Pomimo dużej rozbieżności charakterów istniała pomiędzy Darcym a Bingleyem głęboka przyjaźń. Darcy’ego pociągała w Bingleyu szczerość, otwartość oraz ustępliwość, mimo że sam posiadał krańcowo odmienny charakter, z którego był zresztą całkiem zadowolony. Bingley całkowicie polegał na przyjaźni Darcy’ego i wysoko cenił jego zdanie. Darcy górował nad przyjacielem inteligencją. Bingley na pewno nie był ograniczony, Darcy natomiast był mądry. Cechowała go przy tym wyniosła powściągliwość i wybredność, zaś obejście jego – mimo dużej ogłady – trudno było nazwać zachęcającym. W tym względzie Bingley miał nad przyjacielem dużą przewagę. Był lubiany wszędzie, gdziekolwiek się zjawił. Darcy natomiast zrażał sobie wszystkich.
O balu w Meryton rozmawiali w sposób bardzo dla nich charakterystyczny. Bingley nigdy w życiu nie spotkał przyjemniejszych ludzi i ładniejszych panien, wszyscy okazali się mili i uprzejmi, nikt nie był sztywny i napuszony, bardzo szybko zaznajomił się ze wszystkimi naokoło, a jeśli już chodzi o najstarszą pannę Bennet – anioł nie mógłby być piękniejszy. Darcy, odwrotnie, widział tam zbiorowisko ludzi, w którym nie znalazł ani piękności, ani światowych manier, nikim nie zainteresował się w najmniejszym nawet stopniu, od nikogo nie doświadczył żadnych względów i nic nie sprawiło mu przyjemności. Panna Bennet jest rzeczywiście ładniutka, ale zbyt często się śmieje.
Panna Bingley i pani Hurst zgadzały się z nim zupełnie. Jane jednak bardzo im się podobała, były nią oczarowane, nazwały ją słodkim dziewczęciem i stwierdziły, że bez sprzeciwu mogą się z nią poznać bliżej. Zostało więc ustalone, że najstarsza panna Bennet jest słodkim dziewczęciem, po którym to orzeczeniu brat ich miał już prawo myśleć o niej, co mu się żywnie podoba.
V
O kawałek drogi od Longbourn mieszkała rodzina, z którą Bennetowie przebywali w zażyłych stosunkach. Sir William Lucas zajmował się uprzednio handlem w Meryton, gdzie dorobiwszy się wcale znośnej fortunki, został w okresie swego burmistrzowania nobilitowany za mowę wygłoszoną do króla. Wyróżnienie to przeżył może zbyt głęboko. Poczuł wstręt do swego zajęcia i mieszkania w małym miasteczku, rzucił więc jedno i drugie i przeniósł się z rodziną do domu leżącego o milę od Meryton, a zwanego teraz rezydencją. W tej to siedzibie mógł sobie do woli rozmyślać nad swoją wielkością, a nie czując już kajdan kupieckiego zawodu, zajął się tylko okazywaniem atencji całemu światu. Wyniesienie bowiem nie zrobiło go pysznym, przeciwnie, stał się dla każdego w najwyższym stopniu uważny. Z natury dobroduszny, przyjacielski i uprzejmy, po przedstawieniu w pałacu St. James stał się dworny.
Lady Lucas była kobietą poczciwą, lecz nie na tyle mądrą, by stanowić cenne sąsiedztwo dla pani Bennet.
Mieli kilkoro dzieci. Najstarsza z nich, rozsądna, poważna młoda kobieta w wieku około dwudziestu siedmiu lat, serdecznie przyjaźniła się z Elżbietą.
Było absolutnie konieczne, by panny Lucas i panny Bennet spotkały się i omówiły bal, toteż następnego ranka po zabawie mieszkanki Lucas Lodge pojawiły się w Longbourn, chcąc posłuchać cudzych wrażeń i podzielić się własnymi.
– Dobrze zaczęłaś wieczór, Charlotto – zwróciła się do panny Lucas pani Bennet z grzeczną powściągliwością. – Byłaś pierwszą wybranką pana Bingleya.
– Tak, ale myślę, że druga znacznie bardziej mu się spodobała.
– O, mówisz pewnie o Jane, bo to z nią zatańczył dwa razy. Tak, prawdę mówiąc, robił wrażenie oczarowanego, tak, doprawdy, wydaje mi się, że istotnie był nią oczarowany, słyszałam coś o tym, tylko że nie bardzo pamiętam co, coś w związku z panem Robinsonem.
– Pewno myśli pani o rozmowie, którą dosłyszałam, pomiędzy nimi a panem Robinsonem. Czy to nie ja wspomniałam pani o tym? Pan Robinson pytał go, jak mu się podobają nasze merytońskie asamble i czy nie znajduje, że na sali jest wiele pięknych dam, i która jego zdaniem najpiękniejsza. A on na to bez namysłu odpowiedział: „O, najstarsza panna Bennet, niewątpliwie! Co do tego nie ma dwóch zdań”.
– Popatrz, popatrz! Bardzo to, doprawdy, zdecydowanie powiedział… tak to wygląda, jakby… ale może jeszcze nic z tego wszystkiego nie wyjdzie…
– To, co ja dosłyszałam, bardziej było stosowne niż to, co do ciebie doszło, Elizo – ciągnęła Charlotta. – Lepiej słuchać, co mówi pan Bingley, niż co mówi jego przyjaciel, prawda? Biedna Elżbieta! Żeby być zaledwie „znośną”!
– Proszę cię bardzo, nie kładź tylko Lizzie do głowy, że powinna się przejmować jego niespotykaną niegrzecznością. To człowiek tak bardzo odpychający, że nieszczęściem by było, gdyby mu się kto spodobał. Pani Long mówiła mi wczoraj wieczór, że siedział tuż koło niej przez pół godziny i ani razu nie otworzył nawet ust.
– Czy mama jest zupełnie tego pewna? Czy się czasem nie myli? – zagadnęła Jane. – Widziałam z całą pewnością, jak pan Darcy coś do niej mówił.
– Ach, bo się go w końcu spytała, jak mu się podoba Netherfield, więc już musiał jej odpowiedzieć, ale był podobno okropnie zły za to jej odezwanie.
– Panna Bingley mówiła mi – ozwała się Jane – że on jest zawsze taki małomówny, ale wśród najbliższych staje się podobno niezwykle miły.
– Nie wierzę temu, moja kochana. Jakby rzeczywiście był taki miły, toby porozmawiał z panią Long. Ale domyślam się, o co to chodziło. Wszyscy mówią, że go duma rozpiera, i tak mi się zdaje, że usłyszał skądś, iż pani Long nie trzyma ekwipażu i przyjechała na bal najętym powozem.
– Wcale mi nie przeszkadza, że nie rozmawiał z panią Long – odparła panna Lucas – ale wolałabym, żeby zatańczył z Elżbietą.
– Następnym razem, Lizzy – ozwała się matka – nie tańczyłabym z nim na twoim miejscu.
– Wydaje mi się, że mogę mamie spokojnie obiecać, iż nigdy z nim tańczyć nie będę.
– Duma jego – wtrąciła panna Lucas – nie razi mnie tak jak duma innych. On ma przynajmniej jakiś powód po temu. Trudno się nawet dziwić, że tak świetny młodzieniec, dobrze urodzony, ze wspaniałą fortuną, parantelą i tak dalej, wysoko mniema o sobie. Ma prawo być dumnym, jeśli to można tak ująć.
– To prawda – rzekła Elżbieta – i łatwo bym mu wybaczyła jego dumę, gdyby nie uraził mojej.
– Duma – oświadczyła Mary, która zawsze chełpiła się głębią swych uwag – jest, jak mi się wydaje, grzechem dosyć powszechnym. Wszystko, co dotychczas przeczytałam, upewnia mnie w głębokim przekonaniu, że w istocie jest to wada bardzo pospolita, że natura ludzka specjalnie jest na nią szczególnie podatna, że niewielu z nas nie żywi w sercu uczucia zadowolenia z samego siebie ze względu na taką czy inną, prawdziwą czy wyimaginowaną zaletę. Próżność i duma to rzeczy całkiem różne, choć słowa te często są używane jednoznacznie. Można być dumnym nie będąc przy tym próżnym. Duma związana jest z tym, co sami o sobie myślimy, próżność zaś z tym, co chcielibyśmy, żeby inni o nas myśleli.
– Gdybym był tak bogaty jak pan Darcy – zawołał młody Lucas, który przyjechał wraz z siostrami – nie dbałbym o to, czy jestem dumny, czy nie! Trzymałbym sforę ogarów i co dzień wypijałbym butelkę wina.
– A więc piłbyś o wiele za dużo jak na ciebie – zawołała pani Bennet – i gdybym cię na tym złapała, natychmiast odebrałabym ci butelkę.
Chłopiec upierał się, że przecież by tego nie zrobiła, ona utrzymywała w dalszym ciągu, że jednak by zrobiła, i tak się spierali do końca wizyty.