– Drugi?
– Manekin w masce, przywiązany do karabinu. Jak Drzymalski wrzucał zdobycz do drugiego wozu, to niby stał i pilnował. Potem też. Zanim żołnierze się zorientowali, upłynęło kilka minut.
– Sprytne.
– Ryzykanckie, chciałeś powiedzieć. Miał ambitne plany, a postawił wszystko na mocno zawodną konstrukcję. Chociaż wystarczyło obok manekina umieścić żywego pomocnika. Żołnierze widzą wymachującego bronią nerwusa i obok drugiego, spokojnego twardziela. Drzymalski z nerwusem wskakują do drugiego wozu, odjeżdżają. Twardziel zostaje. Żołnierze też. Tak to powinno wyglądać.
– No i widzisz – kiwnął głową. – Sama wykazałaś, że nie ma mowy o wspólniku.
– Albo że Drzymalskiemu brakuje takiego, który potrafi przeskakiwać z samochodu do samochodu – powiedziała spokojnie.
Milczeli jakiś czas, patrząc, jak pada deszcz.
– Nie dawało mi to spokoju – mruknęła. – Pamiętasz? Usłyszał twój głos i na chwilę go zatkało. A potem powiedział coś w rodzaju: „no nie, jeszcze i on”. Nie powtórzę dosłownie, ale to „jeszcze” zapamiętałam. Tylko do tej pory myślałam, że chodzi mu o cały świat, który się na niego uwziął. Wszyscy go szukają, a tu na dodatek… A potem spytał, czy dalej skaczesz.
– A ja go, ile na fali – wzruszył ramionami. – Takie tam żarty. Cytaty z przeszłości. Wyciągasz fałszywe…
– Nie kłam – przerwała mu miękko. – Mam niezłe ucho, za parę lat będę całkiem dobrym psychologiem. Jemu nie o to chodziło, a ty teraz łżesz. Bez przekonania, trzeba przyznać.
Kiernacki pooglądał czubki własnych butów, potem sprawdził, czy się nie rozpogodziło. Kiedy zwrócił twarz w stronę Izy, stać go już było na uśmiech.
– Nie chciałabyś pogadać w łóżku?
– Nie mówmy o głupstwach. Powiedz lepiej, czy dasz mi namiary na tego inwalidę, czy sama mam go poszukać.
Nie odpowiedział.
– Myślę, że obaj go znacie. – Mówiła wolno, z namysłem. – Służyliście razem i to pewnie wtedy miał ten wypadek. W naszym fachu łatwo o wypadki. Z drugiej strony, nie aż o takie, a on chyba jeździ na wózku. Więc nie będzie kłopotu z odszukaniem. Jeden telefon. Jeśli to się stało, kiedy służył, musi brać rentę.
– Iza…
– Czekaj, nie chcę, żebyś kłamał. Byłeś w porządku, więc i ja… Zabiorę cię. Jeśli chcesz, zabiorę cię do niego i może dalej. Tylko zacznij mi pomagać.
– Ja nie o tym…
– Ale ja o tym – przerwała mu. – Możemy urządzić wieczorek pożegnalny, jak ci nie przejdzie ochota, ale teraz mam coś do zrobienia. – Odbiła się barkami od ściany, stanęła tuż przed nim. – Kto to jest?
– A jeśli nie powiem? – zapytał cicho.
– To powiedz chociaż „żegnaj”.
Stała blisko, ale deszcz wypłukał z nieba całe światło. Nie widział jej oczu. Musiał wybierać w ciemno.
Wybrał po paru długich, najdłuższych w całej ich znajomości sekundach.
* * *
W pierwszej chwili myślał, że to któryś z bezdomnych. Deszcz przygnał ich na dworzec i Kiernacki już trzykrotnie musiał tłumaczyć się z braku papierosów.
Czwarty więzień nałogu miał ciężkie buciory i poruszał się nieco za wolno, jak ktoś, kto nie nauczył się jeszcze swobodnie prosić.
– Nie palę – mruknął Kiernacki. Buty przestały postukiwać, ale też nie zamierzały zawracać.
– To może chociaż pijesz?
Iza, bez pytania, usiadła obok niego.
– Myślałem, że się pożegnaliśmy – mruknął, wpatrując się w jej zachlapane i znoszone kamasze. Mundur był względnie nowy, ale butom zdrowo się dostało w terenie. – Mam się rozliczyć w Warszawie? – świadomie strzelił kulą w płot. Tak jak jej, brakowało mu pomysłu na dobry początek.
– A tak – udała, że sobie przypomniała. – Fakt, wymruczałeś: „to cześć”. Zawsze tak spławiasz panienki?
– Czego chcesz?
– Masz się rozliczyć w Warszawie. Może pojedziesz ze mną? Na biletach byś zaoszczędził.
– A w zamian? – zapytał bez entuzjazmu. Zawahała się.
– Godzinka u Bojarczyka. – Zabrzmiało jak propozycja z góry spisana na straty. Na pewno nie było triumfu w jej głosie. Westchnęła jeszcze raz i wymruczała: – Nie chciał mnie wpuścić.
– Co znaczy: „Nie chciał mnie wpuścić”? – Wzruszyła wymownie ramionami. – Chcesz powiedzieć… Sama u niego byłaś? Bez glin, żandarmów?
– Karabinu też nie wzięłam. – Nie umiała się powstrzymać. – Ani młota do rozwalania tych cholernych drzwi. Pogadałam z nimi jak dziad z obrazem, no i jestem. Olał mnie. Macie identyczny stosunek do władz. Z nakazem albo wcale. W szkołach tego uczyli?
Kiernacki uśmiechnął się lekko. Potem, nie kryjąc się z tym, pociągnął nosem.
– Musiałaś pomylić adres – powiedział, robiąc błogą minę. – Tak pachnącej babki Długi nie przepędziłby sprzed drzwi.
Dostrzegł rumieniec i trochę gniewny błysk w oczach.
– Będziesz kpił czy pomożesz?
– Mam rozwalić dla ciebie te drzwi?
– Aż na tyle nie liczę. Ale mógłbyś go przekonać, by otworzył.
– To może nie być takie…
– Powiedziałam, że jesteśmy razem – przerwała mu. – Mówi, że ciebie wpuści.
– Czyli nie całkiem dziad do obrazu… Ale że cię trzymał za drzwiami… no, no. Zawsze miał słabość do kobiet. A może mu z jakąś przeszkodziłaś?
Cofnęła się, chyba po to, by lepiej mu się przyjrzeć.
– Mają tam windę, ale na parter prowadzi identyczny podjazd, jak ten u Karaska. – Odczekała chwilę. – Widzę, że jednak nie wiedziałeś.
Nie odpowiedział od razu.
– Myślałem… Słyszałem, że miał wypadek i odszedł z wojska, ale… Jesteś pewna, że całkiem…?
– Sprawdziłam dane. Od pasa w dół jest sparaliżowany. Zabawiał się, owszem, ale raczej z butelką.
– Goście?
– Raczej lustro. Prosiłam, by dał mi pół godziny na sprowadzenie ciebie.
– Tak szczerze: do czego ci jestem potrzebny? Żeby tam wejść, nie musisz…
– Nie mam nakazu. A gdyby nawet… Nie sprawiał wrażenia faceta, który z miejsca zacznie śpiewać. Może tobie coś powie. – Przygryzła lekko wargę. – Mamy mało czasu.
– Zdążymy. Przemyśl nie Warszawa.
– Ja nie o tym… Do ósmej rano. – Zerknął na nią pytająco. – Myślę, że rano Darka już nie będzie w kraju.
Potrzebował chwili, by przetrawić jej słowa.
– Ty ciągle na niego polujesz – powiedział, nie próbując ukryć zdziwienia. – Naprawdę masz gdzieś premiera?
– Nikt mnie oficjalnie nie odwołał. A zresztą… Nie zrozumiesz.
– Tak? To może mnie sprawdzisz, co?
– Bez tego mi się wszystko rozwali.
– Bez trupa Drzymalskiego? Fakt, nie rozumiem. Myślę, że dużo gorzej wyjdziesz na ignorowaniu jednoznacznych poleceń Bauera. Mniejsza o mnie, ale Karasek może poświadczyć, że wysłuchałaś całego wystąpienia. To natychmiast wypłynie, jeśli dopadniesz Darka. Dadzą ci medal, ale zaraz potem wykopią z armii. Trzeba być kompletną kretynką, by zadzierać z urzędującym premierem.
– Nie mówię o trupach. Chcę tylko… chcę móc pokazać, że byłam blisko. Rozumiesz? Naprawdę blisko. – Zerwała się z ławki. – Ciągle mam szansę. Nie mogę ot tak… Taka okazja trafia się raz w życiu.