– Do kopalni! Mój tata fedruje na „Wujku”. Nie wiecie, co to „Wujek”?
– Teraz już wiemy. Masz lakier na paznokciu, żabo. – Pstryknął w duży palec jej stopy. – Nieładnie mamie podbierać. A jak już, to maluj wszystkie. Dama z jednym czerwonym paznokciem wygląda nieelegancko.
Chyba nie wszystko zrozumiała, więc przemilczała uwagę. Masował i ogrzewał oddechem cieplejszą ze stóp, zastanawiając się, ile lat może mieć jej właścicielka. Jeśli szkoła, to góra pierwsza klasa. Ale raczej końcówka przedszkola.
– Trzymaj. – Zrolowane grube skarpety od polowego munduru wylądowały obok nich na ławce. Dopiero teraz zauważył przyciśniętą do biodra małej foliową torbę reklamówkę.
– Założysz moje skarpety i pójdziemy do domu, dobrze? – Spod kaptura przyglądały mu się szeroko otwarte oczy, których barwy nie umiał określić. – Dobrze? Mogę cię wziąć na ręce, chcesz?
– Ja cekam na autobus – wymruczała niechętnie.
– Autobusy nie jeżdżą – powiedział łagodnie. – Jest środek nocy, nie mówiąc… no, to faktycznie możemy sobie darować. – Milczał przez chwilę, rozcierając dziwnie miękką skórę na pięcie. – To jak się nazywasz?
– Dziewczynka z Zapałkami – mruknął wyższy. – Daj spokój, pół nocy tu zmarnujemy. Jak ci tak mocno wpadła w oko, to pociesz się myślą, że już raczej nie zdążymy. Będziesz miał masę czasu na ugadywanie sobie perspektywicznej laski.
– To prawda? – Kwiczoł wpatrywał się w nadąsane oblicze. – Jesteś tą sławną Dziewczynką z Zapałkami?
Ku jego zdziwieniu zastanowiła się chwilę, po czym niewyraźnie pokiwała głową.
– Ale ja nie spsedaję… I się nie bawię – dorzuciła szybko. – Nie wolno się bawić, bo jest pożar i dzieci idą do nieba i wsyscy płacą. I nawet tatusiowie tez.
– No… tak. Faktycznie. – Uniósł brwi, przyglądając jej się z brakiem zrozumienia. Potem go olśniło. – Masz zapałki? Tutaj?
– Mam w torbie.
– I co jeszcze masz w torbie? – zapytał od niechcenia. – Lalkę?
– Butelki.
– Wyszłaś cichaczem, żeby poszukać butelek? Pracuś z ciebie.
– Nie… bo Piotrek mówi, ze tatę cołg psejedzie. A w cołg się zuca butelką i on się wtedy pali, i juz nie może jechać. Ale tata nie zabrał na kopalnię zapałek ani butelek, tylko termos, bo on nie pali papierosów, tylko mama. No i nie będzie miał cym zucać. A mama płace. Bo jest wojna. Ten pan w telewizoze powiedział, ze jest wojna. No i ja zaniosę tacie zapałki i butelki od pepsi, bo one są dobre i pasują do ręki. Piotrek mówi, ze najlepiej to się pep… pepsjowymi zuca. I tacie cołg nic nie zrobi na tym strajku – zakończyła i uśmiechnęła się po raz pierwszy, nieśmiało, ale i z dumą, do dwóch męskich znieruchomiałych twarzy.
Rozdział 1
– Ciemno się robi. Jeszcze w coś przypieprzysz i szef mi jaja urwie.
Hanka Wesołowska, tęgawa siedemnastolatka wbita w polarowy skafander i markowe, przerobione przez krawca spodnie narciarskie, obejrzała się przez ramię i posłała mu krzywy uśmieszek. Był dwa razy starszy i jeśli nie ważył dwa razy więcej od swej podopiecznej, to jedynie dlatego, że z powodu martwego jesiennego sezonu nie udało jej się zrzucić tylu kilogramów, ile zaplanowała. Bogu dzięki, zima była tym razem jak należy, ze śniegiem. Miała jak nadrabiać zaległości.
Inna sprawa, że ten ostatni zjazd wiele jej nie pomoże. Gdyby okazał odrobinę taktu i jakoś inaczej to powiedział… Ale czego można oczekiwać od góry mięśni?
– A co proponujesz? Rozłożyć się biwakiem? Czy może zdjąć narty i się sturlać?
– Możemy zejść – powiedział beznamiętnie. Czy raczej: tępo. Kiedy go się nie uprzedziło, miał problemy z rozpoznaniem żartu.
– To ty zejdź – zgodziła się łaskawie – a ja zjadę. Poczekam na ciebie, spokojna głowa.
Zrobił wdech, potem wydech. Ocienione daszkiem bejsbolówki brwi zmarszczyły się, co oznaczało, że Byku oddaje się trudnej sztuce myślenia.
– Nie – powiedział na koniec. – Jest jeszcze trochę ludzi. Nie możemy się rozdzielać.
Hanka przekrzywiła głowę, całą swoją pozą dając do zrozumienia, że tego to już za wiele. Sama zresztą też przesadziła: wyciąg co prawda stał po wykonaniu ostatniego, specjalnie jej dedykowanego kursu, ale korzystając z okazji, do orczyków podczepiło się parę dzieciaków w wieku gimnazjalnym i ze czwórka dorosłych. Tyle że nie było w tej gromadce nikogo, kto mógłby pomyśleć o przeciwstawieniu się Bykowi, nie mdlejąc wcześniej z przerażenia. Dwóch studentów okularników, ich koleżanka, niewiele grubsza w talii niż Byku w bicepsie, no i jeden jedyny facet – godny uwagi ochroniarzy Hanki.
Nie interesowała się tym, co i jak robią, ale zdążyła odnotować, że wzięli mężczyznę na celownik. Bez przesady oczywiście: to był teren jej starego, on tu rządził od lat i nikt nie próbował niepokoić ani jego, ani tym bardziej nikogo z rodziny. Nie było powodów, by straszyć ludzi przesadną ostrożnością. Chłopcy obejrzeli z daleka osobnika w kurtce z demobilu, ustawili się między nim a Hanką – i na tym poprzestali. Co jej nie dziwiło.
Wyglądał żałośnie – cud, że jego „narty” trzymały się tak zwanych butów – jeździł fatalnie i na dodatek utykał. Hanka uznała, że zjawił się na stoku późnym popołudniem właśnie dlatego, by nie kłuć w oczy swą bylejakością. Uczył się jeździć. Sam, na uboczu i głównie metodą padania w śnieg przy każdym skręcie.
Teraz też się wyłożył jakieś sto metrów od miejsca, gdzie stali z Bykiem. Nie, naprawdę nie było powodów, by przejmować się ludźmi. Zasalutowała Bykowi kijkiem, odepchnęła oburącz i wymijając studencką trójkę, pomknęła w dół.
Wszystko szło dobrze. Póki nie oślepił jej znienacka odblask słońca na jakimś oblodzonym kamieniu. Zaraz potem wpadła w strefę cienia, w panice wykonując za słaby skręt, za późno dostrzegła poprzeczny garb, wyleciała w powietrze i już bez szans na poprawienie czegokolwiek wylądowała na świeżych śladach faceta w kurtce z demobilu. Coś szarpnęło za nogi, lewą nartę zdarło ze stopy, a ona sama zanurkowała głową do przodu w gąszcz niskich choinek.
– W porządku? Nic pani nie jest?
Odniosła wrażenie, że nie pospieszył się z tymi pytaniami. Nie próbował też pomóc. Stał o parę kroków dalej, cały oblepiony śniegiem i przyglądał się spod daszka idiotycznej pseudokominiarki. Dopiero teraz znaleźli się na tyle blisko, by Hanka mogła ocenić jego wiek. Stwierdziła ze zdziwieniem, że jest dużo starszy, niż przypuszczała. Trzydziestkę miał już dawno za sobą.
– Żyję, żyję – wystękała, gramoląc się z zaspy i już zawczasu machając ręką, co miało uspokoić ochroniarzy.
– Nosi człowieka to cholerstwo – usłyszała jeszcze, po czym Demobil wyjechał powoli na ubity śnieg, zaczął niezgrabnie skręcać, by niemal po przeciwnej stronie trasy osiągnąć w końcu kierunek zgodny ze spadkiem terenu i rozpocząć zjazd.
Hanka wykopała spod śniegu nartę i zakładała ją, kiedy nadjechał Byku.
– Ale przypieprzyłaś – powiedział beznamiętnie. – Masz dość?
– Ja jak ja, ale widzę, że ty masz – rzuciła z lekką irytacją.
– Ja?
– Nie trzymasz dystansu, Byku. Ten zielony mógł mnie tu pociąć, udusić, a nawet zgwałcić, nimbyś się raczył zjawić. Poćwicz trochę.
– Nie muszę stać obok, by nie dopuścić do ciebie faceta – poklepał się pod pachą.
– Wiesz co? Jeśli strzelasz tak, jak szusujesz, to lepiej jednak stój obok. Bo jeszcze trafisz we mnie.
Pomimo bólu wykonała dziarski obrót i ruszyła w dół. Sto metrów dalej minęła Demobila. Oczywiście leżał. Przemknęła na tyle blisko, że mimo półmroku dostrzegła prążki na tkwiącym w śniegu kijku. Nie do wiary, ale wyglądał na drewniany. Tylko ten drugi był aluminiowy. Jezu, ale wiocha…