— Najmocniej przepraszam, panowie — powiedziałem cicho. — Zmieniłem zdanie.
— Nie chcesz tej roboty? — Dubois wyraźnie ulżyło.
— Przeciwnie, przyjmuję angaż. Nie musicie mi nic wyjaśniać. Kolega Broadbent zapewnił mnie, że nie jest to praca, która mogłaby nadwerężyć moje sumienie, a ja mu wierzę. Zapewnił mnie, że potrzebuje aktora, a intencje producenta po prostu mnie nie interesują. Przyjmuję.
Dubois wydawał się wściekły, ale siedział cicho. Spodziewałem się, że Broadbent będzie zadowolony i okaże ulgę, tymczasem on wyglądał na zmartwionego:
— Dobrze — zgodził się. — Zatem do roboty, Lorenzo. Nie wiem, jak długo okażesz się nam potrzebny. Jestem pewien, że nie dłużej niż kilka dni, i przez ten czas będziesz wystawiony na widok publiczny tylko przez godzinę i jedynie raz lub dwa razy.
— To nie ma znaczenia, jeśli dacie mi dość czasu, aby przestudiować swoją rolę… a raczej wcielenie. Przez ile dni jednak w przybliżeniu będziecie mnie potrzebować? Muszę powiadomić mojego agenta.
— Och, nie! Nie rób tego!
— No… to na jak długo? Tydzień, więcej?
— Na pewno mniej… albo będzie po nas.
— Co?
— Nieważne. Czy sto imperiałów dziennie wystarczy?
Zawahałem się, bo przypomniałem sobie, jak łatwo zgodzili się na moje minimalne honorarium tylko po to, żeby mnie przesłuchać… Uznałem jednak, że nadszedł czas, aby okazać wielkoduszność. Machnąłem ręką.
— Nie mówmy teraz o takich drobiazgach. Na pewno zaoferujecie mi honorarium odpowiednie do wartości mojego występu.
— Dobra, dobra. — Broadbent odwrócił się niecierpliwie. — Jock, wezwij bazę. Potem zadzwoń do Langstona i powiedz, że rozpoczynamy Plan Mardi Gras. Zsynchronizuj się z nim. Lorenzo… — skinął dłonią, żebym poszedł za nim, i skierował się do łazienki. Otworzył niewielkie pudełko i zapytał:
— Wiesz, co się robi z tym badziewiem?
Rzeczywiście, to było badziewie. Nieprofesjonalny zestaw do makijażu o niebotycznej cenie, sprzedawany młodzieży ogarniętej szałem świateł rampy. Spojrzałem na ten chlam z lekkim wstrętem.
— Czy to znaczy, że mam się przebrać już, w tej chwili? Bez czasu na zapoznanie się z rolą?
— Co? Ach nie, nie! Chcę, żebyś zmienił sobie twarz… tak, aby na pewno nikt cię nie rozpoznał, kiedy będziemy wychodzili. Mam nadzieję, że to możliwe?
Odparłem sztywno, że każda sława niesie ze sobą ten ciężar, jakim jest możliwość rozpoznania w miejscu publicznym. Nie dodałem, że oczywiście Wielki Lorenzo znany jest niezliczonym rzeszom publiczności, która rozpozna go bezbłędnie w każdym miejscu.
— W porządku. Więc zmień facjatę, żeby cię rodzona matka nie poznała — odparł i wyszedł raptownie.
Westchnąłem i spojrzałem na zabaweczkę, jaką mi zaoferował. Pewnie myślał, że to jest właściwe narzędzie mojej pracy — tłuste smarowidła odpowiednie dla klauna, śmierdzący kit, sztuczne włosy, które wyglądały tak, jakby pochodziły z dywanu w salonie ciotki Maggie. Ani grama profesjonalnego podkładu, żadnych pędzli elektrycznych, żadnych nowoczesnych urządzeń do charakteryzacji. No, ale prawdziwy artysta potrafi dokonać cudów za pomocą spalonej zapałki i zawartości szafki kuchennej… i własnego geniuszu. Ustawiłem światła i pozwoliłem ponieść się wenie twórczej.
Istnieje wiele sposobów, aby uniemożliwić rozpoznanie dobrze znanej twarzy. Najprostszym z nich jest zmylenie przeciwnika. Każ facetowi włożyć mundur i już na pewno nikt go nie zauważy… czy ktokolwiek pamiętałby twarz ostatnio widzianego policjanta? Czy zidentyfikowałby go później, przebranego za Araba? Na tej samej zasadzie opiera się metoda przyciągania uwagi. Wyposaż gościa w ogromny nochal, może nawet zniekształcony przez wielką narośl, a wówczas prostak będzie się gapił zafascynowany na tenże nos, człowiek kulturalny odwróci się dyskretnie… ale żaden z nich nie dostrzeże twarzy.
Nie zdecydowałem się na ten prymitywny manewr, ponieważ uznałem, że mój pracodawca wolałby, abym pozostał w ogóle niezauważony, niż zapamiętany jako osobnik dziwaczny, choć nierozpoznany. To znacznie trudniejsza sprawa. Każdy może wyglądać podejrzanie, ale aby umknąć czyjejś uwagi, trzeba być prawdziwym artystą. Potrzebowałem twarzy tak zwyczajniej, tak niemożliwej do zapamiętania, jak prawdziwa twarz nieśmiertelnego Aleca Guinnessa. Niestety, moje arystokratyczne rysy są aż nadto widoczne, nadto wytworne… prawdziwa tragedia dla aktora charakterystycznego. Jak mawiał mój ojciec: Larry, jesteś zbyt śliczny! Jeśli nie ruszysz leniwego zadu i nie zaczniesz się uczyć zawodu, przez pierwsze piętnaście lat będziesz grał młodzieniaszków i wyobrażał sobie, że jesteś aktorem, a potem skończysz jako sprzedawca cukierków w holu. »Śliczny« i »głupi« to dwa grzechy główne w szołbiznesie — a ty popełniasz je oba”.
Potem ściągał pas i rozpoczynał stymulację moich szarych komórek. Ojciec był praktykującym psychologiem i uważał, że rozgrzanie glutei maximi za pomocą rzemienia odciąga od głowy młodego chłopaka nadmiar krwi. O ile teoria miała dość krótkie nogi, o tyle praktyka wykazywała, że cel uświęca środki; w wieku piętnastu lat mogłem stać na głowie na zwisającej linie i cytować Szekspira i Shawa strona po stronie… a nawet skraść komuś scenę jednym zapaleniem papierosa.
Byłem pogrążony w twórczym szale, kiedy Broadbent wsadził głową do łazienki.
— Na Boga, nic jeszcze nie zrobiłeś! — wykrzyknął. Obejrzałem się z wyniosłą miną.
— Uznałem, że chcesz zobaczyć moje dzieło w najlepszym wydaniu, a to wymaga czasu. Uważasz, że dobra kucharka potrafi skomponować nowy sos na grzbiecie galopującego rumaka?
— Niech diabli porwą wszystkie rumaki! — spojrzał na czasomierz. — Masz sześć minut. Jeśli nie zrobisz nic do tej pory, będziemy musieli zaryzykować.
Oczywiście, wolałbym mieć mnóstwo czasu… ale dobrze przyjrzałem się mojemu ojcu, kiedy odgrywał wielopostaciową rolę w Morderstwie Hueya Longa: piętnaście wcieleń w ciągu siedmiu minut — i śmiem twierdzić, że raz odtworzyłem ją w czasie krótszym o dziewięć sekund niż on.
— Zostań tam, gdzie jesteś — prychnąłem przez ramię. — Zaraz przyjdę.
Ucharakteryzowałem się na Benny Greya, bezbarwnego podręcznego, który popełnił wszystkie morderstwa w Domu bez drzwi — dwa szybkie maźnięcia, kreślące linie znużenia od nosa po kąciki warg, ledwie cień worków pod oczami i bladość Nr 5 Factora na to wszystko, co zabierało mi za każdym razem po dwadzieścia sekund. Mógłbym to zrobić nawet we śnie. Dom był grany dziewięćdziesiąt dwa razy, zanim go wreszcie zdjęli z afisza.
Potem spojrzałem na Broadbenta.
— Wielki Boże — jęknął. — Nie wierzę!
Pozostałem Bennym Greyem i nie uśmiechnąłem się z dumą. Broadbent nie mógł zdawać sobie sprawy z tego, że podkład był w gruncie rzeczy niepotrzebny. Oczywiście, ułatwiał sprawę, ale użyłem go głównie dlatego, że tego oczekiwał. Jak każdy laik, uważał, że makijaż składa się głównie z farb i pudru.
Nie odrywał ode mnie wzroku.
— Wiesz co? — wykrztusił zdumionym głosem. — Mógłbyś zrobić coś takiego ze mną? Równie szybko?
Już chciałem powiedzieć: nie, kiedy zdałem sobie sprawę, że to prawdziwe profesjonalne wyzwanie. Miałem wielką ochotę oznajmić, że gdyby w wieku pięciu lat dostał się w ręce mojego ojca, teraz byłby może gotów do sprzedawania waty cukrowej na targu, ale zmieniłem zdanie.
— Chcesz tylko, aby nikt cię nie rozpoznał? — upewniłem się.
— Tak, tak! Pomaluj mnie, przypraw mi fałszywy nos albo coś w tym stylu!
Potrząsnąłem głową.