— Nie. Mogę cię zjeść dopiero jutro, pierwszego maja. Takie są zasady. Przyszedłem prosić cię o przysługę.
— Jaką?
Pożeracz uśmiechnął się czarująco.
— Czy mógłbyś być tak miły i zjeść kilka jabłek? One nadają wspaniały aromat.
I powiedziawszy to pasiasty potwór zniknął.
Drżącymi rękami Gregor włączył nadajnik i opowiedział wszystko Arnoldowi.
— Hmm, — powiedział Arnold. „Szkarłatno-purpurowy Pożeracz”, tak? To potwierdza moje przypuszczenia.
— Jakie przypuszczenia? — O czym ty mówisz?
— Po pierwsze zrób to co ci powiem. Muszę się upewnić.
Posłuszny instrukcjom Arnolda, Gregor rozpakował aparaturę do badań chemicznych. Porozkładał różne probówki, retorty i chemikalia. Mieszał potrząsał, dodawał i odejmował według wskazówek i w końcu podgrzał otrzymaną mieszankę.
— No już, — powiedział podchodząc z powrotem do nadajnika, — wytłumacz mi co się dzieje.
— Posłuchaj. Poszukałem w słowniku słowa „TgaskliY”. To po opaliańsku. Oznacza „ducha o wielu zębach”. Czciciele słońca byli z Opalu. Czy już coś rozumiesz?
— Zostali zabici przez rodzimego ducha, odparł burkliwie Gregor — Musiał się ukryć w ich statku. Pewnie jakaś klątwa…
— Uspokój się, — powiał Arnold. — Duchy nic nie mają z tym wspólnego. Czy roztwór się gotuje?
— Nie
— Powiedz mi jak się zagotuje. A teraz wróćmy do sprawy twojego ożywionego ubrania. Czy to ci czegoś nie przypomina?
Gregor zastanowił się.
— Cóż, kiedy byłem dzieckiem — nie, to bez sensu.
— No powiedz, nalegał Arnold.
— Kiedy byłem mały, nigdy nie zostawiałem ubrania na krześle. W ciemności zawsze wyglądało jak człowiek albo smok czy coś w tym rodzaju. Myślę, że każdemu się to zdarzyło. Ale to nie wyjaśnia…
— Oczywiście, że wyjaśnia! Czy już sobie przypomniałeś Szkartatno-purpurowego Pożeracza?
— Nie. Dlaczego?
— Bo to ty go wymyśliłeś! Pamiętasz? Mieliśmy wtedy po osiem czy dziewięć lat, ty ja i Jimmy Flynn. Wymyśliliśmy najstraszniejszego potwora — to był nasz własny potwór i chciał pożreć tylko albo ciebie, albo mnie, albo Jimmiego — polanych czekoladowym sosem. Ale tylko pierwszego każdego miesiąca. Żeby się go pozbyć, trzeba było wymówić zaklęcie.
Teraz Gregor przypomniał sobie i dziwił się jak mógł o tym zapomnieć. Ileż to nocy przesiedział skulony, przerażony czekając na Pożeracza?
— Czy roztwór się gotuje?, zapytał Arnold.
— Tak, — odpowiedział Gregor spojrzawszy na probówkę.
— Jakiego jest koloru?
— Taki zielonkawo-niebieski. Bardziej niebieski…
— Prawidłowo. Możesz go już wylać. Muszę jeszcze przeprowadzić kilka prób, ale myślę, że wygraliśmy.
— Co wygraliśmy? Czy możesz mi wytłumaczyć?
— To oczywiste. Na planecie nie ma zwierząt. Duchy nie istnieją, przynajmniej nie takie które mogłyby zabić oddział uzbrojonych mężczyzn. Jedynym rozwiązaniem mogły być halucynacje, więc szukałem czegoś co mogło je powodować. Znalazłem sporo przyczyn. Oprócz narkotyków spotykanych na Ziemi,jest kilkanaście gazów,wywołujących halucynacje, spisanych w Katalogu Obcych Pierwiastków Śladowych. — Mogą powodować depresje, pobudzać — sprawiać, ze czujesz się jak glista albo orzeł, albo geniusz. Ten, o który nam chodzi określony jest jako Longstead 42. Jest to ciężki, przezroczysty, bezwonny gaz, który nie uszkadza żadnych tkanek. To jest środek pobudzający wyobraźnię.
— Chcesz przez to powiedzieć że wszystko mi się przywidziało? — Zrozum…
— To nie jest takie proste, — przerwał mu Arnold. — Longstead 42 działa bezpośrednio na podświadomość. Wyzwala, najmocniejsze podświadome lęki, stłumione koszmary z dzieciństwa. Ożywia je. I to właśnie widziałeś.
— Więc tak naprawdę to nic tu nie było?, — zapytał Gregor.
— Nic o realnej, fizycznej postaci. Ale te halucynacje są prawdziwe dla każdego kto je ma.
Gregor sięgnął po następną butelkę brandy. Trzeba było uczcić takie odkrycie.
— Bez trudu poradzimy sobie z Duchem V, — Arnold kontynuował, pewnym siebie głosem. — Longstead 42 można łatwo wyeliminować. I będziemy bogaci, wspólniku!
Gregor chciał już wznieść toast, kiedy przyszła mu do głowy niepokojąca myśl.
Jeśli to są tylko halucynacje, to co się stało z osadnikami?
Arnold milczał przez chwile.
— No cóż, — odezwał się — Longstead 42 może powodować instynkt śmierci. Osadnicy musieli zwariować. Pozabijali się nawzajem
— I nikt nie pozostał przy życiu?
— Oczywiście. Ci ostatni popełnili samobójstwo albo zmarli na skutek odniesionych ran. Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Zaraz wsiadam na statek i przylecę zrobić te badania. Za dzień lub dwa zabiorę cię stamtąd
Na tym skończyli rozmowę. Tego wieczoru Gregor pozwolił sobie na wypicie reszty brandy. Uważał, że mu się to należy. Zagadka Ducha V była rozwiązana i wkrótce mieli zostać bogaci. Wtedy on będzie mógł wynająć człowieka na lądowania na dziwnych planetach, a sam będzie siedział w domu i dawał instrukcje przez radio.
Następnego dnia obudził się na kacu. Statek Arnolda jeszcze nie przybył, więc spakował swoje rzeczy i czekał. Nadszedł wieczór, a statku jeszcze nie było. Usiadł na progu baraku i przyglądał się jaskrawemu zachodowi słońca. Potem wszedł do środka i zrobił kolacje.
Sprawa osadników nadal go niepokoiła, ale postanowił nie myśleć o tym. Na pewno istniało jakieś logiczne wytłumaczenie. Po kolacji wyciągnął się na łóżku. Zaledwie zamknął oczy, kiedy usłyszał czyjeś nieśmiałe chrząkniecie.
— Cześć, — powiedział Szkartatno-purpurowy Pożeracz.
Postać z wyobraźni wróciła by go pożreć.
— Cześć, stary, — odpowiedział pogodnie, bez cienia strachu czy niepokoju.
— Czy zjadłeś jabłka?
— Bardzo cie przepraszam. Zapomniałem.
— Trudno. — Pożeracz starał sie ukryć rozczarowanie. — Przyniosłem sos czekoladowy. — Pokazał mu puszkę.
Gregor uśmiechnął się.
— Możesz już teraz zniknąć. Wiem, że jesteś tylko wymysłem mojej wyobraźni. Nie możesz zrobić mi nic złego
— Nie zrobię ci nic złego — powiedział Pożeracz. — Po prostu mam zamiar cię zjeść
Podszedł do Gregora. Gregor stał w miejscu i uśmiechał się, chociaż wolałby, żeby Pożeracz nie wyglądał tak realnie materialnie. Pożeracz pochylił się i spróbował ugryźć go w rękę.
Gregor cofnął się gwałtownie i spojrzał na rękę. Widać było na niej ślady krwi. Z ranek sączyła się krew — prawdziwa jego krew.
Ciała osadników były poszarpane, pogryzione i pocięte.
W tym momencie Gregor przypomniał sobie pokaz hipnotyzera, który kiedyś oglądał. Hipnotyzer powiedział wtedy swojemu medium, że dotyka jego ramienia zapalonym papierosem. Dotknął to miejsce długopisem. W ciągu kilku sekund na ramieniu medium pojawił sie czerwony ślad i pęcherz, dlatego że uwierzyło w oparzenie.
A wiec jeśli w podświadomości człowiek jest przekonany, że nie żyje, to naprawdę staje się martwy!
On nie wierzył w Pożeracza.
Ale jego podświadomość wierzyła.
Rzucił sie w kierunku drzwi. Pożeracz zastąpił mu drogę. Schwycił go w łapy i zbliżył uzębiony pysk do jego szyi.
Zaklęcie! Jak to brzmiało?
Gregor krzyknął:
— Alfoisto?!
— To nie to słowo, — powiedział Pożeracz. — Proszę, nie wyrywaj się.
— Regnastikio
— Nie. Przestań się wiercić, a będzie po wszystkim zanim…