— Dlaczego więc miałbyś mieć do mnie zaufanie? Czy nie byłoby korzystniej, gdybyś mi zaproponował zwykłe, płatne stanowisko radcy prawnego?
Zacząłem nad tym rozmyślać, aż rozbolała mnie głowa. Raz już wybrałem sobie wspólnika… ale, do diabła, niezależnie od tego, ile razy sparzysz sobie palce, trzeba wierzyć ludziom. Inaczej człowiek staje się pustelnikiem, który zawsze sypia z jednym okiem otwartym. Nigdy nie jest się stuprocentowo bezpiec7nym… już samo ,,żyć” oznacza straszliwe i… w końcu śmiertelne niebezpieczeństwo.
— Do licha, John, przecież znasz odpowiedź na to pytanie. Ty mi uwierzyłeś. Teraz znów potrzebuję twojej pomocy. Pomożesz mi?
— Oczywiście, że ci pomoże — wtrąciła spokojnie Jenny — choć nie słyszałam, o czym mówiliście. Danny, czy on umie również zmywać naczynia? Wszystkie naczynia w twoim zlewie są brudne.
— Co, Jenny? No wiesz… oczywiście, że tak.
— Więc mu powiedz, żeby to zrobił. Chciałabym zobaczyć.
— Hm, nie ma jeszcze takiego programu, ale jeśli chcesz, to się tym zajmę. Cała robota potrwa kilka godzin, jeśli mam to zrobić porządnie, ale gdy skończę, będziesz miała gwarancję, że nigdy już tego nie zapomni. W tej chwili jednak… rozumiesz, zmywanie to praca, przy której należy kierować się rozumem, nie tak prosta jak murarka czy prowadzenie ciężarówki.
— No nie! Strasznie się cieszę, że choć jeden mężczyzna umie docenić trudy prac domowych. Słyszałeś, co mówił, kochanie? Danny, nie marnuj czasu na to programowanie, zmyję sama. — Rozejrzała się wokół. — Jeśli mam być szczera, wygląda tu jak w chlewiku.
Jakoś nie wpadłem na to, żeby ,,Proteusz Pit” pracował dla mnie. Przez cały czas głowiłem się, w jaki sposób mógłby pracować dla innych i wykonywać czynności, które dałyby się handlowo wykorzystać, a sam zgarniałem kurz do kąta albo go po prostu ignorowałem.
Teraz zacząłem uczyć go tych prac domowych, w których kiedyś specjalizował się ,,Uniwersalny Frank”. Nie miałem żadnych kłopotów, bo pojemność pamięci ,,Pita” była trzykrotnie większa niż jego poprzednika.
Mogłem się temu całkowicie poświęcić, gdyż John zabrał się już do roboty.
Jenny na maszynie wystukiwała opisy, a John wynajął prawnika-specjalistę od prawa patentowego, który pomagał nam w formułowaniu zastrzeżeń. Nie mam pojęcia, czy John płacił mu gotówką, czy udziałami, nigdy go o to nie pytałem. Zostawiłem mu wolną rękę we wszystkim, nawet w ustalaniu wysokości udziałów. Zyskałem w ten sposób czas na pracę, a poza tym liczyłem na to, że mogąc decydować osobiście o takich sprawach, nie ulegnie pokusie jak Miles. Prawdę powiedziawszy, w ogóle mi na tym nie zależało — pieniądze same w sobie nie są ważne. Albo John i Jenny są tacy, za jakich ich uważam, albo z miejsca wynoszę się do jaskini i zostaję pustelnikiem.
Upierałem się tylko przy dwu rzeczach.
— John, myślę, że nasza firma powinna nazywać się ,,Alladin Autoengineering Corporation”.
— Nie brzmi to zbyt górnolotnie? Czy nie byłoby lepiej ,,Davis i Sutton”?
— Musi tak być, jak mówię, John.
— Naprawdę? Czy i w tym wypadku jesteś jasnowidzem?
— Całkiem możliwe. Jako znaczek firmowy przyjmiemy rysunek Aladyna pocierającego lampę, i dżina górującego nad chłopcem. Naszkicuję ci go z grubsza. I jeszcze jedna sprawa. Główna Kancelaria musi znajdować się w Los Angeles.
— Co? Czy to aby nie za dużo, jeżeli oczywiście obstajesz przy tym, żebym to ja prowadził firmę. Co ci się nie podoba w Denver?
— Denver to fajne miasto, ale dla naszej fabryki nie najlepsze miejsce. Wybierz jakikolwiek dobry teren w tym rejonie, a przekonasz się, że zostanie zajęty przez władze federalne, a ty będziesz musiał zaczynać wszystko od nowa. Poza tym brak tu fachowej siły roboczej, surowce dowozi się przez całą równinę, a materiały budowlane dostaniesz tylko na półoficjalnym rynku. Natomiast Los Angeles ma nieograniczone zasoby kwalifikowanych robotników i inżynierów i wciąż napływają nowi. Los Angeles to wielki nadmorski port. Los Angeles jest…
— A co ze smogiem? Nie jest godny wzmianki?
— Uporają się z tym problemem znacznie szybciej, niż myślisz. Wierz mi. Zresztą, czy nie zauważyłeś, że Denver zaczyna dorabiać się własnego smogu?
— Nie tak szybko. Dałeś mi jasno do zrozumienia, że to ja będę musiał kierować całą firmą, a ty znikniesz z osobistych powodów. W porządku, zgadzam się. Czy nie uważasz, że powinienem mieć chociaż możliwość wyboru warunków pracy?
— Tak być musi, John.
— Dan, kto ma wszystkie klepki w porządku i kto mieszka w Kolorado, nie przeprowadzi się do Kalifornii. Służyłem tam w wojsku, więc trochę znam teren i ludzi. Spójrz na Jenny: urodziła się w Kalifornii, co do dzisiaj wstydliwie ukrywa. Za nic w świecie nie zmusiłbyś jej do powrotu. Tutaj mamy zimy, zmienne pory roku, zdrowe górskie powietrze, wspaniałe…
— Nie, wcale nie twierdzę, że nikt nigdy by mnie tam nie zaciągnął. — Jenny podniosła głowę znad robótki na drutach.
— Co mówisz, kochanie?
Jenny nigdy nie wtrącała się do rozmowy, jeśli nie miała nic do powiedzenia. Teraz odłożyła druty, co nieomylnie wskazywało, że poważnie potraktowała temat.
— Gdybyśmy się tam przeprowadzili, najmilszy, moglibyśmy wstąpić do Oakdale Club. Można tam się kąpać przez cały rok. Przyszło mi to do głowy podczas ostatniego weekendu, kiedy zobaczyłam lód na basenie w Boulder.
Zostałem z nimi do ostatniej prawie minuty — do wieczoru 2 grudnia 1970 roku. Byłem zmuszony pożyczyć od Johna trzy tysiące dolarów (podzespoły osiągnęły koszmarnie wysokie ceny) i zaproponowałem mu jako poręczenie zapis hipoteczny na moje akcje. Poczekał, aż go podpiszę, a następnie podarł na kawałki i wrzucił do kosza.
— Gdy wrócisz, to mi je oddasz.
— To będzie trwało trzydzieści lat, John.
— Tak długo?
Zastanowiłem się. Nie nalegał nigdy, bym opowiedział mu całą tę zwariowaną historię, ale uznałem, że teraz nadszedł czas wyjaśnień.
— Zbudźmy Jenny. Ma także prawo to usłyszeć.
— Hmm… nie. Pozwólmy jej spać, dopóki nie przyjdzie czas pożegnania. Jenny należy do ludzi, którzy nie przejmują się niczym, Dan. Jak jej się podobasz, nie zależy jej na tym, kim jesteś lub skąd przyszedłeś. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, opowiem jej to kiedy indziej.
— Jak chcesz.
Słuchał cierpliwie, przerywając tylko, gdy nalewał mi oranżadę, a sobie alkohol. Doprowadziłem opowiadanie do momentu swojego upadku na górskie zbocze w Boulder i zamilkłem.
— To wszystko. Jedno jest tylko dla mnie niezrozumiałe. Oglądałem to miejsce wielokrotnie i doszedłem do wniosku, że spadłem z wysokości nie większej niż pół metra. Gdyby pogłębiono wykop pod budynek laboratorium — to znaczy chciałem powiedzieć, ,,gdyby miano w przyszłości wykopać głębszy fundament”, zostałbym pogrzebany za życia. Prawdopodobnie zabiłbym i was — jeżeli nie wysadziłoby to w powietrze całego okręgu. Nie wiem, co się właściwie stanie, kiedy fala zamieni się w masę tam, gdzie jest już inna masa. John palił w milczeniu.
— Więc co? — zapytałem. — Co o tym sądzisz?
— Danny, opowiadałeś mi sporo o tym, jak będzie wyglądać Los Angeles, Wielkie Los Angeles. Powiem ci, co o tym sądzę, kiedy przekonam się, że twoja relacja była dokładna.
— Była dokładna, mogłem tylko pominąć mało ważne szczegóły.
— Hmm… rzeczywiście brzmi to logicznie. Między nami mówiąc, jesteś najsympatyczniejszym szaleńcem, jakiego kiedykolwiek widziałem. Nie, żebyś był złym konstruktorem… albo złym przyjacielem. Podobasz mi się, chłopie. Kupię ci na święta nowy kaftan bezpieczeństwa.