiam panu wolną rękę pod tym względem. Pragnąłbym jednak dodać, że wiązałoby się to z koniecznością współpracy z panem Gallowayem. Zajmujemy się nie tylko produkcją, musimy również myśleć o sprzedaży.
— Czy miałbym możliwość prowadzenia jakichś prac w dziedzinie konstrukcji?
— To zależy tylko od pana. Będzie mógł pan dysponować całym sprzętem, który posiadamy, i realizować wszystkie swoje zamierzenia.
— Czy warsztatem również?
Curtis spojrzał na McBee'a. Główny inżynier odpowiedział z tak silnym akcentem irlandzkim, że z trudem zrozumiałem jego słowa.
— Oczywiście, oczywiście… naturalnie w rozsądnych granicach.
— Panowie, doszliśmy do porozumienia — powiedział wesoło Galloway. — Przepraszam na moment. Panie Davis, proszę nie opuszczać gabinetu, sfotografujemy pana z prototypem ,,Dziewczyny na posługi”.
Co też zrobili. Byłem zadowolony, że znowu widzę ten model, który zbudowałem własnymi rękoma, włożywszy weń mnóstwo wysiłku. Chciałem przekonać się, czy jeszcze działa, ale McBee nie pozwolił włączyć urządzenia — sądzę, że tak naprawdę to nie wierzył, iż potrafię je obsługiwać.