A co najgorsze, każdy człowiek ma swoją własną osobowość, stanowi złożony mechanizm, indywidualność inaczej postrzeganą przez poszczególne jednostki z jego otoczenia. Oznacza to, że jeśli wcielenie ma być udane, musi być inne dla każdej osoby znającej obiekt „podróbki”. Jest to nie tylko trudne, ale statystycznie całkowicie niemożliwe. Człowiek potyka się na najprostszych sprawach. Jakie wspólne doświadczenia mógł mieć ten ktoś z facetem o nazwisku John Jones? Z setką, z tysiącem takich Johnów Jonesów? Skąd sobowtór może to wiedzieć?
Gra per se, jak każda sztuka, jest procesem abstrakcji, uwydatnieniem jedynie znaczących szczegółów. W przypadku sobowtóra każdy szczegół może być znaczący. Na dłuższą metę może cię zdradzić nawet taki drobiazg, jak to, że nie lubisz selera.
Potem uświadomiłem sobie ponurą prawdę, że będę musiał grać w jak najbardziej przekonujący sposób tylko przez tak długi czas, jaki potrzebny jest snajperowi, aby wziąć mnie na muszkę i strzelić.
Mimo to wciąż studiowałem wizerunek człowieka, którego miałem zastąpić (a co innego mogłem zrobić?), gdy drzwi otwarły się i usłyszałem głos Daka we własnej osobie:
— Jest tam kto?
Światła zapłonęły, trójwymiarowy obraz zbladł, a ja poczułem, jakby mnie ktoś wyrwał ze snu. Obróciłem głowę: młoda kobieta imieniem Penny z trudem unosiła głowę z drugiego wodnego łóżka, a Dak stał w drzwiach, mocno zaparty o framugę.
Popatrzyłem na niego z podziwem.
— Jak ty możesz stać w takich warunkach?
Jakaś część mojego umysłu, ta zawodowa, która pracuje całkiem niezależnie, obserwowała jego postawę i ładowała ją do kolejnej szufladki z napisem: „Człowiek stojący przy dwóch G”.
Roześmiał się.
— To nic takiego, noszę wsporniki.
— Hrnmmm!
— Możesz się podnieść, jeśli chcesz. Zazwyczaj niechętnie pozwalamy wstawać pasażerom z koi, gdy lecimy z przyspieszeniem powyżej półtora G. Zbyt duża szansa, że jakiś idiota potknie się o własne nogi i połamie. Kiedyś widziałem, jak atleta, prawdziwy twardziel, wstał i spacerował sobie przy pięciu G. Oczywiście, potem już nigdy nie doszedł do siebie. Dwa G jednak to nic takiego… to tak, jakbyś niósł drugiego faceta na barana. — Obejrzał się na kobietę. — Gadałaś już z nim, Penny?
— Jeszcze o nic nie pytał.
— No i co? Lorenzo, myślałem, że chcesz znać wszystkie odpowiedzi.
Wzruszyłem ramionami.
— Nie sądzę, żeby to miało jakieś znaczenie, teraz, kiedy wiem, że nie będę żył na tyle długo, aby z nich skorzystać.
— Hę? Co to za kwaśne miny, staruszku?
— Kapitanie Broadbent — odparłem z goryczą. — Obecność damy ogranicza moją wolność wypowiedzi, dlatego nie mogę w odpowiedni sposób wyrazić się o pańskich koligacjach, zwyczajach osobistych, moralności i zamiarach. Powiedzmy, że zorientowałem się, w co mnie pan wrobił, gdy tylko rozpoznałem osobę, którą mam odegrać. Zadowolę się tylko jednym pytaniem: kto tym razem chce zamordować Bonforte’a? Nawet gliniany kurek ma prawo wiedzieć, kto będzie do niego strzelał.
Po raz pierwszy ujrzałem na twarzy Daka prawdziwe zaskoczenie. A potem zaczaj się śmiać tak serdecznie, że przyspieszenie chyba nagle stało się dla niego zbyt duże, bo osunął się na podłogę i oparł o ścianę. Nie przestawał ryczeć ze śmiechu.
— Nie widzę w tym nic śmiesznego — odparłem ze złością. Przestał się śmiać i otarł oczy.
— Lorrie, stary druhu, czy ty naprawdę myślałeś, że zrobię z ciebie mięso armatnie?
— Przecież to oczywiste.
Opowiedziałem mu o moich przypuszczeniach, dotyczących wcześniejszych prób morderstwa.
Miał na tyle rozumu, żeby nie roześmiać się ponownie.
— Rozumiem. Myślałeś, że masz odegrać taką rolę, jak człowiek do próbowania jedzenia w czasach średniowiecza. Cóż, musimy ci to wszystko wyjaśnić. Nie sądzę, aby świadomość bliskiej i nieuchronnej śmierci mogła w jakiś sposób wspomóc twoją grę. Słuchaj, jestem z Szefem od sześciu lat. Przez cały ten czas nie używał dublera, tego jestem absolutnie pewien. Niemniej jednak byłem przy dwóch z trzech zamachów na jego życie, a w jednym przypadku to ja zabiłem zamachowca. Penny, ty pracujesz z nim jeszcze dłużej. Czy kiedykolwiek korzystał z dublera?
Spojrzała na mnie lodowato.
— Nigdy. Sam pomysł, że Szef mógłby pozwolić, aby ktokolwiek narażał się na niebezpieczeństwo zamiast niego, jest… Wystarczy, żeby ci dać po twarzy. Właśnie tak powinnam zrobić!
— Spokojnie, Penny — łagodnie odparł Dak. — Oboje macie jakieś zadania i będziecie musieli pracować razem. Poza tym, jego domysły nie są wcale takie nieprawdopodobne, przynajmniej jeśli patrzy się na to z zewnątrz. Lorenzo, pozwól sobie przy okazji przedstawić Penelopę Russell. Jest osobistą sekretarką Szefa, a tym samym twoim trenerem numer jeden.
— Jestem zaszczycony, mademoiselle.
— Chciałabym móc powiedzieć to samo!
— Cicho, Penny, albo stłukę ci tą śliczną pupkę… przy dwóch G. Lorenzo, przyznaję, że dublowanie Johna Josepha Bonforte’a nie jest tak bezpieczne jak jazda w fotelu na kołkach… Co tu dużo mówić, już próbowali zamknąć jego ubezpieczenie na życie. Tym razem jednak boimy się czegoś innego. Szczerze mówiąc, istnieją polityczne powody, które wkrótce zrozumiesz, sprawiające, że nasi kochani chłopcy nie odważą się zabić Szefa… ani ciebie, dopóki będziesz odgrywał jego rolę. Grają ostro, o czym zresztą wiesz! Zabiją mnie, a nawet Penny, jeśli skorzystają na tym choć trochę. Zabiliby też pewnie ciebie, gdyby zdołali ci się teraz dobrać do skóry. Ale kiedy po raz pierwszy wystąpisz przed publicznością jako Szef, nic ci już nie zagrozi. Okoliczności będą takie, że nie pozwolą sobie na morderstwo.
Spojrzał mi uważnie w twarz.
— No i co?
— Nie rozumiem — potrząsnąłem głową.
— Niebawem zrozumiesz. To skomplikowana sprawa, ma związek również ze sposobem, w jaki Marsjanie patrzą na te sprawy. Uznaj to za pewnik: dowiesz się wszystkiego, zanim dotrzemy na miejsce.
I tak nie bardzo mi się to podobało. Jak do tej pory, o ile mogłem się zorientować, Dak nie zafundował mi oczywistej blagi. Mógł jednak kłamać bardzo skutecznie, nie mówiąc mi wszystkiego, co wie. Przekonałem się już o tym w dość przykry sposób.
— Słuchaj, nie mam powodu ci ufać — odezwałem się — ani tej młodej damie… przepraszam, panienko. O ile jednak niespecjalnie przepadam za panem Bonforte’em, muszę przyznać, że ma on opinię człowieka boleśnie, wręcz obraźliwie szczerego. Kiedy będę mógł z nim porozmawiać? Dopiero, gdy znajdziemy się na Marsie?
Brzydka, wesoła twarz Daka nagle spochmurniała.
— Obawiam się, że nie. Penny nic ci nie powiedziała?
— Niby co?
— Stary, właśnie dlatego potrzebujemy dublera Szefa. Porwali go.
Głowa mnie bolała, prawdopodobnie od podwójnego ciążenia albo od zbyt wielu wstrząsów.
— Teraz już wiesz — ciągnął Dak. — Wiesz, dlaczego Jock Dubois nie chciał ci powierzyć tego sekretu, dopóki nie oderwiemy się od ziemi. Jest to najbardziej smakowita historia na pierwsze strony gazet od czasu lądowania na Księżycu, a my na niej siedzimy, robiąc wszystko, żeby się nie rozniosła. Mamy nadzieję, że będziesz go zastępował, dopóki go nie odnajdziemy i nie sprowadzimy z powrotem. Właściwie to już zacząłeś grać. Ten statek naprawdę nie nazywa się „Bankrut”. To prywatny jacht Szefa, „Tom Paine”. „Bankrut” znajduje się aktualnie na orbicie parkingowej wokół Marsa i wysyła przez transponder sygnał rozpoznawczy tego statku. Wie o tym tylko jego kapitan i oficer komunikacyjny. „Tommie” natomiast zakasał kieckę i popędził na Ziemię po zastępcę Szefa. Zaczynasz kapować, staruszku?