Выбрать главу

– No i wyszłam na dziwkę – uśmiechnęła się mało radośnie.

– Nie opowiadaj bzdur – warknął Dopierała. – To moja wina.

– Nie wygłupiajcie się, nie ma o czym mówić. – Iza zignorowała ostrzał zdziwionych spojrzeń i wyjęła mapę. – Już sobie idziemy, tylko pokaż nam, którędy szliście z Darkiem na Ukrainę.

– Słucham?

– Skończyło się. Chyba chce uciec z Polski i chyba pójdzie właśnie tamtędy. Ktoś nam powiedział, że taki miał plan awaryjny, głównie na wypadek, gdyby został ranny – odskok za San. I że przechwalał się bezpiecznym przejściem. Tak bezpiecznym, że chodził tamtędy z bratową. To… bardzo wiarygodna informacja. Więc jeśli nam pomożesz, spróbujemy się z nim spotkać.

Baśka zmarszczyła brwi. Dopiero teraz Kiernacki zauważył, że potargane włosy kleją jej się do spoconego czoła. W ziemiance nie było tak zimno jak poprzedniej nocy, ale…

– Spróbujecie go zabić – powiedziała spokojnie.

Iza otworzyła usta, nie powiedziała jednak słowa. To nie zabrzmiało jak wyrzut.

– Nie chcemy go zabijać. – Kiernacki położył ołówek na mapie. – Jest ranny, to po pierwsze. I chociaż dogadał się z Bauerem, nadal szukają go faceci, których obrabował z ciężkiej forsy – to po drugie.

– Co chcecie zrobić? – zapytał rzeczowo Dopierała.

– Spróbować go znaleźć. Spróbować pogadać. Spróbować zapytać, co z nią. – Kiernacki klepnął lekko ukryte pod kocem kolano Baśki.

– Z nią?

– Rąbnął tym facetom naprawdę ciężką forsę. Jeśli coś mu zostało, a raczej nie wydał wszystkiego na strzelające zabawki, to pewnie urządzi się w jakimś dalekim, raczej niespokojnym i antynatowsko usposobionym kraju. Chcę zapytać, czy zamierza ściągnąć tam rodzinę.

– Nie jesteśmy już rodziną – powiedziała cicho Baśka. – Prawdę mówiąc, nigdy się za bardzo… I nie przyjmę od niego pomocy. Wie o tym. Powiedziałam mu to bardzo wyraźnie. Kiedy porwał tę dziewczynę, próbował wcisnąć mi pieniądze. Pokłóciliśmy się. Delikatnie mówiąc. A ten numer z Wesołowskimi to przecież nic w porównaniu… Tam zabijał gangsterów. Teraz zwyczajnych ludzi. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego. I nie muszę. Mirek nie żyje. Nic nas już nie łączy.

– Podobno pogoniłaś widłami facetów z UOP-u – uśmiechnęła się nieznacznie Iza.

– Bo źle zaczęli – mruknęła Baśka. – Garniturki, krawaciki… Wleźli tu jak do chlewu, żaden nie pomyślał, by błoto z butów wytrzeć. I mówili o posłach. Że posłów pozabijał, i dlatego to taka poważna sprawa. Do mostu doszli dopiero, jak ich wywalałam, ale wtedy byłam już wściekła i nie bardzo do mnie dotarło… Niby poseł też człowiek, ale akurat ci trzej… Wszyscy od nas, stąd. Żaden palcem nie kiwnął, chociaż i ja, i Darek pisaliśmy, chodziliśmy… Ci z SLD też zresztą nas olali, no ale że on zawsze był lekko czerwony, padło na prawicę. Właściwie to mam cholerne szczęście. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym potrafiła go wystawić policji. Mimo wszystko to… no, zawsze był wobec mnie w porządku. Nawet bardziej niż w porządku. Ale nic nie wiem, nie mam pojęcia, jak go znaleźć, więc nie muszę robić z siebie szmaty. Bo cokolwiek bym wybrała, tak bym się czuła. Tu dzieci, tu Darek… Bądź mądra, wybierz. Tak – poszczęściło mi się. Ale między nami koniec.

– Ci od Skarpety mogą to widzieć inaczej. A Darek nie wystawi cię na odstrzał tylko dlatego, że przestałaś być bratową. Nawet jeśli za sobą nie przepadacie.

– Zabierze ją z kraju? – Dopierała wyglądał na kogoś, kto tylko to jedno zrozumiał. – Chcecie posłać dziewczynę czort wie dokąd z facetem poszukiwanym przez wszystkie policje świata?! Porąbało was?!

– Nie mówię, że…

– Nie wyjadę z Polski – oznajmiła Baśka stanowczo.

– To może być najrozsądniejsze wyjście – poparła Kiernackiego Iza. – Zresztą… Co cię tu trzyma? Nie masz pracy, domu… Ja na twoim miejscu…

– Ktoś wie o tym karabinie? – przerwał jej Dopierała, kładąc dłoń na lufie beryla. Uniosła brwi. – Bo jak nie, tobym go sobie wziął. I całą resztę – wskazał zalegający niszę arsenał. – Jeżeli Drzymalski mógł dopaść tego skurwiela, i to z gotówką, ja też sobie poradzę.

– Chyba żartujesz…

– On chyba nie żartuje – wyprowadził ją z błędu Kiernacki. – I niegłupio mówi. Ale mam nadzieję, że to ostateczności, nie kroku numer jeden.

Powiodła oszołomionym spojrzeniem od jednej męskiej twarzy do drugiej. Zatrzymała je na Baśce.

– Odbiło mu – powiedziała ze skargą w głosie. – Kompletnie.

– Wiem – w kąciku skulonej pod kocem kobiety zadrżał lekki uśmiech. – Oświadczył mi się.

* * *

– A jak ich tam nie ma? – Nie padało, ale całonocna mżawka i wiatr miały prawo przyprawić głos Bogdana o drżenie. Mieli jedną parę noktowizyjnych gogli na dwóch, czuwali na zmianę i ten, który się budził z płytkiej drzemki, zwykle był skostniały z zimna. Wartownik ratował się seriami pompek i przysiadów, choć też tylko w ostateczności: od wyspy zarośli, którą obserwowali, dzieliło ich najwyżej dwieście metrów, a ich kryjówka do najlepszych nie należała.

– Są.

– Pokazali się? – chłopak przykucnął obok, rozcierając ramiona.

– Sprawdziłem mapę. Po tamtej stronie nie ma żadnych jarów, rowów, niczego. Zauważyłbym, gdyby wyszli z tej dziury.

– Mapę? – zdziwił się Bogdan.

– Mamy komputer.

Adamek był zły. Nie tak wyobrażał sobie to polowanie: liczył, że dopadną Drzymalskiego w jakimś cywilizowanym miejscu.

– To on i mapy umie…? Kurde, muszę sobie fundnąć taką zabawkę. Kiedyś, jak jeszcze przerzucałem bryki przez granicę, gliny wsiadły mi na ogon. Zgubiłem ich w jakimś polu, ale sam tak się zamotałem, że…

– Przymknij się – warknął Adamek. – Oni cię nie usłyszą, ale Drzymalski…

Bogdan przygarbił się, choć i przy świetle dziennym nie byłoby ich tak łatwo wypatrzyć w obramowanym młodą buczyną zagłębieniu.

– To go tam nie ma? – wskazał głęboki mrok na wschodzie.

– Myślisz, że odmrażałbym sobie dupę, gdyby był? – Adamek pogładził łoże leżącego obok karabinu.

– Moment, moment… – Głos Bogdana wyraźnie ochłódł. – On ma być żywy. Skarpety nie interesuje trup.

Adamek był zmarznięty, senny i zły. To nie sprzyja dyplomacji.

– Jak się da, będzie żywy – rzucił gniewnie. – Ale gołymi rękoma go brać nie będę.

– No, no, panie ważny… Tylko bez takich. Nie po to daliśmy wam namiary na faceta, żeby go teraz sprzątnąć. Wisi nam grubą forsę. I żywy pojedzie do Pruszkowa. Rozumiemy się? Jak cię palec świerzbi, kropnij sobie tych tam.

– Tych tam – wycedził Adamek – akurat wolałbym zostawić żywych. Nie interesuje nas wchodzenie wojsku w drogę. Rozumiemy się?

Bogdan nie odpowiedział. Zsunął się głębiej, wyjął papierosy i demonstracyjnie ignorując wcześniejszą sugestię Adamka, zapalił pierwszego od paru godzin.

* * *

Czuł, że nie śpi, choć nie odzywała się od dawna, a jej oddech był powolny i spokojny. Nie słyszał go – szeleszczący listowiem wiatr nie pozwalał – wyczuwał jednak. Siedzieli oparci o siebie plecami na przykrytym gałęziami kamieniu, dzieląc się ciepłem, kocem, lecz nie myślami. W ogóle było zimno i paskudnie. Zwłaszcza że Iza nie przejawiała chęci do rozmowy. Wmawiał sobie, że po prostu jest rozsądna i skoro kazał jej spać, próbuje zastosować się do polecenia.

Potem chyba usnęła. Kiernacki zaczął w pewnym momencie manipulować przy kieszeni, usiłując godzić bezruch z wyciąganiem latarki i fotografii.