Myślałem, że odmówi, ale przemyślała sprawę, zawróciła powoli i usiadła. Dłonie grzecznie złożyła na kolanach. Wyglądała jak mała dziewczynka, która, jeszcze nie pokazała, co potrafi”.
Pozwoliłem jej tak siedzieć przez chwilę, a potem powiedziałem cicho:
— Tak, panno Russell, jestem aktorem. Czy to powód, żeby mnie pani obrażała?
Gapiła się na mnie z uporem w oczach.
— Jako aktor wykonuję tylko swoją pracę. Wiesz, po co. Wiesz też, że skłoniono mnie do tego podstępem. Nie jest to zadanie, którego podjąłbym się z pełną świadomością, nawet w najbardziej szalonym momencie mojego życia. Nie cierpię go jeszcze bardziej, niż ty mnie nie znosisz za jego wykonywanie… Pomimo radosnych zapewnień kapitana Broadbenta nie jestem całkiem pewien, czy ocalę skórę… A szkoda, bo bardzo ją lubię, to jedyna, jaką mam. Chyba się domyślam, dlaczego ci tak trudno mnie zaakceptować. Ale czy to jest powód, żeby utrudniać mi zadanie bardziej, niż trzeba?
Wymamrotała coś.
— Mów głośno! — rzuciłem ostro.
— To nieuczciwe! To nieprzyzwoite! Westchnąłem.
— Pewnie, że tak. Co więcej, to zadanie jest prawie niewykonalne bez pełnego poparcia wszystkich członków obsady. Wezwijmy zatem kapitana Broadbenta i powiedzmy mu, że odwołujemy wszystko.
Uniosła twarz.
— Och, nie! — szepnęła. — Tego nie możemy zrobić.
— A dlaczego nie? Lepiej zrobić to szczerze teraz, niż zbłaźnić się na premierze. Nie mogę grać w takich warunkach. Przyznaję to.
— Ale… ale my musimy to zrobić! To konieczne!
— A dlaczego konieczne, panno Russell? Z powodów politycznych? Nie, polityka nie interesuje mnie w najmniejszym stopniu. Wątpię też, żeby pani się nią pasjonowała. Dlaczego więc musimy to zrobić?
— Bo… bo on… — urwała, nie mogąc wykrztusić słowa. Dławiła się szlochem.
Wstałem, podszedłem do niej i położyłem jej rękę na ramieniu.
— Wiem. Jeśli tego nie zrobimy, to, co budował przez tyle lat, rozpadnie się w gruzy. Ponieważ nie może tego zrobić sam, jego przyjaciele starają się z całego serca zrobić to za niego i są względem niego lojalni. Ty też jesteś lojalna. Niemniej jednak boli cię, kiedy widzisz, jak ktoś zajmuje miejsce, które prawnie jemu się należy. Poza tym chyba prawie odchodzisz od zmysłów z obawy o niego. Mam rację?
— Tak — odpowiedziała ledwo dosłyszalnie. Ująłem ją pod brodę i uniosłem jej twarz w górę.
— Wiem, dlaczego tak trudno ci pogodzić się z moją obecnością tutaj, na tym miejscu. Kochasz go. Ale ja robię dla niego wszystko, co w mojej mocy. Zrozum to, kobieto! Czy musisz utrudniać mi zadanie, traktując mnie jak śmiecia!
Spojrzała na mnie, zszokowana. Przez chwilę myślałem, że uderzy mnie w twarz. Ale po chwili odparła zbolałym głosem:
— Przepraszam. Przepraszam. To się już nigdy nie powtórzy. Zabrałem dłoń, z jej podbródka i odparłem raźno:
— No, to wracamy do roboty. Nie poruszyła się.
— Przebaczysz mi?
— Ba! Tu nie ma nic do przebaczenia, Penny. Szalejesz, ponieważ go kochasz i jesteś przerażona. Teraz wracajmy do pracy. Muszę dojść do perfekcji… a zostało już tylko kilka godzin.
Natychmiast wszedłem z powrotem w rolę.
Wzięła szpulę i znów uruchomiła projektor. Jeszcze raz obejrzałem film od początku do końca, po czym wygłosiłem jeszcze raz przemówienie na przyjęcie, z wizją, ale bez dźwięku, dopasowując własny głos — to znaczy jego głos — do ruchomego obrazu. Patrzyła na to z wyrazem oszołomienia, przenosząc wzrok to na film, to na moją twarz. Skończyliśmy i sam wyłączyłem projektor.
— No i jak było?
— Absolutnie doskonale! Uśmiechnąłem się jego uśmiechem.
— Dzięki, Kudłaczku.
— Nie ma za co… panie Bonforte.
W dwie godziny później dobiliśmy do burty „Bankruta”.
Dak przyprowadził Rogera Cliftona i Billa Corpsmana do mojej kabiny natychmiast po ich transferze z „Bankruta”. Znałem ich ze zdjęć. Wstałem i powiedziałem:
— Cześć, Rog. Miło mi cię widzieć, Bill.
Mój głos był ciepły, ale swobodny; dla tych ludzi szybka wycieczka na Ziemię i z powrotem była kwestią tylko kilku dni rozstania i niczym więcej. Pokuśtykałem w ich stronę i wyciągnąłem rękę. W tym momencie statek znajdował się na znacznie mniejszym ciągu, ponieważ dopasowywał się do orbity, na której unosił się „Bankrut”.
Clifton rzucił mi szybkie spojrzenie i podjął grę. Wyjął cygaro z ust, uścisnął mi dłoń i powiedział spokojnie:
— Miło znów pana widzieć, Szefie.
Był to niski, łysy mężczyzna w średnim wieku. Wyglądał na prawnika i świetnego pokerzystę.
— Działo się coś ciekawego?
— Nie. Czysta rutyna. Dałem Penny dokumentację.
— Dobrze.
Zwróciłem się ku Billowi Corpsmanowi i wyciągnąłem rękę. Nie ufał jej. Oparł pięści na biodrach, obejrzał mnie od góry do dołu i gwizdnął.
— Zdumiewające! Chyba naprawdę mamy szansę wyjść z tego z twarzą! — Jeszcze raz zlustrował mnie od stóp do głów i polecił: — Obróć się, Smythe. Pochodź trochę. Chcę widzieć, jak chodzisz.
Stwierdziłem, że w istocie czuję taką samą irytację, jaka zapewne ogarnęłaby Bonforte’a wobec tej impertynencji i, oczywiście, pozwoliłem, aby to się odbiło na mojej twarzy. Dak dotknął ramienia Corpsmana i rzucił szybko:
— Daj spokój, Bill. Pamiętasz, jak się umówiliśmy?
— Trzęsiportki! — odparł Corpsman — Ten pokój jest dźwiękoszczelny. Chciałem tylko sprawdzić, czy się rzeczywiście nadaje. Smythe, jak tam twój marsjański? Potrafisz go nam zademonstrować?
Odpowiedziałem jednym wielosylabowym skrzekiem w tym języku. Było to zdanie, które mniej więcej można by przetłumaczyć, jako „właściwe zachowanie wymaga, aby jeden z nas opuścił to pomieszczenie” — ale oznacza znacznie więcej: wyzwanie, które z reguły rzuca się temu z gniazda, który jest w nim niepożądany.
Nie sądzę, żeby Corpsman tak to zrozumiał, bo wyszczerzył zęby i odparł:
— Muszę ci to przyznać, Smythe: jesteś dobry. Za to Dak zrozumiał doskonale. Wziął Corpsmana za ramię i mruknął:
— Bill, kazałem ci dać spokój. Jesteś na moim statku i to jest rozkaz. Od tej chwili gra się toczy bez sekundy wytchnienia.
— Posłuchaj go, Bill — dodał Clifton. — Wiesz, iż umówiliśmy się, że właśnie tak to rozegramy. Inaczej ktoś mógłby się przejęzyczyć.
Corpsman spojrzał na niego i wzruszył ramionami.
— Dobra, dobra, tylko sprawdzałem. W końcu to był mój pomysł. — Rzucił mi półuśmieszek. — Witam, panie Bonforte. Miło pana znów widzieć.
Położył odrobinę za mocny akcent na „pana”, ale odpowiedziałem:
— Dobrze być z powrotem, Bill. Czy jest coś ważnego, co muszę wiedzieć, zanim wylądujemy?
— Chyba nie. Konferencja prasowa w Goddard City odbędzie się po ceremonii.
Zauważyłem, że obserwuje, jak to przyjmą.
— Doskonale — skinąłem głową.
— Słuchaj no, Rog — wtrącił pospiesznie Dak. — Co z tym robimy? Czy to konieczne? Autoryzowałeś ją?
— Miałem właśnie dodać, zanim nasz szyper dostanie waporów — ciągnął Corpsman, zwracając się do Cliftona — iż mogę ją poprowadzić sam, a chłopcom powiedzieć, że Szef po ceremonii dostał zapalenia gardła… albo że ograniczymy ją do pisemnych pytań przedstawionych wcześniej. Odpowiedzi napiszę podczas trwania ceremonii.
Skoro nasz dubler tak dobrze prezentuje się z bliska, powiedziałbym, że można zaryzykować. Co pan na to, panie… Bonforte? Poradzi pan sobie?
— Nie widzę w tym żadnego problemu, Bill.