– Co to znaczy? – zainteresowała się Iza.
– Że zanim skręcił w stronę babki, którą mu wystawiałem, babka rodziła pierwsze dziecko innemu. Jak się pani udało tak szybko go złowić? Czyżby efekt starczego otępienia? Głupiejesz przy nastolatkach, Kwiczoł? Czy może to trwa dłużej, niż mi się wydaje?
Dopiero teraz Kiernackiemu przyszło do głowy, że może źle interpretować zachowanie tamtego. Trzeźwy to on nie był, ale…
– Od wtorku – mruknął, patrząc w zmrużone kpiąco oczy. – Od początku tej afery z Drzymalskim. A bo co?
– Nic. Tylko takie tempo… Niecały tydzień, i już z autopsji… Może dziewczyny są dziś szybsze niż za naszych czasów.
– Są – uprzedziła Kiernackiego Iza. – Szybkie, prostolinijne i bardziej gruboskórne. Jak to w kapitalizmie. Więc do rzeczy. Co mam zrobić, by raczył pan z nami pomówić? Stara przyjaźń, jak widzę, nie wystarcza.
– Z Kwiczołem będę gadał do upadłego. Czyli – uniósł napoczętą półlitrówkę – mniej więcej dotąd. – Palec zakreślił linię centymetr od dna. – Mnie już mało trzeba, a on jest cienias. Chyba że i w tym się podciągnąłeś, co?
– Niestety – uśmiechnął się blado Kiernacki. – Nie licz na mnie. Przynajmniej od nalepki w dół.
– No to pozostaje panna gruboskórna. Panna, mam rację?
– Długi – zaczął Kiernacki ostrzegawczym tonem.
– Czekaj – powstrzymała go. – Panna owszem, ale już nie nastolatka. Mogę mówić za siebie. A jak to aż tak pana rani, to wyjaśniam, że nie piję, bo miewam kłopoty z alkoholem. Chlałam jako dziecko, potem z tego wyszłam, potem na studiach omal nie zaczęłam, a teraz czasem popijam dla ratowania twarzy.
– Co? – zdziwił się Długi.
– Jak się zlatuje z równoważni i omal nie łamie karku, to lepiej przyznać się do kaca niż kłopotów z błędnikiem. Co? – spojrzała na lekko osłupiałego Kiernackiego. – Jeszcze ci Dopierała nie wypaplał? Spieprzyłam pokazowo ostatni sprawdzian. Bogu dzięki, że to było bez strzelania, bo jeszcze bym komu krzywdę zrobiła.
– O czym ty…?
– Jesienią przyplątało się zapalenie ucha. Potem było dobrze, a potem okazało się, że siadł mi błędnik. To znaczy… siada. Rzadko, w sumie ze cztery razy mnie dopadło, ale w GROM-ie cztery razy na pół roku to prawie jak ten wózek – trąciła stopą przednie koło fotela. – Wyłgałam się, że to przez ochlaj poprzedniego dnia. Uwierzyli. Ale jak wróciłam do domu, naprawdę się zalałam. I od tej pory albo udaję, że jestem pijana, albo że trzeźwa. Strasznie męczące; w końcu się człowiekowi wszystko myli.
– Masz problemy… – Nie dokończył. Rozjaśniło mu się nagle w głowie. – Ta kłoda przy ziemiance! To dlatego spadłaś? – Nie zdążyła odpowiedzieć. – Ty kretynko, mógł cię zabić! Trzeba było mi powiedzieć!
Wzruszyła ramionami. Długi przyglądał im się zaintrygowany.
– Trochę się pogubiłem – wyznał.
– Dano mi do zrozumienia, że jeśli się dobrze spiszę w tej akcji, zostanę w jednostce. Jako psycholog, ktoś z planowania… W każdym razie na stałe. Może to żałosne, ale taki sobie postawiłam cel w życiu: zostać na zawodowego, nabyć prawa do mieszkania i emerytury. Problem w tym – dopowiedziała ciszej – że w przeciwieństwie do pana nie mam się gdzie podziać. Jak wylecę z armii… Wiem, że z waszej perspektywy inaczej to wygląda, ale nie jestem już młoda. Nie na rynku pracy.
Przez chwilę było cicho.
– Ta akcja – upewnił się gospodarz – to polowanie na Drzymalskiego? – Skinęła głową. – Nieciekawie.
– Nieciekawie – zgodziła się. Po czym wykonała wdech i zapytała na pozór obojętnie: – To jak będzie? Mam poczekać na schodach?
Kiernacki miał nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale Długi naturalnie przeniósł pytające spojrzenie na niego. Cholera.
– Myślę… Nie wsypie cię, jeśli obieca. – Ciężko było przepchnąć to przez gardło, za to potem przyszła ulga. Nawet się uśmiechnął. – No i zawsze to koleżanka po fachu. Żołnierz, nie glina.
Długi skinął z powagą głową, zakręcił fotelem i wjechał do większego z dwóch pokoi. Nie było tu ani jednego typowego mebla: wzdłuż ścian ciągnęły się stoły robocze, regały zawalone elektroniką wydłubaną z telewizorów i magnetowidów, jakimiś papierzyskami. Na honorowym miejscu rozgościł się komputer z całą baterią drukarek i temu podobnych.
– Trochę nieprzytulnie – posłał Izie łobuzerski uśmiech. – To dlatego, że mieszkam sam. Za dużo panienek w młodości.
– Błąd.
– Ba – rozłożył bezradnie ręce. – Za bardzo was lubię. Fajne jesteście. W sypialni powinien być drugi taboret – wskazał Kiernackiemu palcem. – Jak nie chcesz jej brać na kolana…
Kiedy Kiernacki powrócił z rozchwianym krzesłem, dziewczyna już siedziała blisko Długiego.
– Masz otwartą szafę…
– Kawalerski chlewik – wzruszył ramionami gospodarz. – To ten górny zawias. Odkładam remont do czasu, aż mi się kręgi zrosną.
– To nie moja sprawa, ale… Mieszkasz z kimś? Tam wiszą sukienki.
– A, sukienki… – Długi napełnił kieliszek, po czym wyczarował skądś literatkę. – No tak. Człowiek starzeje się, ale mądrzejszy nie robi. To pamiątka po takiej jednej Marioli. Ze wsi bidula przyjechała, nie miała się gdzie zatrzymać, więc pomieszkaliśmy trochę. Nawet miła dziewczyna, tyle że rodzicom grad pole zniszczył i forsa się zrobiła na gwałt potrzebna, więc Mariola dała nogę z paroma magnetowidami.
– Okradła pana? – Oczy Izy pociemniały.
– E, nie ma o czym… Twoje – podał Kiernackiemu szklaneczkę. – Ubezpieczony już wtedy byłem. Raz i drugi dostałem po łbie od paru gówniarzy, więc ubezpieczyłem warsztat. Gorzej, że nie znam adresu. Nie mam jak napisać i poprosić, żeby wróciła.
– Chciałby pan, żeby wróciła?
– Przecież mówię, że nie zmądrzałem na starość.
Kiernacki wlał w gardło całą zawartość literatki. Wykrzywiło go.
– Innej nie chcesz? – zapytał po chwili. – Aż tak…?
Długi roześmiał się niezbyt radośnie.
– A wie pani – zwrócił się do Izy – cofam to o prymitywach. Bo Mariola była fajna, ale gdyby trafiła się jakaś inna, to też… Przyjemnie jest mieć do kogo usta otworzyć.
Unikając krzyżowania spojrzeń, znów sięgnął po butelkę.
– Darek szukał miłej, porządnej Rosjanki – powiedział niezbyt głośno Kiernacki. – To dla ciebie? – Spojrzenie gospodarza w pełni wystarczyło za odpowiedź. – Nie wiedziałeś?
– Rosjanki? Dla mnie? – coś zadrżało w głosie Długiego. Odwrócił szybko fotel, by potem wolno i ostrożnie napełniać kieliszek. – A to artysta… Żartowaliśmy kiedyś, a on na serio… Taki kretyński pomysł.
– Niekoniecznie – rzuciła niedbale Iza.
– A co w tym nie jest kretyńskiego? – podjął rękawicę Długi.
– W Rosji jest mnóstwo bardzo biednych ludzi. A z drugiej strony to nie Murzyni z jakiegoś afrykańskiego zadupia. Gdyby dobrze poszukać, znalazłaby się niejedna niegłupia dziewczyna po maturze, jeśli nie studiach, która z pocałowaniem ręki przyjechałaby tu w charakterze Marioli bis. Tyle że bez wynoszenia magnetowidów. Rozumiem, że z rosyjskim nie ma pan problemów. Na początek o filozofii może byście swobodnie nie pogadali, ale za to mógłby jej pan uczyć polskiego. Znakomity wstęp do nawiązania bliższych stosunków.
Długi przyglądał jej się z niedowierzaniem. Potem roześmiał się. Nie do końca szczerze.
– Pani to poważnie…? Ot tak – strzelił palcami – i do drzwi puka radosna rosyjska piękność z tekturową walizeczką? I to taka, która następnego dnia nie zwieje ze wszystkim, co mam?
– Gwarancji nigdy nie ma. Ale ma pan duże szanse. – Zaczęła odliczać na palcach, widząc jego otwarcie powątpiewające spojrzenie. – Kobieta potrzebuje bezpieczeństwa, to po pierwsze i najważniejsze. Kiedyś był to potężny facet z muskułami i sporo nam tego atawizmu zostało, ale na dłuższą metę, jeśli jest czas pomyśleć, rozum zwycięża. Więc nie mięśnie, a portfel. Sądząc po warsztacie – rozejrzała się – to mamy załatwione. Sądząc po zabawkach, które pan produkował dla Drzymalskiego – tym bardziej.