Rolls czekał w tym samym miejscu. Zbiegłem w dół, drzwi się otwarły, a ja ze zdumieniem stwierdziłem, że Penny jest sama.
— Hej, Kudłaczku! Udało się!
— Wiedziałam, że tak będzie.
Obdarzyłem ją udanym salutem szermierczym mojej buławy i powiedziałem:
— Możesz mi mówić Kkkahjjjenr. — Przy drugiej sylabie poczułem, że się ślinię.
— Hej, ostrożnie z tym urządzeniem! — wzdrygnęła się nerwowo.
Wsunąłem się na siedzenie obok niej i zapytałem:
— Wiesz, jak się tego czegoś używa?
Napięcie zaczęło mnie opuszczać i czułem się wykończony, ale szczęśliwy. Potrzebowałem teraz trzech małych drinków i wielkiego steka, a potem już mógłbym czekać na komentarze krytyków.
— Nie. Ale uważąj.
— Zdaje się, że to trzeba tylko nacisnąć tutaj — pokazałem i natychmiast w oknie samochodu pojawiła się pięciocentymetrowa dziura, dzięki czemu nagle przestał być hermetyczny.
Penny jęknęła.
— Och, przepraszam — mruknąłem. — Odstawię to, dopóki Dak mnie nie nauczy.
Z trudem przełknęła ślinę.
— W porządku. Uważaj tylko, gdzie celujesz. Ruszyła, a ja stwierdziłem ze zdumieniem, że nie tylko Dak lubi docisnąć do dechy.
Wiatr świstał przez wypaloną przeze mnie dziurę.
— Po co się tak spieszymy? — zapytałem. — Muszę trochę popracować nad tekstem mojej konferencji prasowej. A gdzie reszta?
Kompletnie zapomniałem o zdemaskowanym kierowcy. Nie myślałem o nim od chwili, gdy otwarły się przede mną bramy gniazda.
— Nie mogli zostać.
— Penny, co się stało? O co chodzi?
Ciekaw bytem, jak uda mi się przeprowadzić konferencję prasową bez przygotowania. Może opowiem im trochę o samej adopcji, tego przynajmniej nie będę musiał udawać.
— Chodzi o pana Bonforte… znaleźli go.
6
Do tej pory nie zauważyłem, że ani razu nie nazwała mnie panem Bonforte. Nie musiała, bo już nim nie byłem. Znów stałem się Lonie Smythe’em, aktorem, którego wynajęli, żeby go zagrał. Oparłem się o fotel z lekkim westchnieniem. Odprężyłem się.
— No to nareszcie po wszystkim… I w dodatku nam się udało.
Czułem, jak z serca spada mi kamień: nawet nie wiedziałem, że był taki ciężki, dopóki nie spadł. Nawet, kulawa noga przestała mnie boleć. Wyciągnąłem ręką i poklepałem Penny po dłoni lezącej na kierownicy.
— Cieszę się, że już po wszystkim — powiedziałem własnym głosem. — Będzie mi ciebie brakowało. Jesteś świetnym kompanem. No, ale nawet najlepsza sztuka w końcu schodzi z afisza i kompania się rozchodzi. Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś zobaczymy.
— Ja też.
— Podejrzewam, że Dak już coś wymyślił, żebym mógł pozostać w ukryciu, dopóki nie przemyci mnie z powrotem na „Toma Paine”.
— Nie wiem.
Jej głos brzmiał dość dziwnie. Rzuciłem na nią okiem i stwierdziłem, że płacze. Serce podskoczyło mi w piersi. Penny i Łzy? Z powodu naszego rozstania? Nie mogłem w to uwierzyć, a przecież bardzo chciałem. Ktoś mógłby pomyśleć, że z moim kulturalnym obejściem i efektowną urodą kobiety nie mogą mi się oprzeć. Ponure fakty są jednak takie, że bardzo wiele znakomicie mi się opierało. Na przykład Penny robiła to całkiem bez wysiłku.
— Penny — powiedziałem szybko — dlaczego płaczesz, kotku? Rozwalisz samochód.
— Nie mogę przestać.
— No dobrze… mów, co się dzieje. O co chodzi? Oznajmiłaś, że go odnaleźli i nic więcej. — Nagle ogarnęło mnie potworne, acz całkiem usprawiedliwione podejrzenie. — Czy on… żyje?
— Tak, żyje… ale… Boże, co oni z nim zrobili! — Zaczęła szlochać i musiałem chwycić za kierownicę. Opanowała się szybko.
— Przepraszam.
— Chcesz, żebym poprowadził?
— Wszystko w porządku, poza tym nie umiesz… to znaczy, nie powinieneś umieć prowadzić.
— Co? Nie żartuj. Umiem i przecież to już nie ma znaczenia, że… — Urwałem, bo nagle dotarło do mnie, że to w dalszym ciągu może mieć znaczenie. Jeśli zmaltretowali Bonforte’a tak, że to widać, nie będzie mógł się pokazać publiczności w takim stanie… a przynajmniej nie w piętnaście minut po adopcji przez gniazdo Kkkaha. Może powinienem wziąć udział w konferencji prasowej i odejść publicznie, podczas kiedy na pokład przemycą prawdziwego Bonforte’a? No, trudno… to nic takiego, to jak wołanie o bisy.
— Penny, czy Dak i Rog chcą, żebym jeszcze przez jakiś czas pozostał w tej roli? A może nie?
— Nie wiem, było za mało czasu.
Dojeżdżaliśmy już do magazynów obok lądowiska i w zasięgu wzroku pojawił się potężny bąbel Goddard City.
— Penny, zwolnij na chwilę i zacznij gadać do rzeczy, Muszę wiedzieć, co mam robić.
Kierowca zaczął gadać… Zapomniałem zapytać, czy skłoniono go do tego za pomocą agrafki, czy nie. Następnie wypuszczono go na wolność, nie pozbawiając jednak maski. Pozostali wrócili do Goddard City. Prowadził Dak. Czułem się szczęśliwy, że zostawili mnie w gnieździe. Kapitanowie statków nie powinni prowadzić żadnych innych pojazdów.
Pojechali pod adres w Starym Mieście, który podał im kierowca. Doszedłem do wniosku, że to pewnie zwykłe slumsy, które ma każdy port od czasów, gdy Fenicjanie opływali Afrykę. Miejsce, gdzie kryją się zwolnieni zesłańcy, prostytutki, żebracy, naciągacze, prestidigitatorzy i inne męty… i gdzie policjanci chodzą wyłącznie parami.
Informacja, którą wycisnęli z kierowcy, okazała się prawdziwa, ale spóźniona o kilka minut. Pokój był na pewno pokojem więźnia, ponieważ posłanie na łóżku wskazywało, iż zajmowano je nieprzerwanie przez co najmniej tydzień. Dzbanek kawy był jeszcze ciepły, a na półce, zawinięta w ręcznik, leżała staromodna sztuczna szczęka, którą Clifton zidentyfikował jako należącą do Bonforte’a. Brakowało jednak samego Bonforte’a i jego porywaczy.
Odjechali stamtąd z zamiarem pozostania przy poprzednim planie. Chcieli teraz ogłosić, że porwanie nastąpiło tuż po adopcji, wywierając nacisk na Boothroyda pod groźbą odwołania się do gniazda Kkkah. Ale znaleźli Bonforte’a, po prostu natknęli się na niego na jednej z ulic, zanim jeszcze opuścili Stare Miasto. Wyglądał teraz jak biedny, ogłupiały żebrak z tygodniową brodą, brudny i oszołomiony. Nie rozpoznali go od razu, ale Penny wyczuła, że to on, i kazała im się zatrzymać.
Znów się rozszlochała, gdy opowiadała mi ten fragment historii. Przez to omal nie rozbiliśmy się o ciężarówkę, która właśnie wyjeżdżała z jednego z doków.
Najrozsądniejszym wyjaśnieniem tych wydarzeń był nieudany zamach. Kiedy chłopcy z drugiego samochodu — tego, który miał w nas uderzyć — stwierdzili, że im nie wyszło, powiadomili centralę, a ukryci przywódcy naszych oponentów zdecydowali, że porwanie przestało służyć swojemu celowi. Pomimo argumentów, jakie już słyszałem, zdziwiłem się szczerze, że go po prostu nie zabili. Dopiero później dowiedziałem się, że to, co mu zrobili, było znacznie bardziej wyrafinowane, lepiej odpowiadało ich zamiarom i było znacznie okrutniejsze niż zabójstwo.
— Gdzie on teraz jest? — zapytałem.
— Dak zabrał go do hotelu wojażerów w trzeciej kopule.
— Czy tam właśnie jedziemy?
— Nie sądzę. Rog kazał mi się zabierać, a potem obaj zniknęli w drzwiach służbowych hotelu. Och, nie. Chyba jednak nie odważę się tam jechać. W ogóle nie wiem, co robić.