Выбрать главу

Ponieważ Elżbieta nie miała już żadnych spraw do załatwienia, zwróciła całą uwagę na Jane i pana Bingleya. Obserwacje te nasunęły jej wiele przyjemnych myśli, toteż młoda panna była prawie tak uszczęśliwiona jak jej starsza siostra. W wyobraźni widziała ją już osiadłą w tym właśnie domu, promieniującą szczęściem, jakie dać może małżeństwo z prawdziwej miłości. Czuła, że jeśli to się ziści, zdolna będzie nawet polubić obie siostry Bingleya. Widziała wyraźnie, że myśli matki kierują się w tę samą stronę, wobec czego postanowiła trzymać się od niej jak najdalej, by nie usłyszeć czegoś niepotrzebnego. Dlatego też, kiedy usiadły do kolacji, z przykrością stwierdziła, że złośliwy a przekorny los kazał im usiąść koło siebie i rozdzielił jedną zaledwie osobą. Stwierdziła również, ku wielkiemu swemu strapieniu, iż osobą tą jest lady Lucas, której pani Bennet otwarcie, bez osłonek i wyczerpująco opowiada przez cały czas o swych nadziejach na małżeństwo Jane z panem Bingleyem. Był to temat ożywczy jak woda źródlana, toteż pani Bennet wyliczając zalety przyszłego związku wydawała się niezmordowana. A więc pierwszym powodem do radości było, iż to taki czarujący młody człowiek, taki bogaty – i mieszka o trzy mile zaledwie od Longbourn. Poza tym, jak to przyjemnie pomyśleć, że obie jego siostry bardzo kochają Jane i niewątpliwie w równym co ona stopniu marzą o tym związku. Nadto, młodszym siostrom Jane jej wejście w wysokie sfery wiele obiecuje, boć przecież poznają na pewno wielu bogatych młodych ludzi. Wreszcie, jakaż to w jej wieku ulga i przyjemność móc powierzyć niezamężne córki opiece starszej ich siostry i nie potrzebować częściej udzielać się towarzystwu, niż na to przyjdzie ochota. Koniecznie należało określić tę ostatnią okoliczność jako przyjemną, tak bowiem wypadało, nie było jednak na świecie człowieka, który by przez całe życie znajdował mniejszą przyjemność w siedzeniu w domu niż pani Bennet. Zakończyła swe wywody najlepszymi życzeniami, by lady Lucas mogła jak najprędzej przeżyć podobną radość, promieniowało z niej jednak zwycięskie przekonanie, iż nie ma na to najmniejszych nadziei.

Daremnie Elżbieta usiłowała powstrzymać potok płynący z ust matki lub przekonać ją, by nie opowiadała tak głośno o swym szczęściu, zauważyła bowiem, ku niepomiernemu swemu poruszeniu, iż większość tych wynurzeń słyszy siedzący naprzeciwko pan Darcy. Matka obruszyła się na nią tylko za te, jak je nazwała, „niedorzeczności”.

– A czymże to, proszę, jest dla mnie pan Darcy bym się go bać musiała! Nie jesteśmy zobowiązani wobec niego do takiej grzeczności, by nie mówić tego co mu nie przypada do gustu.

– Na litość boską, niech mama mówi ciszej! Cóż przyjdzie z tego, że mama obrazi pana Darcy’ego. Nie zdobędzie w ten sposób względów jego przyjaciela.

Wszystko jednak, co mówiła, nie odniosło najmniejszego skutku. Matka nadal tym samym głośnym tonem opowiadała o swoich nadziejach. Elżbieta czerwieniła się coraz mocniej ze wstydu i wzburzenia. Nie mogła się powstrzymać, by co pewien czas nie rzucić okiem na pana Darcy’ego, choć za każdym razem upewniała się w okropnym przypuszczeniu, iż choć rzadko spogląda na jej matkę, skupia jednak wciąż na niej całą uwagę. Wyraz jego twarzy zmieniał się stopniowo od oburzenia i wzgardy do głębokiej spokojnej powagi.

Wreszcie pani Bennet nie miała nic więcej do powiedzenia, a lady Lucas, która od dłuższego już czasu ziewała znudzona wyliczaniem radości, na jakie sama nie miała najmniejszych widoków, mogła oddać się takim rozkoszom, jak szynka na zimno i kurczęta. Elżbieta odżyła. Niedługo jednak miała się cieszyć spokojem, bowiem po kolacji zaczęto mówić, iż dobrze by było posłuchać trochę śpiewu, a na to, ku ogromnemu strapieniu Elżbiety, powstała Mary godząc się zaspokoić życzenia tych nielicznych, którzy je wyrażali.

Elżbieta próbowała znaczącym spojrzeniem i niemym błaganiem powstrzymać siostrę od tej uległości – na próżno jednak. Mary nie chciała nic zrozumieć uradowana nadarzającą się sposobnością i zaczęła śpiewać. Elżbieta wpatrując się w nią przeżywała najokropniejsze uczucia, a niecierpliwość, z jaką przysłuchiwała się pieśni, źle została nagrodzona, Mary bowiem dosłyszawszy w podziękowaniach nutę nadziei, że może da się skłonić i zaśpiewa jeszcze, zaczęła po chwili drugą pieśń. Śpiewaczka nie dorosła do podobnych występów: miała słaby głos i bardzo afektowane maniery. Elżbieta chętnie zapadłaby się pod ziemię. Spojrzała, jak Jane to znosi, ona jednak spokojnie rozmawiała z Bingleyem. Spojrzała więc na jego dwie siostry i dostrzegła, że uśmiechają się do siebie szyderczo. Zwróciła oczy na Darcy’ego, ten jednak był wciąż kamiennie poważny. Wreszcie błagalnym wzrokiem spojrzała na ojca, by zrobił coś, bo inaczej Mary będzie śpiewała przez całą noc. Zrozumiał, o co jej chodzi, i kiedy Mary skończyła drugą pieśń, odezwał się głośno:

– To wystarczy, dziecko. Dość długo już umilałaś nam czas. Pozwól, by i inne młode damy mogły okazać swe talenta.

Mary zmieszała się lekko, choć udawała, że nie słyszy, a Elżbiecie zrobiło się przykro i za nią, i za ojca, zaczęła się więc martwić, że nie w porę okazała swój niepokój. Poproszono z kolei innych o piosenkę.

– Gdybym – zaczął pan Collins – był szczęśliwcem, obdarzonym głosem, z wielką przyjemnością zanuciłbym jakąś śpiewkę dla rozrywki całego towarzystwa, uważam bowiem muzykę za niewinną przyjemność, nie stojącą bynajmniej w sprzeczności z duchownym stanem. Nie mówię przez to, oczywiście, iż można nas usprawiedliwić, gdy poświęcamy muzyce zbyt wiele czasu, bo przecież tyle jest spraw, których musimy dopilnować. Pleban ma bardzo wiele zajęć. Po pierwsze musi ustalić taką wysokość opłat kościelnych, żeby była korzystna dla niego, a nie drażniła patrona. Musi też sam sobie pisać kazania. Nie pozostaje mu więc zbyt wiele wolnego czasu, zważywszy jeszcze obowiązki wobec parafian i troskę nad wprowadzeniem ulepszeń we własnej siedzibie, którą bezwzględnie powinien sobie jak najwygodniej urządzić. Nie ważę też lekce jego obowiązku zachowania się w sposób uważający i ujmujący wobec wszystkich, a zwłaszcza tych, którym zawdzięcza swe wyróżnienie. Nie mogę go zwolnić od tego obowiązku, tak jak nie mogę mieć dobrego pojęcia o człowieku, który nie wykorzystałby możliwości okazania swego respektu komuś spokrewnionemu z jego dobroczyńcą – z głębokim ukłonem w stronę pana Darcy’ego zakończył przemowę, wygłoszoną tak głośno, że połowa osób znajdujących się na sali musiała ją słyszeć.

Niektórzy spoglądali nań w zdumieniu, inni się uśmiechali, nikt jednak nie ubawił się równie szczerze jak pan Bennet, podczas gdy żona jego z całą powagą chwaliła te, tak w jej pojęciu rozumne słowa i głośnym szeptem tłumaczyła lady Lucas, jaki to niezwykle rozsądny i przyzwoity młodzieniec.

Elżbieta pomyślała, że gdyby jej rodzina zmówiła się, by podczas tego wieczoru jak najbardziej się ośmieszyć, nie mogłaby z większym powodzeniem odegrać swej roli. Szczęściem dla Jane, Bingley nie zaważył wielu z tych występów. Poza tym uczuć jego nie mogły zachwiać podobne błazeństwa. Bardzo jednak trapiła ją myśl, że obie jego siostry i pan Darcy widzieli wszystko i mieli sposobność do drwin. Elżbieta nie wiedziała, co było gorsze: czy cicha wzgarda młodego panka, czy bezczelne uśmieszki obu dam.

Niewiele zaznała już przyjemności tego wieczoru. Pan Collins naprzykrzał się wciąż, nie opuszczając jej ani na chwilę, i choć nie zdołał nakłonić Elżbiety do powtórnego tańca, uniemożliwiał jej taniec z innymi. Próżno starała się go pozbyć proponując, że go przedstawi każdej młodej damie w tym pokoju. Zapewniał ją uroczyście, że taniec to dlań sprawa zupełnie obojętna i że głównym przedmiotem jego troski jest możność przysłużenia się kuzynce drobnymi jakimiś grzecznościami – z tego też powodu postanowił nie opuszczać jej przez cały wieczór. Trudno było kwestionować tego rodzaju zamiar. Największą pociechą Elżbiety była jej przyjaciółka, panna Lucas, która często dołączała się do nich, z dobrego serca przejmując na siebie ciężar rozmowy z panem Collinsem.