Młodzik odmeldował się regulaminowo. Major westchnął, zerknął na ekran i podniósł słuchawkę.
– Halo? Jacek? Daj mamę… Do sklepu? No, trudno. Jak wróci, powiedz, żeby wzięła samochód i te dwa kanistry z garażu, jechała na stację i zatankowała do pełna. Co? Nie – roześmiał się gorzko – na góry musisz poczekać. Powiedz mamie, że od jutra ostro drożeje benzyna. Może nawet o złotówkę.
Odkładając słuchawkę, pomyślał ze smętnym rozbawieniem, że właśnie zarobił więcej, niż zarobi przez następną dobę wyczerpującego dyżuru.
* * *
Kiernacki nie zaglądał do środka, zdziwił się więc, kiedy zamiast staruszek – bo któż inny odwiedza kościół w niedzielne popołudnie – przed front średniowiecznej świątyni wysypał się ruchliwy tłumek gości weselnych.
Kościół stał niemal tuż obok ratusza, a Orneta, mimo nowoczesności, ze swym odziedziczonym bezpośrednio po Krzyżakach układem architektonicznym, wciąż wyglądała jak dekoracja do filmu o pionierach Ziem Odzyskanych. Kiernacki nie umiał ubrać tego w słowa, ale dał się oczarować nastrojowi chwili. Do tego stopnia, że przypomniał sobie o Izie, dopiero gdy pociągnęła go za rękaw.
– Strasznie cię przepraszam – powiedziała ze skruchą. – Ale chciałam doczekać do końca. Głupio tak wychodzić w połowie ślubu. Mam nadzieję, że nie zanudziłeś się na śmierć.
– Za ładnie tu. Spacerowałem trochę. Fajne miasto. Aha, i znalazłem coś jakby hotel. A w wolnej chwili wstukałem informację o karabinie. Gdyby oddzwonili i pytali, skąd się wzięła, powiedz, że ode mnie. Może być?
Skinęła głową tak naturalnie, jakby prosił o drobną przysługę, a nie krycie przestępcy.
– Przejdziemy się? – zapytała cicho. – Mamy czas?
Trochę dla żartu, małpując tych wszystkich facetów w odświętnych garniturach, wysunął zgięte w łokciu ramię. Uśmiechnęła się pod nosem i zaskoczyła go, chwytając pod rękę i ustawiając się przy męskim boku ze swobodą kogoś, kto ma na sobie sukienkę i pantofelki, a nie mundur plus adidasy.
Ruszyli wolnym, spacerowym krokiem ku podcieniom okalających rynek kamienic. Ludzie zatrzymywali się, wymieniali uwagi, spoglądając w stronę kościoła i weselników. Słońce sięgało już tylko górnych kondygnacji, ale nadal było ciepło i połowa młodych dziewczyn, podobnie jak Iza, połyskiwała bielą odkrytych kolan.
– Nigdy cię nie ciągnęło? – Lekki ruch głowy do tyłu podpowiedział Kiernackiemu, o co pyta jego dama. – Miła dziewczyna w białej sukni… potem noc…
– Tak się jakoś życie ułożyło… Najpierw zielony garnizon, potem wiatr historii… Pamiętasz? Myślałem, że jesteś z prokuratury. Ciągle nie wiem, czy jakiś nadgorliwiec nie pośle mnie za kraty. Posada niepewna, mieszkanie wynajmuję… To marny fundament pod rodzinę, nie uważasz?
Przeszli w milczeniu kilkadziesiąt metrów.
– Naprawdę miałeś coś wspólnego ze śmiercią tego chłopaka?
– Zrobili z niego wielkiego opozycjonistę, prawie drugiego Popiełuszkę – mruknął. – Ale to był całkiem przeciętny chłopak. Dużo pyskował przeciw ZOMO, Jaruzelskiemu i w ogóle komunie, ale też chlał jak nikt w kompanii. Co o swoich panienkach opowiadał, wolę nie powtarzać, chociaż ci pewnie w koszarach trochę uszy stwardniały. Wykręcał się od pracy, tej sensownej też. Szedł falowo i zanim się zastrzelił, zdążył awansować na dziadka i zgnoić paru kotów. Więc żaden anioł. Nie wiadomo, co mu się przytrafiło na tej warcie. Może wypadek, a może któraś z tych dziewczyn potraktowała go tak, jak on o nich mówił. Ale nawet jeśli palnął sobie w łeb na znak protestu przeciw systemowi, to nie sądzę, bym akurat ja go do tego popchnął. Całe oskarżenie sprowadza się do tego, że po latach ktoś zeznał, że się biliśmy.
– Biłeś się z szeregowym?
– Może złapałem go za guzik. Ale szczeniak miał wujka w internacie i jakaś podziemna gazetka zrobiła z tego aferę. No i jak przyszła demokracja i namnożyło się etosowych bojowników, wujek zaczął rozdmuchiwać sprawę, żeby się utrzymać w pierwszej lidze. Siostrzeniec męczennik był cenniejszy od fotki z Lechem. Prokuratura do niczego nie doszła, ale z wojska wyleciałem. Żeby było śmiesznie: za opieprzenie żołnierza, który z bronią zszedł z posterunku i polazł na baby. I to w stanie wojennym.
– Nie uderzyłeś go?
– Daj spokój… Dużo widziałaś oficerów, piorących po gębie szeregowych? Wiem, co powiesz: inne czasy, inne wojsko. Ale to się akurat nie zmieniło. Jeśli już, to na gorsze. My nie byliśmy tacy zestresowani, a byle gówniarz nie miał odwagi śmiać się dowódcy w oczy.
Szła, zapatrzona w perspektywę wąskiej uliczki przed sobą.
– Mówiłeś coś o hotelu… To znaczy, że zostajemy tu na noc?
– Nie wiem. Póki Niżycki nie zacznie śpiewać, wolałbym nie wystawiać się na odstrzał. Ale decyzja należy do ciebie. Wiem, co znaczy zwolnienie ze służby, i nie mam zamiaru cię narażać. Wdowa z trójką dzieci – uśmiechnął się blado. – Pewnie nie bardzo byś miała do czego wracać.
– Fakt.
– Nic o sobie nie mówisz…
– A jesteś zainteresowany? – Kiernacki natychmiast kiwnął głową.
– Mama wyszła za mąż za kompletnego gnojka. Chlał i lał wszystko, co chodziło po domu. Na koniec próbował mi wmówić, że w rodzinie obowiązuje zasada „lody za lody”.
– Chcesz powiedzieć…? – Nie dokończył. Stała naprzeciwko, nie odwracając wzroku. – Jezu…
– Podbił mi oko, a ja załatwiłam mu trzy palce. Doniczką. Nie gap się tak. Karate swoją drogą, ale jak przyjdzie co do czego… Ćwiczyłam już wtedy i dlatego byłam taka odważna, ale z niego był kawał chłopa, a ja gówniara. Walnęłam go tym, co było pod ręką, i zwiałam.
Przeszli kawałek w milczeniu.
– Właściwie… nie żeby mi to przeszkadzało, nie zrozum mnie źle…
– Po co mówię ci takie rzeczy? Może dlatego, że ksiądz był zajęty i nie zdążyłam się wyspowiadać. A może dlatego, że chciałeś się czegoś o mnie dowiedzieć.
– Strasznie jesteś szczegółowa. Ale tak w ogóle… dzięki.
– Żeby wszystko było jasne. – Mówiła teraz wolniej, dobitniej. – To i był szczegół, i nie był. Wtedy świat mi się do reszty zawalił, wyprowadziłam się do babki, no i życie mi się całkiem inaczej ułożyło, więc od tej strony patrząc… Ale sam pomysł, żeby tak… To… no, chodzi o to, że nie chciałam z nim. Bo tak w ogóle… Przepraszam, może się kompletnie wygłupiam, ale taki z ciebie czerwony beton, że sama już nie wiem, co możesz sobie myśleć. To, że chodzę do kościoła i rzucam na tacę…
– Iza…
– Tak?
– Chyba zrozumiałem. I nie czerwień się tak. My, czerwone betony, naprawdę bywamy wyrozumiali. Chociaż nadal nie wiem, dlaczego mi o tym mówisz.
– Mam ci podpowiedzieć? Proszę. Słowo „randka” z czym ci się kojarzy?
– Chyba nie mówisz poważnie. – Nie skomentowała, ograniczając się do przeciągłego, trochę smutnego spojrzenia. – Przecież… Słuchaj, mam prawie czterdzieści pięć lat. Mógłbym być twoim…
– Gdybyś się puszczał w ogólniaku. Jesteś starszy o 55 procent. Wybacz porównanie, o matematykę chodzi, nie osoby… On był wtedy o dwieście. Trzydzieści lat różnicy. Między nami jest szesnaście. Wiem, że to sporo. Ale przecież nie mówię, żeby iść oglądać welony.
– Chyba śnię – uśmiechnął się bezradnie. – Czekaj… Skąd wzięłaś te 55 procent?