– Twoje wyjaśnienia uspokoiłyby mnie całkowicie – odparła Jane – gdybyśmy miały jednakowe zdanie o pannie Bingley. Wiem jednak, że wychodzisz z fałszywego założenia. Karolina niezdolna jest do świadomego oszukiwania kogokolwiek. Mogę się tylko łudzić myślą, iż sama się myli.
– Świetnie! Nie mogłaś wymyślić nic lepszego, skoro nie chcesz pocieszyć się moim tłumaczeniem. Uwierz wreszcie, na litość boską, że Karolina się myli. Wypełnisz swój obowiązek względem niej i nie będziesz miała o co się kłopotać.
– Ale czy myślisz, siostrzyczko, że założywszy, iż wszystko będzie dobrze, mogę być szczęśliwa przyjmując człowieka, którego siostry i przyjaciele wcale mnie nie chcą?
– Sama musisz się zdecydować – odparła Elżbieta. – Jeśli po długich rozważaniach dojdziesz do wniosku, iż lepiej jest zadowolić jego siostry niż samego Bingleya wychodząc za niego za mąż, to szczerze ci radzę, odrzuć te oświadczyny.
– Jak możesz tak mówić – rzekła Jane lekko się uśmiechając. – Wiesz dobrze, iż choć ich dezaprobata bolałaby mnie niezmiernie, nie wahałabym się ani chwili.
– Ja też tak myślałam, i właśnie dlatego nie mogę się zbytnio litować nad tobą.
– Ale jeśli on nie wróci tej zimy, to nie będę potrzebowała dokonywać wyboru. Ileż to może się wydarzyć w ciągu sześciu miesięcy!
Elżbieta nie brała na serio przypuszczenia, by pan Bingley miał w ogóle nie wrócić. Był to w jej pojęciu wymysł Karoliny, podyktowany samolubnymi pragnieniami. Ani przez chwilę nie wierzyła, by owe pragnienia mogły wpłynąć na młodego człowieka.
Głęboko przekonana o swojej słuszności tłumaczyła siostrze, co myśli o tej sprawie, a wkrótce z radością stwierdziła, że przyniosło to dobry skutek. Jane nie była osobą łatwo upadającą na duchu, toteż powoli zaczęła się łudzić nadzieją, że młody człowiek powróci do Netherfield i spełni wszystkie pragnienia jej serca. Czasem tylko odbierała jej wiarę myśl, iż może Bingley nie kocha jej tak, jak to ona sobie wyobraża.
Uzgodniły między sobą, że powiedzą pani Bennet tylko o wyjeździe całej rodziny, a nie będą jej niepokoić sprawą postępowania młodego człowieka. Nawet jednak ta niepełna wiadomość niezmiernie ją zafrasowała. Że też panie musiały wyjechać właśnie teraz, kiedy wszyscy tak się ze sobą zbliżyli! Co za nieszczęśliwy zbieg okoliczności! Po długich żalach zaczęła się pocieszać myślą, iż pan Bingley wkrótce powróci i przyjedzie na obiad do Longbourn, zakończyła zaś swoje rozważania pokrzepiającym oświadczeniem, ze chociaż zaproszono go tylko na skromny, rodzinny obiadek, ona już dopilnuje, by miał i rybę, i pieczyste.
XXII
Rodzina Bennetów została zaproszona do państwa Lucasów, gdzie przez cały prawie czas zacna Charlotta wysłuchiwała znowu gadaniny pana Collinsa. Elżbieta podziękowała jej za to przy pierwszej sposobności.
– To go wprawia w dobry humor – powiedziała. – Trudno mi wyrazić, jak ci jestem wdzięczna.
Charlotta zapewniła przyjaciółkę, że przyjemnie jej czuć się pożyteczną i że to wystarczająca zapłata za tak drobną stratę czasu. Bardzo to było ładnie powiedziane, lecz uprzejmość Charlotty sięgała dalej, niż przypuszczała Elżbieta, młoda dama postanowiła bowiem ni mniej, ni więcej tylko uchronić przyjaciółkę od powtórnych nalegań pana Collinsa starając się ściągnąć je na siebie. Takie były zamiary panny Lucas, a powiodły się tak wyśmienicie, że wieczorem przy rozstaniu Charlotta byłaby już pewna zwycięstwa, gdyby nie bliski wyjazd pastora. Tu jednak nie doceniła należycie jego ognistości i samodzielności, bowiem następnego dnia rano pastor wymknął się z Longbourn z podziwu godną zręcznością i pośpieszył do Lucas Lodge, by rzucić się do stóp swej damy. Starał się umknąć przed wzrokiem swych kuzynek, był bowiem przekonany, że gdyby zobaczyły, jak wychodzi, z pewnością domyśliłyby się, o co mu idzie, a nie chciał, by ktokolwiek o tym wiedział, póki nie będzie mógł jednocześnie ogłosić swego triumfu. Chociaż bowiem był prawie pewien zwycięstwa – Charlotta niedwuznacznie dawała do zrozumienia, że jest mu rada – od owej przygody, która go w środę spotkała, stracił nieco wiary w siebie. Został jednak przyjęty bardzo przychylnie. Panna Lucas zobaczyła go z okna na piętrze i natychmiast postanowiła spotkać go przypadkowo na ścieżce. W najśmielszych jednak marzeniach nie przypuszczała, że spotka się z taką miłością i elokwencją.
W najkrótszym czasie, jaki pomieścić mógł długie mowy pana Collinsa, wszystko zostało uzgodnione ku obopólnemu zadowoleniu, a kiedy wchodzili do domu, pastor z całą powagą prosił Charlottę, by wyznaczyła dzień, który uczyni go najszczęśliwszym z ludzi. Choć na ową niebiańską chwilę trzeba było jeszcze trochę zaczekać, młoda dama wcale nie miała zamiaru igrać ze szczęściem pastora. Głupota, jaką wyróżniła go natura, musiała odjąć jego zalotom wszelki wdzięk, dla którego kobieta pragnęłaby przedłużyć okres narzeczeński. Tak więc panna Lucas, która przyjęła go z czystej i bezinteresownej chęci urządzenia sobie życia, nie dbała o to, kiedy ów fakt nastąpi.
Jak najszybciej zwrócono się do sir Williama i lady Lucas o wyrażenie zgody, która została udzielona z najwyższym zadowoleniem i pośpiechem. Już w obecnej sytuacji życiowej pan Collins był pożądaną partią dla ich nieposażnej córki, a w przyszłości miał jeszcze otrzymać wcale niezłą fortunkę. Lady Lucas zaczęła od razu obliczać z większym zainteresowaniem, niżby ta okoliczność mogła dotychczas w niej wzbudzić, ile jeszcze lat może pożyć pan Bennet, a sir William oświadczył z całym przekonaniem, iż kiedy pan Collins wejdzie w posiadanie Longbourn, będzie bardzo stosowne, by wraz ze swą małżonką został przedstawiony u dworu. Krótko mówiąc, cała rodzina cieszyła się z powodu tego wydarzenia niezmiernie. Młodsze córki radowały się myślą, iż wejdą w świat o rok czy dwa wcześniej, niż to było zamierzone, a chłopcy przestali się bać, iż siostra umrze starą panną. Sama Charlotta była zupełnie spokojna. Osiągnęła swój cel i teraz miała czas nad wszystkim się zastanowić. W sumie jej wrażenia były raczej dodatnie. Wprawdzie pan Collins nie jest ani mądry, ani miły, towarzystwo jego jest nudne, a miłość do niej wyimaginowana, zostanie jednak jej mężem. Zawsze pragnęła wyjść za mąż, choć nie miała wysokiego pojęcia ani o mężczyznach, ani o małżeńskim pożyciu. Małżeństwo to jedyne przyzwoite wyjście dla wykształconej młodej damy bez majątku, a choć rzadko można w nim osiągnąć szczęście, jest z pewnością najprzyjemniejszym środkiem zapobiegającym biedzie. Ten środek zdobyto nareszcie. Zdawała sobie sprawę, że ma szczęście – skończyła już dwadzieścia siedem lat i nigdy nie była ładna. Przykro jej było na myśl, jaką niespodziankę sprawi ta wiadomość Elżbiecie, której przyjaźń ceniła nade wszystko. Będzie pewno się dziwić i może weźmie jej to za złe. Choć decyzja Charlotty była niewzruszona, dezaprobata Elżbiety na pewno by ją zabolała. Postanowiła sama zanieść jej tę wiadomość wobec czego, kiedy pan Collins wracał na obiad do Longbourn, poprosiła go, by nikomu z rodziny ani słówkiem nie wspominał o całej sprawie. Obietnica została, rzecz jasna, złożona natychmiast, trudno jednak przyszło pastorowi dotrzymać słowa. Długa jego nieobecność w Longbourn wywołała tam zaciekawienie, które, gdy wrócił, wybuchnęło potokiem tak bezpośrednich pytań, że trzeba było nie lada pomysłowości, by się nie wydać. Owa powściągliwość wymagała od pastora wielkiego samozaparcia, marzył bowiem o tym, by móc wreszcie rozgłosić wieść o swej odwzajemnionej miłości.
Pan Collins miał wyjechać następnego dnia rano, kiedy panie będą zapewne jeszcze spały, toteż uroczystość pożegnania odbyła się wieczorem, zanim wszyscy poszli na spoczynek. Pani Bennet uprzejmie i serdecznie zapraszała go do ponownego odwiedzenia Longbourn, kiedy tylko pozwolą mu na to obowiązki.