Выбрать главу

— Penny, zatrzymaj wóz.

— Co?

— Ten samochód na pewno ma telefon. Nie ruszymy się nawet o krok, dopóki nie dowiemy się, albo nie domyślimy, co powinniśmy zrobić. Wiem tylko jedno: powinienem pozostać w roli, dopóki Dak lub Rog nie zdecydują, że mam zniknąć. Ktoś musi pogadać z prasą. Ktoś musi na oczach wszystkich odlecieć na „Toma Paine’a”. Jesteś pewna, że pan Bonforte nie może zebrać sił na tyle, żeby to zrobić?

— Co? Och, nie, z całą pewnością nie. Nie widziałeś go.

— No tak, nie widziałem. Wierzę ci na słowo. W porządku, Penny, jestem znowu panem Bonforte, a ty moją sekretarką. Lepiej ciągnijmy to dalej.

— Tak jest… panie Bonforte.

Nie mogliśmy znaleźć wykazu telefonów w samochodzie i Penny musiała zadzwonić do informacji. Wreszcie połączono ją z hotelem wojażerów. Mogłem słyszeć całą rozmowę.

— Klub Pilotów, mówi pani Kelly. Penny przykryła mikrofon.

— Mam podać nazwisko?

— Graj w otwarte karty. Nie mamy nic do ukrycia.

— Mówi sekretarka pana Bonforte’a — odparła poważnie. — Czy jest tam jego pilot, kapitan Broadbent?

— Znam go, skarbie. — Rozległ się okrzyk: — Hej, palacze! Widzieliście może, gdzie poszedł Dak? Po chwili powiedziała do Penny:

— Poszedł do swojego pokoju. Już go ściągam.

— Szyper? — rzuciła krótko Penny. — Szef chce z tobą mówić. — Podała mi słuchawkę.

— Tu Szef, Daku.

— O. Gdzie pan jest… sir?

— Wciąż w samochodzie. Penny po mnie przyjechała. Dak, Bill zdaje się zaplanował konferencję prasową. Gdzie ona ma być?

Zawahał się.

— Cieszę się, że pan zadzwonił, sir. Bill ją odwołał. Zaszła pewna… niewielka zmiana w sytuacji.

— Wiem o tym od Penny. Bardzo się cieszę, jestem raczej zmęczony. Dak, postanowiłem, że nie zostanę dziś na planecie. Noga zaczyna mnie boleć i mam nadzieję na porządny odpoczynek w nieważkości. — W przeciwieństwie do Bonforte’a, nienawidziłem stanu nieważkości. — Czy ty albo Rog moglibyście przeprosić ode mnie komisarza i tak dalej?

— Zajmiemy się wszystkim, sir.

— Dobrze. Jak szybko możecie przysłać po mnie wahadłowiec?

— , JPixie” wciąż czeka na pana, sir. Jeśli zechce pan udać się do bramy numer trzy, zadzwonię i poproszą, żeby podstawili panu samochód.

— Doskonale. Wyłączam się.

— Ja też się wyłączam, sir.

Oddałem telefon Penny, żeby odłożyła go na uchwyt.

— Kudłaczku, nie wiem, czy ta częstotliwość jest monitorowana, czy nie, a może cały samochód jest zapluskwiony? Niezależnie od tego, mogli dowiedzieć się tylko dwóch rzeczy: gdzie jest Dak, a co za tym idzie, gdzie jest ON. A druga: co zamierzam robić dalej. Czy nic ci to nie mówi?

Wyglądała na zamyśloną, po czym wzięła swój notatnik i napisała w nim: „Pozbądźmy się samochodu”.

Skinąłem głową, wziąłem od niej notes i napisałem:, Jak daleko jest brama numer trzy?”

Odpisała: „Można tam dojść na piechotę”.

Podjechała na jakiś parking dla kierownictwa obok jednego z magazynów. W milczeniu wysiedliśmy z samochodu. Na pewno za jakiś czas zostanie zwrócony tam, gdzie należy — a teraz takie drobiazgi przestały mieć znaczenie.

Odeszliśmy na jakieś pięćdziesiąt metrów, kiedy przystanąłem. Coś było nie w porządku. Na pewno nie pogoda, bo powietrze pachniało balsamicznie, a słońce świeciło jasno na czystym purpurowym marsjańskim niebie. Przejeżdżający kierowcy i piesi raczej nie zwracali na nas uwagi, a jeśli już, to bardziej na towarzyszącą mi młodą kobietę, niż na mnie. A jednak czułem się dziwnie.

— O co chodzi, Szefie?

— Co? No właśnie!

— Sir?

— Nie jestem teraz „Szefem”. Taka ucieczka nie pasuje do charakteru postaci. Wracamy, Penny.

Nie sprzeczała się ze mną, lecz pokornie podreptała do samochodu. Tym razem z odpowiednio dystyngowaną miną usiadłem na tylnym siedzeniu i pozwoliłem, aby zawiozła mnie pod bramę numer trzy.

Nie była to ta sama brama, którą weszliśmy. Myślę, iż Dak wybrał ją dlatego, że częściej odprawiano przez nią ładunki niż pasażerów. Penny nie zwracała uwagi na znaki i podjechała rollsem do samej bramy. Policjant terminalu próbował ją zatrzymać, ale oznajmiła chłodno:

— To samochód pana Bonforte’a. Może pan przekazać informację do biura komisarza, żeby go stąd zabrali?

Wytrzeszczył na nią oczy, zajrzał na tylne siedzenie, chyba mnie rozpoznał, bo zasalutował i pozwolił nam pozostać na miejscu.

— Porucznik bardzo pilnuje, żeby miejsce przy ogrodzeniu było wolne, sir — wyjaśnił. — Ale myślę, że to nic złego.

— Możesz zaraz zabrać samochód — odparłem. — Czy mój wóz jest tutaj?

— Zaraz się dowiem, sir — odparł i odszedł. Nie trzeba było niczego więcej, aby bez wątpienia ustalić, że „Joan Bonforte” podjechał oficjalnym samochodem i udał się na swój prywatny jacht. Wsadziłem sobie buławę życia pod pachę, jak Napoleon szpicrutę, i pokuśtykałem w ślad za nim, z Penny tuż za plecami. Policjant porozmawiał z kierownikiem bramy i z uśmiechem zawrócił w naszą stronę:

— Pański samochód czeka, sir.

— Serdeczne dzięki. — Pogratulowałem sobie doskonałej synchronizacji w czasie.

— Hmm…-Policjant wydawał się zaktopotany, ale dodał przyciszonym, konspiracyjnym szeptem. — Sir, ja też jestem ekspansjonistą. Zrobił pan dzisiaj wspaniałą robotę.

Spojrzał na buławę z nabożnym szacunkiem.

Doskonale wiedziałem, jak Bonforte powinien zachować się w takiej sytuacji.

— Bardzo dziękują. Mam nadzieję, że ma pan dużo dzieci. Musimy zapewnić sobie solidną większość.

Ryknął śmiechem głośniejszym, niż żart na to zasłużył.

— Doskonałe! Czy mogę to przekazać dalej?

— Proszę bardzo — odparłem i ruszyłem przez bramkę. Kontroler lekko dotknął mojego ramienia.

— Eee… czy mogę prosić o paszport, panie Bonforte? Miałem nadzieję, że wyraz mojej twarzy nie uległ zmianie.

— Penny, paszporty.

Zmierzyła urzędnika lodowatym spojrzeniem.

— Kapitan Broadbent zajmuje się wszelkimi zezwoleniami. Spojrzał na mnie i szybko odwrócił wzrok.

— Przypuszczam, że wszystko jest w porządku. Muszę je jednak sprawdzić i zanotować numery.

— Tak, oczywiście. Cóż, chyba będę musiał poprosić kapitana Broadbenta, żeby tu przyszedł. Czy mój wahadłowiec ma już wyznaczoną godzinę startu? Obawiam się, że będziemy musieli poprosić wieżę o zwłokę.

Penny jednak najwyraźniej ogarnęła paskudna złość:

— Panie Bonforte, to idiotyczne! Nigdy przedtem nie robili nam takich problemów… na pewno nie na Marsie. Policjant pospiesznie odpowiedział:

— Oczywiście, na pewno wszystko się zgadza, Hans, w końcu to pan Bonforte.

— Jasne, ale…

Przerwałem z radosnym uśmiechem:

— Znam prostszy sposób. Czy może pan… jak się pan nazywa?

— Haslwanter. Hans Haslwanter — odparł niechętnie.

— Panie Haslwanter, czy może pan zadzwonić do komisarza Boothroyda? Porozmawiam z nim i zaoszczędzimy mojemu pilotowi spaceru na lądowisko… a mnie prawie godzinę czasu.

— Och, wolałbym tego nie robić, sir. Czy nie wystarczy zadzwonić do kapitana portu? — podsunął z nadzieją w głosie.

— Daj mi tylko numer pana Boothroyda Ja do niego zadzwonię.

Tym razem pozwoliłem, aby mój głos zabrzmiał znacznie chłodniej: tak się zachowuje zajęty i ważny człowiek, który chciałby być demokratą, ale ma dość z całego serca i powyżej uszu przepychanek i dyskusji z urzędasami.