Jeżeli chodzi o załatwianie spraw, to nie ma jak przeszłość.
Podczas gdy ja sam pociłem się szesnaście godzin na dobę nad ,,Kreślarzem Ralphem” i ,,Proteuszem Pitem”, wynajęci anonimowo za pośrednictwem prawniczej agencji Johna prywatni detektywi szperali w przeszłości Belle. Dałem im jej adres, numery rejestracyjne i model samochodu (z kierownicy idealnie zdejmuje się odciski palców) i stwierdziłem, że być może miała już kilku mężów i kontakty z policją. Zasięg poszukiwań musiałem znacznie ograniczyć ze względu na szczupłość kiesy.
Kiedy po dziesięciu dniach nie dostałem od nich żadnego sprawozdania, spisałem pieniądze na straty. Jednak kilka dni później do kancelarii Johna nadeszła gruba koperta.
Belle rzeczywiście miała bogatą przeszłość. Urodziła się sześć lat wcześniej, niż twierdziła, a zanim osiągnęła pełnoletność, zdążyła dwa razy wyjść za mąż. W pierwszym wypadku facet już miał żonę. Czy rozwiodła się z drugim, agencja nie zdołała ustalić.
Od tej pory zaliczyła co najmniej czterech mężów, chociaż jedno z małżeństw było zdecydowanie naciągane — próbowała nabrać ubezpieczalnię na wdowią rentę po żołnierzu, który zginął podczas wojny i w związku z tym nie mógł zaprotestować. Z jednym rozwiodła się (z jej winy), drugi zmarł śmiercią naturalną. Co do pozostałych, można było przypuszczać, że w dalszym ciągu byli jej ,,prawnymi małżonkami”.
Policyjna kartoteka Belle była obszerna i zajmująca. Wyrok za popełnione przestępstwa otrzymała tylko w Nebrasce. Zresztą zaraz wypuszczono ją warunkowo. Detektywi odkryli ten fakt na podstawie rejestru odcisków palców, ponieważ natychmiast po zwolnieniu zniknęła, zmieniła nazwisko i wykombinowała nowy numer polisy ubezpieczeniowej. Agencja zapytywała, czy ma zawiadomić o tym urzędy.
Od chwili gdy zapadł pierwszy i jedyny wyrok, minęło już dziewięć lat. W końcu to tylko słodka dziewczynka nabierająca ogłupiałych facetów i wyciągająca od nich forsę. Na własnej skórze przekonałem się, jak przykro jest być wystrychniętym na dudka, lecz przestępstwa Belle były raczej niewinne. Gdyby handlowała narkotykami, nie miałbym nad nią litości. Lecz w tej sytuacji…
Praca szła mi jak z kamienia i nim zdążyłem to sobie uświadomić, zaczął się już październik. Opisy rysunków miałem gotowe zaledwie w połowie, a zastrzeżeń patentowych nawet nie tknąłem. Jeszcze gorzej przedstawiała się sprawa wdrożenia do produkcji i późniejsza organizacja sprzedaży. Bez gotowych modeli nie mogłem ruszyć z miejsca. Nawet na to, żeby nawiązać jakieś korzystne kontakty handlowe, zabrakło mi czasu. Zaczynałem odnosić wrażenie, że popełniłem kardynalny błąd, prosząc doktora Twitchella o przemieszczenie o trzydzieści jeden lat i głupie trzy tygodnie, zamiast o co najmniej trzydzieści dwa lata. Nie doceniłem tempa upływu czasu, a przeceniłem swoje możliwości.
Do tej pory nie pochwaliłem się Suttonom swoimi zabawkami, oczywiście nie w obawie przed kradzieżą. Po prostu chciałem uniknąć gadaniny i zbytecznych rad, dopóki sprzęt nie będzie gotowy. W ostatnią sobotę września miałem jechać do Klubu, a ponieważ poprzedniego dnia pracowałem do późna w nocy, poranny terkot budzika był dla mnie torturą. Wyłączyłem tego sadystycznego bydlaka i Bogu dzięki, że do roku 2001 ludzie pozbyli się tych straszliwych urządzeń. Zwlokłem się z łóżka i zszedłem na dół do drugstoru, aby zatelefonować i wytłumaczyć im, że nie mogę jechać z powodu nawału pracy.
Jenny, która odebrała telefon, stwierdziła:
— Wziąłeś za duże tempo, Danny. Weekend na wsi dobrze ci zrobi.
— Nie mogę, Jenny. Jest mi bardzo przykro, ale muszę zostać.
Z drugiego aparatu odezwał się John.
— Co to za pomysły?
— Muszę skończyć robotę, John. Po prostu muszę. Pozdrów wszystkich ode mnie.
Wróciłem na górę, spaliłem kilka grzanek i przypaliłem parę jajek, by w końcu zasiąść przy ,,Kreślarzu Ralphie”.
Godzinę później usłyszałem pukanie do drzwi.
Jenny i John nie pojechali w góry. Ten weekend spędziliśmy razem w mieście, zademonstrowałem im oba automaty. ,,Ralph” nie zrobił na Jenny wielkiego wrażenia, ale ,,Proteusz Pit” wzbudził jej niekłamany podziw. Sama korzystała z pomocy ,,Dziewczyny na posługi”, modelu II, zatem mogła oba modele porównać.
,,Kreślarz Ralph” zainteresował natomiast Johna, który zdawał sobie sprawę z nowatorstwa tego urządzenia. Kiedy pokazałem mu, jak robot umie podrobić mój podpis, mój własny podpis, otworzył szeroko oczy.
— Przyjacielu, tysiące kreślarzy straci przez ciebie pracę.
— Nie ma obaw. Ten kraj cierpi na coraz większy z każdym rokiem niedostatek utalentowanych konstruktorów. Moja zabawka wypełni to puste miejsce. Następne pokolenie zobaczy ją u każdego konstruktora i architekta w całym kraju. Bez niej będą tak bezradni, jak współczesny mechanik bez elektrycznych urządzeń.
— Mówisz w taki sposób, jakbyś to wiedział na pewno.
— Bo wiem.
Spojrzał na ,,Proteusza Pita” — poleciłem mu, żeby sprzątnął stół — i znów na ,,Kreślarza Ralpha”.
— Danny… czasami mam wrażenie, że wtedy powiedziałeś mi prawdę… wiesz, kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz…
Wzruszyłem ramionami.
— Tak, mówiłem prawdę. A w końcu… czy to ważne?
— Chyba nie. Co chcesz zrobić z tymi urządzeniami? Zachmurzyłem się.
— W tym tkwi problem, John. Jestem dobrym konstruktorem i w razie potrzeby nie gorszym mechanikiem. Natomiast nie mam żyłki handlowej. Przekonałem się o tym na własnej skórze. Czy zajmowałeś się może prawem patentowym?
— Już ci to mówiłem. To praca dla specjalisty.
— Nie znasz kogoś solidnego, takiego, co to nie wypadł sroce spod ogona? Doprowadziłem pracę do momentu, kiedy muszę skorzystać z jego usług. Muszę ponadto założyć korporację, która dopilnowałaby załatwienia wszystkich tych spraw i dbała o moje interesy. Mam na to niewiele czasu, ciągle mi go brak.
— Dlaczego?
— Wracam, skąd przyszedłem.
Usiadł i przez dłuższą chwilę milczał. W końcu zapytał:
— Ile czasu ci zostało?
— Hm, chyba dziesięć tygodni. Dziesięć tygodni licząc od przyszłego czwartku.
Spojrzał na obydwa automaty i potem znowu na mnie.
— Powinieneś raczej zmienić plany. Powiedziałbym, że masz przed sobą pracy na dziesięć miesięcy, nie tygodni. A nawet wtedy nie zaczniesz jeszcze produkcji — jeśli będziesz miał szczęście, przygotujesz tylko wszystko do jej rozpoczęcia.
— Nie mogę, John.
— Chyba masz rację.
— Chcę przez to powiedzieć, że nie mogę zmienić swoich planów. To przerasta moje siły… teraz.
Ukryłem twarz w dłoniach. Byłem śmiertelnie zmęczony — spałem niecałe pięć godzin, co dokładnie pokrywało się ze średnią ostatnich dni. W tym stanie byłem prawie gotów uwierzyć w ,,nieodwracalność losu” — można buntować się przeciw niemu, ale nie można go zmienić.
Podniosłem głowę.
— A może ty byś się tym zajął?
— Co?! To znaczy czym?
— Wszystkim. Moja rola już skończona.
— To poważna propozycja, Dan. Mógłbym cię bezkarnie wyrolować, chyba zdajesz sobie z tego sprawę? A ten interes może być kopalnią złota.
— To będzie kopalnia złota, wierz mi.