Dziewczynka na zdjęciu miała może sześć, a może osiem lat. Raczej osiem, bo choć siedziała na sankach na tle ośnieżonej górki i gromady rozbawionych rówieśników, w jej twarzy nie było uśmiechu. Ale to oczywiście nic nie znaczy. Patrzyła prosto w obiektyw; to nie sprzyja swobodzie.
Jej twarz była szokująco znajoma, choć w tym wieku Iza Dembosz miała inny, chyba zadarty nosek i dużo jaśniejsze włosy. Wymykały się spod czapki z pomponem, nie spod kaptura, chociaż i obramowany futerkiem kaptur, i reszta kożuszka były doskonale widoczne.
Tyle że spośród kilkorga dzieciaków w tle co najmniej dwoje miało na sobie całkiem podobne kożuszki. A kobieta stojąca obok jak na złość ukryła fryzurę pod futrzaną czapą i równie dobrze mogła być jasną blondynką jak smagłą brunetką. Kiernacki tyle zapamiętał w kwestii zapłakanej mamy, której wkładał w ręce znalezisko z przystanku: że miała jasne włosy. Ustawiał teraz i latarkę, i zdjęcie pod wszelkimi możliwymi kątami, ale niewiele to pomagało: czas i marne, peerelowskie materiały fotograficzne zrobiły swoje. Nie było szans dowiedzieć się, po którym z rodziców Iza odziedziczyła te niesamowite niebieskie ślepia i jasne włosy.
– Studiujesz mapę? – usłyszał senny szept. Był krok od szczękania zębami, ale na chwilę zrobiło mu się cieplej.
Budzić się w środku nocy i słyszeć obok ucha taki glos…
– Śpij – szepnął. – Nie przyjdzie przed świtem. To dzienna trasa.
– Jeśli wierzyć Baśce…
– Była za bardzo zdołowana, żeby zmyślać. Wpadli jak… Mogłaś uprzedzić, że ten twój Dopierała to taki szybki zawodnik. Ledwie zakopał jej męża, a już…
– Pół roku próbowałam go poderwać.
– Podrywałaś go? – Z oceną własnego głosu nie miał problemu: sztywność i zazdrość w czystej formie. – I… co?
– I nic. – Albo mu się zdawało, albo jej szept zrobił się cieplejszy. – Kiedyś rzucił mimochodem, że w takiej jak nasza formacji nie powinno być za dużo kobiet. Bo nie wszystkie są takie rozsądne jak ja i mogłyby wyniknąć jakieś romanse, a to rozkłada zespół.
– Zaraz… Ty go uwodzisz, a on takie teksty?
– Ty prostaku – prychnęła. – Za kogo mnie masz? Jestem porządną, nieśmiałą dziewczyną. To były takie… subtelne znaki. Chyba nie myślisz, że podeszłam i zapytałam, czy nie ma na mnie ochoty?
– Ty? – zdziwił się fałszywie. – Przez myśl by mi…
– Świnia – roześmiała się w tej samej co on sekundzie. Kiedy potem spoważniała, coś z tego rozbawienia pozostało. – Nie znasz mnie. Wyciągasz wnioski na podstawie naszej znajomości, a to od początku… Wiesz – wyznała nieoczekiwanie – wtedy w Stargardzie naprawdę strzeliłam sobie setkę, nim do ciebie poszłam.
– Do szkoły czy do domu?
– Świnia… No dobrze: dwa razy po setce. To nie miało być łatwe. Czerwony oficer itede. A ja miałam cię przeciągnąć na naszą stronę. Aż mi się żołądek obracał.
Zamilkła. Uniosła głowę, co wygodne nie było, ale dzięki czemu mogli dotykać się trochę bardziej. Łatwiej było użyć dłoni – ale tego nie mógłby już odebrać dwuznacznie.
Zrozumiał, że dała mu szansę. Swobodę odtrącenia czegoś, co odtrąca się w sposób naturalny i niebudzący potępienia. Wystarczyło się pochylić.
– Bardzo ci na nim zależy.
– Na Drzymalskim? – westchnęła. – To moja przyszłość. Tak naprawdę… Wiesz, jestem tchórzem. Nie wiem, jak bym sobie poradziła, gdybym musiała odejść z wojska. Tu wszystko jest takie… proste. Robisz, co każą, a w GROM-ie w dodatku robisz to z sensem… Dobrze mi z tym.
– Rozumiem.
– Wiem. Jesteś taki jak ja.
Kiernacki patrzył w zachmurzone niebo. Nie udała im się ta noc. Była ważna, może ważniejsza od poprzedniej. Przydałoby się parę gwiazd tam, w górze. I trochę zmytego przez deszcz zapachu wiosny.
– Długi nie kłamał – mruknął. – Pytanie, czy dobrze trafił. I czy Darek pójdzie tą samą trasą, co z bratową.
– Jest najbezpieczniejsza. I rozpracował ją. – Zupełnie nieoczekiwanie zsunęła koc, obeszła kamień i ukucnęła naprzeciwko Kiernackiego. Nawet nie zdążył się przestraszyć. – Pokaż tę mapę.
– Sss… łucham?
Sięgnęła pod koc. Zawahała się, czując pojedynczy, w dodatku sztywny arkusik, ale nie miała już wyboru, więc wyjęła go nieco spowolnionym ruchem. Kiernacki siedział nieruchomo, zastanawiając się gorączkowo, czy krętactwem da się jeszcze coś uratować.
Wyłuskała mu latarkę, mrugnęła światłem na zdjęcie. Wystarczył jej jeden rzut oka. Bez słowa oddała jedno i drugie.
Potem po prostu siedziała na piętach, oparta o jego kolana. Trochę za długo.
– Nie wiem – zaczął niepewnie, ciesząc się, że nie oświetla ich blask księżyca w pełni. – Może to głupie…
– Głupie – weszła mu łagodnie w słowo. Rzucił jej zdziwione spojrzenie. – I w sumie bez znaczenia. Jesteśmy realistami. I mocno chodzimy po ziemi.
– Chyba nie bardzo…
– Coś mi zaświtało, jak się pokłóciliśmy o to rzucanie butelkami w skoty. Powiedziałeś: „bratnia pepsi”. To nie jest typowe skojarzenie. Wtedy po prostu przypomniałeś mi tamtą noc, tatę… Ale potem aż mną szarpnęło. Bo niby skąd jakiś obcy facet..?
Kiernacki z wysiłkiem przeciągnął końcem języka po wyschniętych nagle wargach.
– Czekaj… Chcesz powiedzieć…?
– A później to rozgrzewanie nóg – zignorowała pytanie. – Mnie i komuś dwadzieścia lat wcześniej. Nocą, na przystanku.
– Powinnaś… powinnaś mi powiedzieć.
– Powinnam – zgodziła się. – Przynajmniej nim poszliśmy do łóżka. Bo już wtedy coś podejrzewałeś, prawda? A ja prawie na sto procent… To nie w porządku. Nie wolno kochać się z kimś, mając taki pasztet w głowie. Wszystko mi się zlało w jedno: dzieciństwo, ojciec, tamten wielki facet w oblepionym śniegiem mundurze, zbój Kwiczoł z „Janosika”, ty… Poszłam do kościoła, bo miałam nadzieję, że mi to pomoże poukładać myśli – a tu, cholera, ślub. Jak na złość. Będziesz się śmiał, ale tak po cichu sobie pomyślałam, że da mi jakiś znak… no wiesz…
– Bóg – powiedział z powagą.
– Bóg – powtórzyła. – Ostatecznie to kościół, a ja miałam bardzo ważny problem do rozstrzygnięcia.
– Bardzo ważny?
– Nie wziąłeś do łóżka dziewicy – uśmiechnęła się blado. – Ale prawie. Nie myśl, że jak tam szybko nam poszło, to zawsze… A cnotę też straciłam wyłącznie dlatego, że zalałam się w trupa. Faceci na mnie nie lecą. Mam lustro, wiem dlaczego.
– Nie jesteś piękna – powiedział, dotykając jej policzka. – Na szczęście tylko ładna.
– Szczęście? – w jej głosie było więcej zdziwienia niż goryczy.
– Moje – pogłaskał ją po twarzy. – I twoje chyba też. Gdyby tam, na sali gimnastycznej, pojawiła się lala Barbie, nie byłoby nas tutaj. I nie miałabyś szansy się wykazać.
– Jestem brzydka i nieporządna? – jej ton świadczył, że doskonale zrozumiała, co chciał powiedzieć. – A może to naprawdę przeznaczenie? Los uznał, że jesteśmy sobie pisani, i nie dał mi wyboru?
– Nie wiem, czy los. Nie miałaś wyboru. Musiałaś się mnie trzymać, a ta durna historia poza wszystkim zrobiła się trochę… no, romantyczna. Wspólna walka, krew, śmierć, przygoda… Najprzytomniejszy realista ma prawo zgłupieć. Miło było, ale przecież… Jutro nie będzie sprawy Drzymalskiego i rozjedziemy się, każde w swoją stronę. Tak już jest. Nie pasujemy do siebie. Przecież to widać gołym okiem.
* * *
– Przetrzesz na wylot – Kiernacki próbował powiedzieć to z uśmiechem, ale jakoś mu nie wyszło.
– To chyba dobrze? – mruknęła, odkładając szmatkę i zerkając w niebo przez wypolerowane przed chwilą soczewki celownika optycznego. – Miałbyś pewność.