Выбрать главу

Paskudny wieczór. Obiadu ostatecznie nie zjadł, na treningu go sfaulowali, a na koniec ten zimny prysznic. Powlókł się po schodach w górę, pokonał półtorej kondygnacji i stanął jak wryty.

Osiem stopni wyżej, na okrytej gazetą wycieraczce przed drzwiami mieszkania numer 3, siedziała porucznik Dembosz. Z książką na kolanach i puszką piwa przy boku.

Przez chwilę przyglądali się sobie, po czym dziewczyna umieściła między kartkami zakładkę z opakowania po batonie i wstała, krzywiąc się lekko.

– Uuuch, tylek mi zdrętwiał… Z panem to się umawiać…

– Nie przypominam sobie, byśmy się umawiali – powiedział powoli.

– Niech będzie, że nie – zgodziła się. – Ale to chyba niczego nie zmienia, co? Nie jest pan jednym z tych facetów, którym się trzeba tydzień wcześniej wpisać do terminarza?

– Nie mamy o czym rozmawiać – zaczął z innej beczki. – Jeśli tak pani zależy, proszę przysłać wezwanie.

– Przyślę, co tylko pan zechce. Ale teraz… mogłabym wejść?

– Niech mnie pani nie rozśmiesza – rzucił ponuro. – Niby dlaczego miałbym wpuszczać prokuratora do domu?

– Prokuratora dla wyrobienia sobie chodów – uśmiechnęła się, mało przejęta odmową. – A mnie dlatego, że jest pan dżentelmenem. Nie odmawia się kobiecie w potrzebie.

– Nie jestem dżentelmenem.

– Oficer ma obowiązek być.

– Oficerem też nie jestem.

– Nieprawda – stwierdziła spokojnie i przekornie zarazem. – Na razie tak. Rezerwy co prawda – ale jednak.

– Niech pani wraca do biura i wypisze sobie nakaz. Wtedy może pani wejdzie – wskazał drzwi.

– Nakaz czego? – wzruszyła ramionami. – Udostępnienia klozetu? Nawet gdybym była z prokuratury, zadrżałaby mi ręka.

Przyglądał jej się kilka długich sekund.

– Kim pani właściwie jest? – zapytał cicho. – Myślałem…

Poczekała chwilę, lecz nie zamierzał kończyć.

– Koleżanką po fachu. – Też zniżyła głos. Pewnie to od tego zmiękł, złagodniał. – Albo po prostu dziewczyną w potrzebie. Niech pan sobie wybierze.

– Moi koledzy po fachu uczą wrzucania piłki do kosza.

Ruszył przed siebie. Kiedy się zrównali, odstąpiła może ćwierć kroku. Otarli się ramionami i dopiero z tej odległości wyczuł jej zapach. Proszek do prania, odrobina perfum kojarzących się raczej z jakimś owocem niż kwiatami.

– To to piwo? – zapytał, czując, że pakuje się w coś niedobrego. Włożył klucz w zamek. – Daje o sobie znać.

– Daje.

Westchnął i przekręcił klucz.

– Prosto – mruknął. – A z prawej jest łazienka.

Nie należało wspominać o łazience. Zrozumiał to parę minut później, stawiając czajnik na gaz. Mimo pozbycia się butów kapało z niego na potęgę i kubek gorącej herbaty dobrze by mu zrobił. Oczywiście wpakowała się do łazienki wprost z ubikacji. I – co już oczywiste nie było – utknęła w niej.

Mieszkanie miało dwa pokoje i około czterdziestu metrów kwadratowych. Beton, standardowa stolarka, typowy późny PRL. Właściciele postarali się o przyjemny wystrój, ale akustyka wiele się od tego nie poprawiła. Kiernacki słyszał doskonale i trzask blokady drzwi łazienkowych, i odgłosy lejącej się do wanny wody.

To nie był szczęśliwy dzień, więc nie zdziwił się, kiedy gwizdek i szczęk zamka zlały się w jeden dźwięk. Odwrócił się, posyłając ponure spojrzenie ku drzwiom łazienki.

– Przepraszam – powiedziała nie do końca pokornym tonem. – Ale od wczoraj jestem na chodzie. Musiałam się trochę odświeżyć, żeby tu panu nie zasnąć na krześle.

– Są prostsze metody – mruknął. – Można unikać krzeseł.

– Pan powinien – uśmiechnęła się. – Strasznie z pana cieknie. – Dwa kroki i była w kuchni. – Zrobię coś do picia, a pan niech idzie pod prysznic. Bo gotów mi się pan przeziębić, a to by była katastrofa.

– Słucham?! – nie wierzył, że powiedziała coś takiego.

– Katastrofa – powtórzyła. – No, już, już.

Zbiła go z tropu do tego stopnia, że dał się zagnać za drzwi i nawet sam je za sobą zamknął. Stał potem jakiś czas obok pralki, na której ktoś położył największy z ręczników dokładnie nasączony wodą. Miska znad wanny trafiła w kąt, z prysznica kapało. Mówiąc wprost: pani porucznik zaszalała, poszła na całość. Jej dobre maniery sprowadziły się do rezygnacji z umycia głowy. No i chyba nie użyła jego maszynki do golenia.

Uśmiechnął się, kiedy o tym pomyślał. A potem wyszedł do przedpokoju i obrzucił uważnym spojrzeniem zaglądającą do kredensu dziewczynę. Rzuciła mu pytające spojrzenie.

– To kawał, tak? Zapłacili ci, żebyś tu przyszła? W ramach urodzinowego prezentu?

Wpatrywała się w niego z uśmiechem rozbawienia rodzącym się w kącikach ust i oczu.

– Panienka z agencji „T”? O to pan pyta? – Milczał. – O to – odpowiedziała sama sobie. – Skoro przez „ty”… No cóż, to miłe. Ale nie. Nie za to mi płacą. Mam być przyjazna wobec mężczyzn, ale bez stosunków na literę „s”.

– Na pewno? – Przyglądał jej się nieufnie.

– Chyba że mi rozszerzyli zakres obowiązków.

Pogapił się na nią jeszcze jakiś czas. Potem westchnął.

– To już nic nie rozumiem… Naprawdę jest pani z wojska?

– Niech pan już idzie. Cały chodnik zaraz zmoknie.

* * *

Znalazł ją w dużym pokoju. Telewizora nie włączyła, ale i tak sprawiała wrażenie zadomowionej. Siedziała w fotelu, skrzyżowane nogi opierając na pufie. Chrupała ciastka, sączyła herbatę i było jej dobrze.

– Miał pan rację – powiedziała, gdy stanął w progu.

– Co do agencji „T”?

– Nie. – Uśmiechem dała znać, że się nie gniewa. – Co do alkoholu. Łapie mnie przeziębienie, a na to najlepszy spirytus z pieprzem, potem herbata z rumem i skok pod pierzynę.

– Ma pani rum w tej herbacie? – przysiadł na brzegu drugiego fotela, oddzielonego ławą. – Ta jest dla mnie?

– Jasne. Ale rumu niestety… Nie starczyło mi odwagi, by przeszukać barek.

– No proszę, taka odważna dziewczyna…

– Jestem odważna – powiedziała po prostu. Od samego początku zachowywała się nieco dwuznacznie i wszystko, co robiła, zdawało się podszyte żartem. Ale teraz Kiernacki jej uwierzył.

– Ja też. – Usiadł wygodniej. – Jakoś zniosę prawdę. Proszę strzelać. Co panią sprowadza?

– Chyba może nam pan pomóc.

– Nam?

– Szeroko ujmując – uśmiechnęła się – Wojsku Polskiemu. Na tym etapie wolałabym unikać szczegółów. W każdym razie musiałby pan wybrać się ze mną do Warszawy. Oczywiście załatwimy panu urlop albo zwolnienie lekarskie, tak że z pracą nie będzie kłopotów. I zarobi pan na tym. Nawet sporo.

– Ile to jest sporo?

– No… – zawahała się – myślę, że kilka tysięcy.

– Brutto?

Dopiero teraz doszukała się czegoś niepokojącego w jego pozornie obojętnej minie. Zmarszczyła brwi i cofnęła wędrującą ku ustom rękę z herbatnikiem.

– Nie wiem dlaczego – powiedziała powoli – ale odnoszę wrażenie, że nie traktuje mnie pan poważnie.

Mierzyli się przez chwilę spojrzeniami.

– Czuję, że nie studiowała pani niczego związanego z biznesem. – Wypił łyk herbaty. – Nauczyliby panią, że składanie ofert zaczyna się od autoprezentacji.

– Myślałam… – nie dokończyła. – No dobrze. Porucznik Izabela Dembosz, psycholog 12 Brygady ze Złocieńca. Aktualnie w dyspozycji generała Zagrody z Komendy Głównej Żandarmerii Wojskowej.

– No, no – mruknął, patrząc w martwy ekran telewizora. – Jestem pod wrażeniem.