— Woorspelhappilo!
Pożeracz wrzasnął z bólu i puścił go. Uniósł się do góry i zniknął. Gregor opadł bezwładnie na krzesło. Koniec był tak blisko. Zbyt blisko. Idiotycznie byłoby umrzeć w ten sposób — rozdarty przez swoją własną, pożądającą śmierci wyobraźnie, zabity przez przekonanie. Miał szczęście, że przypomniał sobie to słowo. Gdyby Arnold się pośpieszył…
Usłyszał cichy chichot.
Rozległ się w ciemności za przymkniętymi drzwiami pracowni. Przywołał wspomnienia z dawnych lat. Znów miał dziewięć lat i wrócił Zmrokotwór — jego Zmrokotwór — dziwne, chude, przerażające stworzenie, które kryło się za drzwiami, spało pod łóżkiem i atakowało tylko w ciemności.
— Zgaś światło, — powiedział Zmrokotwór.
— Nie ma mowy, — odpowiedział Gregor, chwytając miotacz. W oświetlonym pokoju był bezpieczny.
— Dobrze ci radzę, zgaś je.
— Nie!
— W porządku. Egan, Megan Deganl
Trzy małe stworzonka wbiegły do pokoju. Rzuciły się na żarówkę i zaczęły ją pożerać z apetytem.
W pokoju zrobiło się ciemniej. Gregor strzelał za każdym razem, kiedy zbliżały się do lampy. Szkło rozprysło się, ale zwinne stworki za każdym razem zdążyły uskoczyć z drogi.
I wtedy Gregor zdał sobie sprawę z tego co zrobił. Stworki nie mogły naprawdę jeść światła. Wyobraźnia nie działa na przedmioty martwe. Jemu zdawało się, że w pokoju się ściemnia i…
Rozwalił żarówki! Niszcząca podświadomość zrobiła mu paskudny kawał.
Teraz Zmrokotwór wtoczył do pokoju. Skacząc od cienia do cienia zbliżył się do Gregora.
Miotacz okazał się bezużyteczny. Gregor gorączkowo próbował wymyślić zaklęcie i z przerażeniem przypomniał sobie, że na Zmrokotwora nie działało żadne. Cofał się, dopóki nie dotknął plecami wielkiej skrzyni. Zmrokotwór pochylił się nad nim. Gregor upadł na ziemie i zamknął oczy.
Jego ręka dotknęła czegoś zimnego. Leżał przy skrzyni z zabawkami dla dzieci osadników. Przedmiot, którego dotykał to był pistolet na wodę.
Chwycił go i wyciągnął przed siebie. Zmrokotwór cofnął się, patrząc na broń bojaźliwie.
Gregor szybko podbiegł do kranu i napełnił pistolet. Skierował na potwora śmiertelny strumień wody.
Zmrokotwór zawył i zniknął.
Gregor uśmiechnął się i wcisnął pusty pistolet za pas.
Pistolet na wodę to skuteczna broń przeciwko wymyślonym potworom.
Już świtało kiedy wylądował statek Arnolda. Nie tracąc czasu Arnold zabrał się do przeprowadzania badań. Skończył koło południa, definitywnie stwierdzając że mają do czynienia z pierwiastkiem Longstead 42. Spakowali się natychmiast i wystartowali.
Kiedy już byli w przestrzeni, Gregor opowiedział swemu wspólnikowi o wydarzeniach ostatniej nocy.
— Przeżyłeś ciężkie chwile, — powiedział Arnold z podziwem.
Teraz, gdy był już w bezpiecznym oddaleniu od Ducha V, Gregor mógł przybrać pozę skromnego bohatera.
— Mogło być gorzej, — powiedział.
— Jak to gorzej?
— Gdyby Jimmy Flynn był tutaj. On to potrafił wymyślać potwory. Pamiętasz Gromostracha?
— Pamiętam jedynie, że przez niego przeżyłem wiele koszmarnych nocy — powiedział Arnold.
Statek sunął w kierunku Ziemi. Arnold napisał parę zdań do artykułu pod tytułem „Instynkt śmierci na Duchu V. Badania Stymulacji Podświadomości, Histerii i Grupowych. Halucynacji wywołujących objawy fizyczne”. Potem poszedł do kabiny sterowania by włączyć autopilota.
Gregor wyciągnął się na łóżku, postanowiwszy odbić sobie nie przespane noce na Duchu V. Ledwie zasnął, kiedy do pokoju wpadł Arnold z twarzą bladą ze strachu.
— Wydaje mi sie, że coś jest w kabinie sterowania, — powiedział.
Gregor usiadł.
— To niemożliwe. Jesteśmy daleko od…
W kabinie sterowania rozległ sie cichy pomruk.
— O Boże!, — jęknął Arnold. Milczał przez chwilkę w skupieniu. — Wiem. Kiedy wylądowałem, zapomniałem zamknąć doplyw powietrza. Nadal oddychamy powietrzem z Ducha V!
W drzwiach stał wielki szary stwór o skórze pokrytej czerwonymi cętkami. Miał zaskakującą ilość rąk, nóg, macek, szponów i zębów i jeszcze dwa małe skrzydła. Szedł powoli w ich stronę mrucząc i stękając.
Poznali go — to był Gromostrach.
Gregor rzucił się do drzwi i zamknął mu je przed nosem.
— Powinniśmy być bezpieczni tutaj, — szepnął oddychając z trudem. — Drzwi są hermetyczne. Ale jak będziemy kierować statkiem?
— Nie będziemy, — odparł Arnold. — Musimy zaufać autopilotowi, chyba że wymyślimy jakiś sposób by pozbyć się tego stwora.
Zauważyli, że nikły dym zaczymał przedostawać się przez uszczelnione drzwi.
— Co to? — zapytał drżącym głosem Arnold.
Gregor zmarszczył brwi.
— Zapomnieliśmy, że Gromostrach może wejść do każdego pokoju. Nie ma sposobu na powstrzymanie
— Nic sobie nie mogę przypomnieć, — powiedział Arnold. — Czy on je ludzi?
— Nie. O ile dobrze pamiętam, tylko rozszarpuje na kawałki.
Dym zaczął przybierać formę Gromostracha. Uciekli do następnego pokoju, zamykając szczelnie drzwi za sobą. W ciągu kilku sekund dym znów wślizgnął się za nimi.
— To idiotyczne, — powiedział Arnold przygryzając wargi. — Być ściganym przez wymyślonego potwora — poczekaj! Masz jeszcze ten pistolet na wodę, prawda?
— Tak, ale…
— Daj mi go!
Arnold podbiegł do zbiornika z wodą i napełnił pistolet. Gromostrach znowu się zmaterializował. Sunął ku nim niezdarnie, stękając z niezadowolenia. Arnold strzelił do niego strumieniem wody.
Gromostrach ciągle się zbliżał.
— Już wiem — powiedział Gregor. — Pistolet na wodę nie zatrzyma Gromostracha.
Wycofali się do następnego pokoju i zatrzasneli drzwi. Dalej był już tylko magazyn paliwa i śmiertelna próżnia przestrzeni.
— Czy nie możesz zrobić czegoś z powietrzem? — zapytał Gregor.
Arnold pokręcił głową przecząco.
Już się ulatnia. Ale Longstead przestaje działać dopiero po dwudziestu godzinach.
— Nie ma żadnego antidotum?
— Nie.
Gromostrach jeszcze raz się pojawił. Odgłosy, które wydawał, świadczyły, że jest w nie najlepszym nastroju.
— Jak można go zabić?, — zapytał Arnold. — Musi być jakiś sposób. Zaklęcia? A może drewniany miecz?
Gregor pokręcił głową.
— Już sobie wszystko przypomniałem, — powiedział smętnie
— Co go zniszczy!
— Nie zniszczy go ani pistolet na wodę, ani korkowiec ani fajerwerk, kopeć, ani proca, ani żadna inna dziecięca broń. Gromostrach jest zupełnie niezniszczalny.
— Ach ten Flynn ze swoją cholerną wyobraźnią! Co nas podkusiło, żeby o nim rozmawiać? Jak w takim razie pozbyć się potwora?
— Mówiłem ci. Nie ma rady. Może odejść tylko z własnej woli.
Gromostrach urósł już do swych normalnych rozmiarów. Arnold i Gregor schronili się w maleńkim magazynie i zatrzasnęli ostatnie drzwi.
— Pomyśl, Gregor — błagał Arnold. — Żadne dziecko nie wymyśla potwora przed którym nie można się jakoś obronić. Pomyśl!
— Gromostracha nie można zabić, — powtórzył Gregor.
Dym znów zaczął przybierać postać cętkowanego potwora. Gregor przypomniał sobie wszystkie nocne koszmary, jakie kiedykolwiek miał. Jako dziecko musiał przecież robić coś, by bronić się przed nieznaną siłą.
— I nagle — w ostatniej chwili — przypomniał sobie.