* * *
– Co zdecydowałaś? Warszawa czy…?
Nie odpowiedziała od razu. Mieli sto czterdzieści na liczniku, więc wyglądało to dość naturalnie.
– Jesteś starszy stopniem. – Nie zabrzmiało to jak żart. – Decyduj.
– Ale to twoja kariera. Ja jestem rezerwista na ćwiczeniach. Nawet nie za bardzo zdezerterowałem, bo trzymam się swego oficera. Ty możesz mieć problemy. Powinnaś się zameldować.
– Jeśli ten przeciek jest u nas, narazimy Dopierałę.
– Dopierałę?
– I Baśkę. Przepraszam, jeśli zgorszyła cię kolejność. Ale jej prawie nie znam, a on… To znaczy – poprawiła się, zła z powodu potknięcia – to jednak facet, i to przystojny. Ty się w pierwszym odruchu martwisz, że ze świata ubędzie jedna ekstrababka. Kobiety myślą tak samo, tylko w przeciwnym kierunku.
– Rozumiem. Ale do Dopierały nikt nic nie ma.
– Będzie jej bronił. Ją wezmą żywcem, jego zabiją.
– Będzie? – zapytał nieco prowokacyjnie.
– Nie widziałeś? – uśmiechnęła się smętnie. – Jak to było z tymi oczami? Aha: że się świecą. No więc im się świeciły. Obojgu.
Droga, może z powodu niedzieli, może z winy Drzymalskiego i jego min oraz policyjnych blokad przed miastami, była zupełnie pusta. Iza skorzystała z luksusu miękkich butów i znów mocniej docisnęła pedał gazu.
– Możemy skręcić w Grójcu, ominąć Warszawę, spróbować znaleźć Gazrurkę i dopaść Drzymalskiego, nim ktoś dopadnie jego bratową. – Wariacka jazda nie przeszkadzała jej w myśleniu na głos. – Cuda się zdarzają. Albo jechać prosto, zameldować się grzecznie u Zagrody i zbijać bąki. W twoim przypadku za niezłe pieniądze. W moim – dodała uczciwie – za święty spokój i może czwartą gwiazdkę.
– Niedyskretne pytanie: co robiłaś, jak nie było cię w wojsku?
– Ale mądrala… Tak to widać? No więc dobrze: marnie wegetowałam jako młody, mało potrzebny społeczeństwu psycholog. Notorycznie bezrobotny. Zadowolony?
– Powinienem powiedzieć: „a nie mówiłem”, tak? Dobra, uznaj, że powiedziałem. A teraz, jak już wykazaliśmy wyższość poprzedniego ustroju, moja rada: jedź prosto. Prowadzisz jak szatan, ale bez przesady.
– Mówisz poważnie?
– Nie znam cię – uśmiechnął się z odrobiną goryczy. – Nic nie wiem o twoich ambicjach. Więc uznajmy, że doradzam komuś takiemu jak ja. A ja trzymałbym się armii. To pewny kawałek chleba, nigdy z kawiorem, ale zawsze z masłem. Jesteś na kontrakcie czy na stałe?
– Mam szansę zostać na stałe. – Skrzywiła się. – To znaczy: miałam. Ta cholerna sprawa wszystko poprzestawiała.
– Jeśli masz, to nie marnuj jej. Drzymalski nie wygra. Zwyciężycie, a po zwycięstwie łatwiej o awans. Pokręć się przy Zagrodzie, a tylko na tym zyskasz. Może i nie pomogliśmy, ale plamy też nie daliśmy.
– Naprawdę chcesz, żebym zameldowała się grzecznie u generała?
– Powiedzmy – uśmiechnął się – że nie chcę utrzymywać ze swoich podatków jeszcze jednej bezrobotnej. Zresztą o czym my mówimy. Przecież nie skręcisz… w lewo.
Zerknęła z ukosa, nie komentując żartu. Kiernacki pomyślał, że przesadził i że się obraziła. Nie próbował jednak przepraszać. Ani wtedy, ani później, gdy ford wpadł na grójecką obwodnicę i Iza podjęła decyzję.
* * *
Facet był w bamboszach, mierzył z półtora metra, chodził po świecie z sześćdziesiąt lat i wyglądał na kogoś, kto przez te lata nie skrzywdził nawet muchy. Nie tak prezentuje się przestępca z pierwszej ligi.
– Szukamy pana Jurzyńca. – Iza posłała mu jeden z ładniejszych uśmiechów. – Przepraszam, że przeszkadzamy w obiedzie.
Z tyłu była kuchnia, pokój w amfiladzie i zaniepokojona starsza kobieta przy zastawionym stole.
– A… – Spojrzenie małego zjechało z pagonów i na dłuższą chwilę utknęło w śnieżnej bieli tenisówek. – Państwo są…?
– Od Wesołowskiego – uprzedził dziewczynę Kiernacki. – To taki gość z Ustrzyk, który znał Gazrurkę i którego być może w związku z tym nieładnie wysadzono w powietrze. Kiedy umierał, składał się tylko z kadłuba i głowy. Ale nadal żył.
Nie starał się mówić cicho, bo ciągle nie kojarzył faktów i w celowniku miał tę blednącą kobietę z zawieszoną nad talerzem łyżką. Na wizytówce widniało samotne „A”, czyli facet, może sąsiad, może nieformalny mąż, nie był tak ważny.
– Zabili go? – Stojący w progu człowiek też pobladł. – Kto?
– Pan jest przyjacielem rodziny? – Kiernacki posłał mu spojrzenie pod tytułem: „to do widzenia”. – Przepraszam, ale chcemy pomówić z panią Jurzyńcową.
Kobieta ruszyła się z miejsca. Mężczyzna też.
– Siostra o niczym nie wie – mruknął. Po czym machnął dłonią, pokazując, by się cofnęli, i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. – Chodźmy. To nie miejsce na takie rozmowy.
Minął zmieszanego Kiernackiego, zszedł na dół i przez wąski korytarz przeprowadził ich na podwórko. Dalej była furtka, ogródek warzywny i niewielka rzeczka.
– Nie ma ścian, nie ma uszu – uśmiechnął się lekko. – Zwłaszcza Ani. Zdenerwował ją pan, a jej serce nie jest najmocniejsze.
– Przepraszamy – wyręczyła Kiernackiego Iza. Usiadła na trawie. – I proszę się nie bać. Nie chodzi o pana. Szukamy Drzymalskiego.
– Kogo?
– Dobrze pan pływa, panie Jurzyniec? – zapytał znacznie mniej życzliwym tonem Kiernacki. – Nie ma uszu, nikt nie przybiegnie, jak będę pana przytapiał.
– Daj spokój – ofuknęła go dziewczyna. I posłała promienny uśmiech Gazrurce. – Niech pan nie zwraca na niego uwagi. Wiemy, że Wesołowski polecił pana Darkowi i że Darek zgromadził prawdziwy arsenał. Dodaliśmy dwa do dwóch i jesteśmy. Nie wiem, dlaczego policja i UOP tak marnie pana szukały, ale to nieważne. Ważne, że mordercy Wesołowskiego wiedzą o panu. Mieli lepszy punkt zaczepienia, ale teraz go nie mają, więc pewnie się tu zjawią. Za samo ostrzeżenie coś nam się od pana należy.
Potrafiła być miła, kiedy się postarała. Kiernacki z pewnym niedowierzaniem patrzył, jak szybko oswaja starego i skłania do jedzenia jej z ręki. Jurzyniec najpierw usiadł obok, potem z uwagą wysłuchał skondensowanej opowieści o tym, co się wydarzyło od wtorku, a na koniec, chyba mocno już zahipnotyzowany miękkim głosem, wyjął miętówki i poczęstował nie tylko ją, ale z rozpędu i Kiernackiego.
– …więc formalnie nic na pana nie mamy. Możemy zresztą zapomnieć o zeznaniu Wesołowskiego. Był w szoku, mówił niewyraźnie… To mógł być Jurzyniec, ale może i Kurzyniec albo nawet Wawrzyniec. Dobrze mówię, Waldek? – Kiernacki przytaknął skwapliwie. – Jeśli nie ma pan dokąd wywieźć siostry, chętnie pomożemy.
Jurzyniec milczał, wpatrując się w wodę, przepływającą leniwie u ich stóp. Było ciepło, przyjemnie. Nikt go nie próbował poganiać.
– Co byście chcieli wiedzieć? – zapytał w końcu. – Ale jeżeli macie podsłuch, to uprzedzam z góry…
– Mam się rozebrać? – W jej oczach był smutek i nie było gniewu. Tym chyba zjednała go sobie do reszty. – Nie ma sprawy, ale to nieciekawy widok. Cała jestem w sińcach.
– Nie trzeba – powiedział szybko Jurzyniec. Westchnął ciężko. – Wierzę pani. Naszym władzom brakuje fantazji. To urzędasy. Na pewno nie przysłaliby tajnej agentki w takim stroju. Wygląda pani jak Myszka Miki. – Iza zerknęła na Kiernackiego; oboje musieli popracować nad zachowaniem powagi. – Tyle że nie bardzo wam pomogę. Był tu, zgadza się. Zimą, pewnie zaraz po tym, jak porwał Hankę. Ale raczej przed Skarpetą, bo groszem nie śmierdział. Nawet miły chłopak, tylko taki jakiś smutny. Ale na broni się zna. Chciał kupić półcalówkę, znaczy 12,7 milimetra. Rosyjski, bo to i o naboje łatwiej, i cena bardziej ludzka, i dostać można.