Выбрать главу

Schabek miał trzysta metrów do telefonu i pięćset do najbliższego posterunku: po nadanych przez radio pogróżkach Drzymalskiego policja porozstawiała ich sporo w promieniu kilometra od ogrodzenia rafinerii. Gdyby pobiegł, nie zdążyłby pewnie uruchomić machiny zabezpieczeń i pociski kalibru 60 mm tak czy inaczej spadłyby na niektóre wybrane cele. Ale miał spore szanse sprawić, by ich eksplozje stały się zarazem salwą oddaną nad grobem Drzymalskiego. W wagonie przyjechało dziewięćdziesiąt dwukilogramowych granatów. Przy tempie strzelania rzędu piętnastu na minutę dawało to sześciominutowy pobyt na stanowisku ogniowym. Właściwie tempo ostrzału musiało być nawet dwukrotnie niższe: jeden człowiek musiał obsługiwać celownik, wprowadzać poprawki i karmić lufę pociskami. Koordynatorzy, kierujący z Warszawy największą w historii Polski obławą, już od kilku godzin wiedzieli o porzuconym pod Sokołowem Podlaskim radiowozie – przykutych do drzewa Jemiołczaka i Dąbka znaleziono w nadbużańskim lesie dopiero wieczorem – założyli więc, że zbieg kieruje się na południe, w rodzinne strony, i tam przerzucali odwody. Nie oznaczało to jednak ogołocenia z sił takich miejsc jak Płock: tutejszemu komendantowi nie tylko nie odebrano nikogo, ale przydzielono półtorej setki funkcjonariuszy ze Szczecina. W promieniu kilku minut jazdy, a nawet biegu znajdowało się ze dwudziestu uzbrojonych mężczyzn.

Co najmniej zablokowaliby terrorystę do czasu przybycia posiłków. Potrzebne było tylko jedno: szybka informacja o miejscu, skąd padają strzały.

Ale Zygmunt Schabek miał swoje prywatne rachunki z koncernem Orlen, wyjął więc tylko papierosa, zapalił i leniwym krokiem skierował się ku domowi. Wybierał trasę, z której lepiej będzie widać fajerwerki nad lasem blaszanych konstrukcji.

Rozdział 24

To miały być tanie kapcie – zaprotestowała dość słabo.

– Nic nie mówiłaś o cenie – przypomniał Kiernacki, otwierając drzwi od strony kierowcy i kładąc jej pudełko na kolanach. – Powiedziałaś: „obojętne co, byle szóstka”. – Postawił na asfalcie torbę z resztą zakupów, wyjął butelkę mineralnej.

– Ale białe adidasy, i to prawie za kostkę?! – jęknęła, zajrzawszy do środka. – Czyś ty oszalał? Takie buciory nosi się do spodni! Będę w nich wyglądać jak Myszka Miki! – Westchnęła, co nie przeszkodziło jej wsunąć dłoni do wnętrza buta.

Zostawił ją, spłukującą wodą mineralną rude plamy krwi z podbicia stóp, usiadł na miejscu pasażera. Rozpakował i powiesił na kierownicy parę białych skarpet, zajrzał do atlasu.

– Sto do Warszawy – mruknął. – Taka piratka jak ty zajedzie w siedemdziesiąt minut. Dodajmy dwa razy tyle i jesteśmy pod Olsztynem.

– Mazury ci się zamarzyły? To przez tę pogodę? Jest fura, panienka, więc trzeba by zaszaleć nad jakimś jeziorem, co?

– A pójdziesz ze mną na plażę?

– Marzyciel. Zresztą nakąpałam się dzisiaj do bólu.

– Co nasz komputer mówi na temat Gazrurki? O ile nas jeszcze nie odcięli…

– Nie odcięli. Mają większe zmartwienia. Płock się pali. Moździerz. Dziesiątki pocisków, jak na wojnie.

– Jezu… Rafineria? – Skinęła głową. – No to zaszalał… Ale chyba przesadził. Założę się, że zakłady są dobrze chronione. Ma pościg na karku i strasznie mało lasów w okolicy. Chyba faktycznie nie mamy czego szukać w Ornecie. Zanim dojedziemy, będzie po wojnie.

– Nie chcesz tego, prawda?

– Przecież go szukam. – Odwrócił głowę. – Nic się nie zmieniło.

– Zmieniło się. Już wiesz, dlaczego to robi. – Powoli podciągnęła stopę, zaczęła wkładać skarpetkę.

– A ty wiesz?

– Ja? Chyba tak. Jak szłam do wojska, nie myślałam, że tak się to skończy. To chcesz usłyszeć? Proszę. Głupio mi i parszywie. Ze wszystkich, przed którymi chciałabym bronić kraju, Darek Drzymalski jest na szarym końcu.

– To miłe – uśmiechnął się blado.

– Nie wysilaj się. Wiem, co sobie myślisz o nim, co o mnie… Nie zrozum mnie źle. Ja… Nie mówię, że wasze widzenie świata jest głupie czy złe, czy nawet gorsze od mojego. Po prostu ja tak nie myślę. Nie umiem. Jak słyszę kogoś mówiącego: „kapitalizm to zło”, od razu widzę druty łagru, mordę Stalina czy tego… pana generała w czarnych okularach. – Umilkła na chwilę. Dokończyła niemal szeptem: – A Darka rozumiem. Lepiej niż ty. Tobie nikt…

Zmagała się przez chwilę, ze dwa razy otwierała nawet usta, lecz w końcu dała za wygraną. Odwróciła się, wysunęła za próg drugą nogę i powoli, wolniej niż tego wymagały zaschnięte rany, zaczęła obmywać ją wodą mineralną.

* * *

Rozmawiałam z wujkiem. – Ewa Jaśkowiak była tego dnia w spodniach i może dlatego tak od razu, po męsku, przeszła do rzeczy. – Mówi, że rząd może upaść. Dlatego tu przyjechałam.

Ziętara, który jakoś ochłonął z wrażenia wywołanego widokiem sekretarki przed drzwiami swojej podmiejskiej willi, znów zaniemówił. Miał ochotę przechylić się nad ławą i poprosić, by chuchnęła. Mniejsza o słowa, ale jej sposób bycia… Pod cieniutkim nalotem uprzejmości kryło się coś mocno przypominającego wyzwanie.

– I wpadła pani na pomysł, jak do tego nie dopuścić? – zażartował, sięgając po dzbanek z sokiem.

– Może. Przy okazji. – Była spięta jak studentka na ważnym egzaminie. – Przyszłam, bo chcę prosić, by załatwił mi pan miejsce w jakiejś radzie nadzorczej. Mam niezbędne minimum papierów, kurs… Zresztą – przebrnęła przez najgorsze i coś zbliżonego do uśmiechu zamajaczyło w kącikach starannie uszminkowanych warg – ze strony opozycji nie powinno być problemów. Wujek bierze to na siebie.

Ziętara oprzytomniał, dopiero czując spływający po palcach sok.

– Słucham?! – Trochę zbyt energicznie odstawił dzbanek.

– To spis firm, które by mnie interesowały. – Wyjęła z kieszeni żakietu złożoną kartkę. – Im bliżej początku, tym lepiej, ale może być i ostatnia. Sprawdziłam: wszystkie są w gestii ministrów.

Ziętara nie zaszedł tak wysoko tylko dzięki znajomościom. Miał niezły refleks i potrafił robić użytek z mózgu. Ale zrozumienie i zdolność uwierzenia – to dwie różne rzeczy.

– To jakiś żart? Niby dlaczego miałbym…?

– Pan dobrze wie, dlaczego. – Trzymała się znakomicie, ale i jej rozmowa nie sprawiała przyjemności. Pewnie dlatego skracała ją aż do przesady. – Mam ten list ze stycznia. Ultimatum Drzymalskiego. Nie wspomniałam o nim nikomu, ale teraz…

– To ma być szantaż? – zapytał z niedowierzaniem. – I to pani mnie szantażuje?! Pani?! Mnie?! – Podniósł się z fotela z dłońmi zaciśniętymi w pięści. – Już pani zapomniała, kto go przetrzymał?! Komu się papiery na biurku poprzekładały?!

– Niech się pan tak nie podnieca. – Nie ruszyła się z fotela. – Dla świata to szef jest odpowiedzialny. Zresztą nie czarujmy się: olał pan ten list. Gdybym go przyniosła w terminie, też by go pan kazał wyrzucić. I ja to nawet rozumiem. Nikt nie mógł przewidzieć, że taki świr rozpęta wojnę. Ale oboje dobrze wiemy, co się stanie, jeśli ludzie usłyszą, że rząd czy chociaż jeden minister wiedział o Drzymalskim już zimą. I nic nie zrobił. Chce pan ryzykować karierę? Proszę bardzo. Gazety mnie ozłocą za taki materiał. Mogłam pójść do wujka, ale był pan w porządku jako szef, więc uznałam, że zrobimy to tak, byśmy oboje byli zadowoleni.

– To jest zwykłe skurwysyństwo – Ziętara z trudem panował nad drżącym głosem.

– Może – zgodziła się. – Ale to chyba nawet lepiej, nie? Mam być menedżerem, nie zakonnicą.