Zastanawiające, jak mało efektywnego wysiłku wkładano do tej pory w próby ulżenia doli gospodyń domowych, chociaż ich praca stanowi przynajmniej pięćdziesiąt procent wszelkiej pracy na całym świecie. Kobiece czasopisma wprawdzie pisały o ułatwieniach w pracy domowej i o ,,funkcjonalnych kuchniach”, lecz była to tylko czcza gadanina. Zdjęcia przedstawiały wzorowe mieszkania, ich funkcjonalność, estetykę, ładne zestawienia kolorów, lecz w gruncie rzeczy te wnętrza niewiele różniły się od komnat z czasów Szekspira. Rewolucyjne przejście od konia do odrzutowca nie dokonało się jeszcze w gospodarstwie domowym.
Byłem przekonany, że panie domu to konserwatystki. Żadnych skomplikowanych urządzeń — jedynie takie, które zastąpiłyby domową służbę, to znaczy sprzątały, gotowały i opiekowały się dziećmi.
Zacząłem myśleć o brudnych oknach i o zaciekach na wannie. Aby ją wyczyścić, trzeba zgiąć się wpół. Okazało się, że elektrostatyczny przyrząd likwiduje wszelki brud z wanny w ciągu minuty. To dotyczyło i szyb okiennych, sedesów, zlewów — tak powstał ,,Czyścioch Willie”. Nie do wiary, że nikt wcześniej nie wpadł na ten pomysł. Trzymałem mojego ,,Czyściocha” w odwodzie tak długo, aż osiągnął przystępną cenę, a ludzie nie mogli odmówić sobie jego kupna. Czy wiecie, ile przedtem płaciło się za godzinę mycia okien?!
Puściłem ,,Williego” do produkcji znacznie później, niż Miles sobie życzył. On uważał, że należy zacząć sprzedaż w chwili, gdy robot stał się odpowiednio tani, ale ja trwałem przy swoim: naprawa ,,Williego” musi być zupełnie prosta. Wielkim minusem większości urządzeń gospodarstwa domowego było to, że im były doskonalsze i więcej czynności wykonywały, tym częściej się psuły w chwili, gdy najbardziej ich potrzebowano. A przecież fachowiec reperujący sprzęt gospodarstwa domowego wystawia słone rachunki, każąc sobie płacić pięć dolarów za godzinę.
A następna awaria za tydzień. Jeśli nie zmywarka naczyń, to centralne ogrzewanie… zazwyczaj w sobotę wieczór, kiedy na dworze szaleje burza śnieżna.
Chciałem, by moje urządzenia działały niezawodnie i nie były przyczyną wrzodów żołądka u ich właścicieli. Maszyny mają jednak tendencję do psucia się, nawet i te moje. Dopóki nie nadejdzie ten wielki dzień, w którym skonstruuje się urządzenie nie wymagające żadnych części wymiennych, w eksploatację trzeba wkalkulować kłopoty. Jeżeli napełnisz dom takimi zabawkami, możesz być pewny, że zawsze któraś z nich będzie nieczynna.
Wojsko uporało się z tym problemem przed wielu laty. Nie można po prostu przegrać bitwy, stracić tysięcy lub milionów ludzi i wreszcie przegrać całej wojny tylko dlatego, że zepsuje się jakaś zabaweczka nie większa niż palec. Aby sprostać wymaganiom wojskowym, przygotowano mnóstwo rozwiązań tego problemu — bezpieczniki wszelkiego typu, zapasowe obwody, systemy trzykrotnego zabezpieczenia i tak dalej. Jednym z pomysłów, które mogłem zastosować w cywilnym gospodarstwie, była zasada wymienialności całych podzespołów.
Jest to idiotycznie prosta idea: nie naprawiać, tylko wymienić. Chciałem, żeby każdy podzespół ,,Czyściocha Williego”, który mógłby ulec uszkodzeniu, był wymienialną jednostką i żeby do każdego sprzedawanego robota dołączać komplet części zamiennych. Niektóre podzespoły po awarii nadadzą się tylko do wyrzucenia, inne do naprawy, ale sam ,,Willie” nigdy nie będzie stal bezczynnie dłużej, niż trwa wymiana uszkodzonej części.
Miles i ja posprzeczaliśmy się wtedy po raz pierwszy. Twierdziłem, że rozstrzyganie o terminie przejścia od prototypu do produkcji należy do kompetencji głównego konstruktora, natomiast on uważał, że leży to w gestii działu handlowego. Gdybym nie miał decydującego głosu, ,,Willie” wszedłby na rynek, gdy zdarzały się mu ostre ataki wyrostka prawie tak często jak innym chybionym urządzeniom.
Pogodziła nas Belle Darkin. Gdyby naciskała, uległbym prawdopodobnie sugestiom Milesa i zgodził się na rozpoczęcie sprzedaży ,,Williego”, zanim doszedłem do przekonania, że jest naprawdę gotowy. Przyczyna była prozaiczna: zakochałem się w Belle po uszy tak jak to tylko potrafi mężczyzna.
Belle nie była jedynie doskonałą sekretarką prowadzącą kancelarię. Miała ponadto proporcje ciała, którymi zachwycałby się i Praksyteles, oraz zapach, który działał na mnie jak woń kotki na Pita.
Na rynku brakowało fachowych sił kancelaryjnych, powinno nas więc dziwić, że jedna z najlepszych przedstawicielek tego zawodu skłonna jest pracować dla firmy ledwo trzymającej się przy życiu, i to za pensję o wiele niższą, niż płacono gdziekolwiek indziej. Byłiśmy jednak tak szczęśliwi, że zajmie się powodzią papierków, która zalała nas po wprowadzeniu ,,Dziewczyny” do eksploatacji, że nawet nie wpadło nam do głowy zapytać, gdzie poprzednio pracowała.
Później zabrnąłem tak daleko, że zaprotestowałbym gwałtownie przeciwko jakiejkolwiek próbie sprawdzenia Belle, gdyż wymiary jej biustu znacznie ograniczyły moje zdolności zdrowego myślenia.
Pozwoliła mi się zwierzać, jak samotne życie prowadziłem do czasu, gdy się w nim pojawiła, i delikatnie dawała do zrozumienia, że musi mnie lepiej poznać, ale wszystko wskazuje na to, iż jej uczucia biegną tymi samymi torami. Wkrótce po tym, gdy pogodziła mnie z Milesem, obiecała, że złączy swój los z moim na dobre i na złe.
— Dan, kochanie, będziesz kiedyś wielkim człowiekiem… a ja — mam nadzieję — jestem tą kobietą, która ci pomoże.
— Na pewno.
— Kochanie, ale ślub weźmiemy później. Nie chcę w tej chwili wychodzić za mąż, obarczać cię dziećmi i jeszcze większymi kłopotami. Teraz będę z tobą pracować i pomagać ci w prowadzeniu firmy. Pobierzemy się później.
Protestowałem, ale była nieustępliwa.
— Nie, mój drogi. Dojdziemy razem daleko, ty i ja. Firma Hired Girl będzie tak sławna jak General Electric. Kiedy się połączymy węzłem małżeńskim, chcę zapomnieć o interesach i poświęcić się tylko twojemu szczęściu. Najpierw jednak muszę zadbać o twój byt i twoją przyszłość. Wierz mi, najmilszy!
Wierzyłem jej. Nie pozwoliła mi na kupno drogiego pierścionka zaręczynowego; zamiast niego jako dar zaręczynowy ofiarowałem jej część swoich akcji. Kiedy teraz o tym myślę, nie jestem pewny, kto właściwie wpadł na ten pomysł.
Pracowałem jeszcze gorliwiej niż przedtem, oddałem się projektowaniu samo opróżniających koszy na odpadki i zmywarek układających samoczynnie czyste już naczynia na miejsca. Wszyscy byłiśmy zadowoleni… wszyscy z wyjątkiem Pita i Ricky. Pit ignorował Belle, tak jak ignorował wszystko, z czym się nie zgadzał, a czego nie mógł zmienić; Ricky była jednak naprawdę nieszczęśliwa.
Wina leżała wyłącznie po mojej stronie. Ricky była ,,moją dziewczynką” od chwili, gdy skończyła sześć lat. We włosach nosiła kokardy i miała wielkie, poważne, ciemne oczy. Czekałiśmy, aż dorośnie, wtedy ,,miałem poprosić o jej rękę” i wspólnie mieliśmy troszczyć się o Pita. Ot, dobra zabawa dla obojga, i możliwe, że tak było w istocie. Ricky jednak traktowała ją poważnie już choćby dlatego, że dzięki niej mogła opiekować się naszym kocurem. Zresztą, jak można sprawdzić, co naprawdę dzieje się w dziecięcej główce?
Jeśli chodzi o dzieci, nie jestem nadmiernie sentymentalny. Są to w większości małe zwierzątka, które nie dają się cywilizować, dopóki nie dorosną, choć i wtedy nie jest to takie proste. Mała Frederica przypominała mi jednak moją siostrę, w dodatku kochała Pita i umiała go wziąć pod włos. Mnie lubiła chyba dlatego, że nigdy nie rozmawiałem z nią jak z maluchem (sam, będąc dzieckiem, nie znosiłem tego) i traktowałem poważnie wszystkie jej wyczyny skautowskie. Ricky była pierwsza klasa — miała w sobie jakieś dostojeństwo, nigdy nie histeryzowała, nie płakała i nie narzekała. Byłiśmy kumplami, ponosiliśmy wspólną odpowiedzialność za Pita, a gdybym miał ściślej określić charakter znajomości z ,,moją dziewczynką”, powiedziałbym, że była to tylko skomplikowana gra, w którą graliśmy oboje.