— Eee… dzięki, Dak.
— Jeszcze słówko i już mnie nie ma. Pamiętaj jedno: jeśli zdecydujesz, że nie możesz nam pomóc, ten brudny sukinsyn, który go tak urządził, zwycięży. Pomimo wszystko, co razem osiągnęliśmy, to właśnie oni zwyciężą zakończył i wrócił do pokoju.
Czułem, jak wahanie rozdziera mój umysł, a potem po prostu poddałem się fali rozżalenia nad własnym losem. To nie w porządku! Mam własne życie, które chcę przeżyć. Jestem u szczytu moich możliwości, wielkie sukcesy zawodowe wciąż jeszcze na mnie czekają. Nie mieli prawa skazywać mnie na wiele lat, może na całe życie, na pozostawanie anonimowym cieniem w roli innego człowieka. Publiczność zapomni o mnie, agenci także. Z pewnością uznają mnie za zmarłego.
To nie w porządku. Żądają ode mnie zbyt wiele.
Po chwili otrząsnąłem się, próbując nie myśleć. Matka Ziemia wisiała wciąż — niezmieniona i spokojna — na czarnym niebie. Ciekaw byłem, jak tam czczą naszą noc wyborczą. Mars, Jowisz i Wenus także były w zasięgu wzroku, zawieszone niczym medale wśród zodiaku. Nie mogłem, rzecz jasna, dostrzec Ganimedy, podobnie jak odległej kolonii na Plutonie.
Bonforte nazwał je kiedyś Światem Nadziei.
A oni złożyli na moje barki brzemię ożywienia go.
Czy starczy mi sił? Czy mogę sprostać jego szlachetnym zamiarom? Czego by ode mnie zażądał? A co uczyniłby on, Bonforte, gdyby znalazł się na moim miejscu?
Ktoś poruszył się cicho za moimi plecami. Obejrzałem się. Za mną stała Penny. Objąłem ją wzrokiem.
— Teraz ciebie tu przysłali? Masz mnie przekonać, przebłagać?
— Nie.
Nie powiedziała nic więcej i wydawało się, że ode mnie także nie oczekuje odpowiedzi. Nie patrzyliśmy na siebie. Milczenie przeciągało się. Wreszcie sam je przerwałem:
— Penny? Jeśli spróbuję… pomożesz mi? Nagłym gestem zwróciła się w moją stronę.
— Tak! O, tak, Szefie. Pomogę!
— Zatem spróbuję — wyszeptałem z pokorą.
Napisałem to wszystko około dwudziestu pięciu lat temu, usiłując wydobyć się z oszołomienia. Próbowałem opowiedzieć całą prawdę. Nie oszczędzałem siebie, ponieważ i tak słowa te są przeznaczone jedynie dla moich oczu i mojego terapeuty, doktora Capka. Jak dziwnie jest odczytywać po upływie ćwierćwiecza szalone i pełne wzruszeń słowa tamtego młodego człowieka. Pamiętam go, ale z trudem jedynie pojmuję, że to ja nim byłem. Moja żona Penelopa twierdzi, że pamięta go lepiej niż ja, i że nigdy nie kochała nikogo innego. Oto jak zmienia nas czas.
Znajduję, że lepiej pamiętam „wczesne” życie Bonforte’a niż moje własne, rzeczywiste życie dość żałosnej istoty nazwiskiem Lawrence Smith, która lubiła się przedstawiać jako „Wielki Lorenzo”. Czy to oznacza, że zwariowałem? Może mam schizofrenię? Jeśli tak, szaleństwo to było konieczne do wywiązania się z roli, jaką odgrywałem, ponieważ aby Bonforte mógł żyć na nowo, nieszczęsny aktor musiał ulec zniszczeniu — na zawsze.
Wariat czy nie, mam świadomość, że on kiedyś istniał i że to ja nim byłem. Nigdy nie odniósł sukcesów jako aktor, naprawdę, choć czasem wydawało mu się, że jest o krok od prawdziwego szaleństwa. Nawet własne zejście ze sceny zaaranżował zgodnie z rolą. Gdzieś jeszcze mam pożółkły wycinek z gazety, opisujący, jak znaleziono jego ciało w pokoju hotelowym w Jersey City. Zmarł z przedawkowania środków nasennych, zażytych przypuszczalnie w ataku rozpaczy.
Jego własny agent przyznał, że Lorenzo od wielu miesięcy nie dostał żadnej roli. Osobiście uważam, że nie powinni wywlekać na światło dzienne faktu, że był bezrobotny. Bardzo nieprzyjemne stwierdzenie, żeby nie powiedzieć uwłaczające. Data wycinka stanowi świadectwo, że w czasie tamtej kampanii wyborczej nie było go ani w Nowej Batawii, ani gdziekolwiek indziej.
Podejrzewam, że należałoby ten świstek spalić.
Ale nie ma już nikogo, kto wiedziałby o zamianie — z wyjątkiem Daka i Penny, oraz ludzi, którzy uśmiercili ciało Bonforte’a.
Od tego czasu wiele razy przyjmowałem i oddawałem urząd, a teraz podejrzewam, że jest to już moja ostatnia kadencja. Po raz pierwszy zostałem odsunięty, gdy udało mi się wprowadzić do Zgromadzenia wszystkich naszych pozaziemskich sojuszników: Marsjan, Wenusjan i tych z Zewnętrznego Jowisza. Mimo to oni pozostali, a ja wróciłem. Cóż, ludzie są w stanie przyswoić pewną liczbę reform naraz, potem potrzebują odpoczynku. Tak naprawdę nie chcą żadnych, ale to żadnych zmian, a ksenofobia jest zakorzeniona bardzo, bardzo głęboko. Idziemy jednak ramię w ramię z postępem — inaczej nigdy nie sięgniemy ku gwiazdom.
Ciągle zadaję sobie to samo pytanie: co zrobiłby Bonforte na moim miejscu? Nie mam pewności, czy moje odpowiedzi zawsze były właściwe, chociaż sadzę, że jestem absolutnym ekspertem w dziedzinie jego prac i to na skalę wszechświata. Próbowałem jednak pozostać wiemy jego postaci i swojej roli. Kiedyś, dawno temu, ktoś — może Voltaire? — powiedział: „Gdyby Szatan miał kiedykolwiek zastąpić Boga, musiałby uznać za słuszne przyjęcie atrybutów boskości”.
Nigdy nie żałowałem utraconego zawodu, choć tak naprawdę nigdy go nie utraciłem. Willem miał rację — istnieją inne rodzaje aplauzu, niż oklaski. Dobrze zagrana rola zawsze napełnia wewnętrznym ciepłem. Wydaje mi się, że próbowałem stworzyć doskonałe dzieło sztuki. Może nie całkiem mi się to udało, ale mam nadzieję, że mój ojciec byłby ze mnie zadowolony.
Nie. Nie żałuję niczego, choć może jako komediant czułem się szczęśliwszy — a na pewno lepiej sypiałem. Istnieje jednak coś takiego jak wzniosła satysfakcja, płynąca z całkowitego poświęcenia się pracy dla dobra wielu miliardów ludzi.
Może ich życie nic nie znaczy w obliczu kosmosu, ale mają uczucia. I potrafią cierpieć.