– Taki wniosek jest dość oczywisty – odparł Fitzwilliam – jednak żałośnie umniejsza sukces mojego kuzyna.
Słowa te, rzucone żartem, wydawały się Elżbiecie tak trafne w odniesieniu do pana Darcy’ego, że bała się mówić więcej. Zmieniła więc nagle temat i przez całą drogę rozmawiała już tylko o sprawach zupełnie obojętnych. W domu zamknęła się w swoim pokoju natychmiast po wyjściu gościa, myśląc bezustannie o tym, co usłyszała. Mało było prawdopodobne, by szło tu o kogoś innego. Nie istniał na świecie człowiek, na którego Darcy miałby tak nieograniczony wpływ jak na Bingleya. Elżbieta nigdy nie wątpiła, że Darcy współdziała we wszystkim, co miało rozłączyć Jane i jej wielbiciela – zawsze jednak przypisywała pannie Bingley zarówno autorstwo, jak i wykonanie planu. Jeśli jednak nie zmyliła go tu własna próżność – to on, jego duma i fanaberie są przyczyną wszystkiego, co Jane dotychczas wycierpiała, co jeszcze cierpi. Zniszczył na pewien czas wszelkie nadzieje na szczęście serca czułego i szlachetnego, i nie wiadomo, jak długo trwać będzie ściągnięte przezeń zło.
Pułkownik Fitzwilliam powiedział: „Były pewne bardzo poważne obiekcje przeciwko tej damie”. Te poważne obiekcje to pewno nic innego jak jeden wuj, który jest małomiasteczkowym adwokatem, i drugi, który zajmuje się handlem w Londynie.
Nie uwierzę – mówiła do siebie – by mogli coś zarzucić samej Jane – jej urokowi, dobroci, rozumowi, wykształceniu czy urzekającemu obejściu. Nic też nie mogli wymyślić przeciwko ojcu, który aczkolwiek oryginał, ma zalety, jakich nie może negować nawet sam pan Darcy, i zdobył sobie powszechny szacunek, jakiego pan Darcy nigdy zapewne mieć nie będzie. Kiedy pomyślała o matce, pewność jej zachwiała się nieco. Elżbieta nie przypuszczała jednak, by te sprawy miały zasadnicze znaczenie dla pana Darcy’ego. Była przekonana, iż duma jego bardziej mogła ucierpieć z braku znaczenia ludzi, z którymi by się związał jego przyjaciel, niż z ich braku rozumu. Doszła więc do wniosku, że Darcy kierował się najohydniejszą pychą, a przy tym chciał zachować Bingleya dla własnej siostry.
Wzruszenie i łzy wywołane tymi przeżyciami przyniosły w rezultacie migrenę. Pod wieczór ból stał się tak nieznośny, a niechęć widzenia się z panem Darcym tak mocna, że Elżbieta postanowiła nie iść wraz z wszystkimi do Rosings, dokąd zaproszono ich na herbatę. Pastorowa nie zmuszała jej widząc, iż przyjaciółka naprawdę źle się czuje, nie pozwalała też mężowi zbytnio na nią nalegać. Mimo to pan Collins nie mógł ukryć obawy, że lady Katarzyna będzie niezadowolona z jej nieobecności.
XXXIV
Kiedy wszyscy wyszli, Elżbieta poczęła przeglądać listy Jane pisane do niej z Hunsford, jakby chciała jeszcze bardziej rozjątrzyć swój gniew na pana Darcy’ego. Nie można w nich było znaleźć ani narzekań, ani najmniejszych wzmianek o dawnych wypadkach, ani też słów świadczących o wciąż ją trawiącym cierpieniu – a jednak w każdym prawie wierszu znać było wyraźnie brak owej pogody, tak charakterystycznej dla Jane, pogody rzadko przyćmiewanej jakąś chmurą, bo płynęła z jasności duszy życzliwej wszystkim ludziom, duszy będącej w zgodzie z samą sobą. Elżbieta z większą uwagą czytała teraz każde zdanie, w którym mogła odnaleźć najmniejszy ślad bolesnych przeżyć Jane. Bezwstydna chełpliwość pana Darcy’ego, z jaką pysznił się nieszczęściem, którego był sprawcą, kazała jej głębiej odczuć cierpienie siostry. Pocieszała się przyjemną myślą, iż Darcy pojutrze wyjeżdża już z Rosings, i jeszcze Przyjemniejszą, że ona sama za niecałe dwa tygodnie będzie znowu z Jane i całą siłą siostrzanego uczucia pomoże jej odzyskać równowagę ducha.
Myśląc o tym, że Darcy opuszcza Kent, nie mogła zapomnieć, że razem z nim wyjeżdża jego kuzyn. Pułkownik jednak jasno dał do zrozumienia, że nie ma wobec niej poważnych zamiarów, a choć był bardzo miły, bynajmniej nie złamał jej serca.
Właśnie kiedy doszła do tego wniosku, poderwał ją nagle dźwięk dzwonka na dole. Serce zabiło jej lekko na myśl, że może to pułkownik Fitzwilliam przychodzi dowiedzieć się o nią, raz już przecież zajrzał był tutaj tak późno wieczorem. Szybko jednak nadzieja ta prysła i Elżbietę ogarnęły zupełnie inne uczucia, kiedy ku jej niepomiernemu zdumieniu do pokoju wszedł pan Darcy. Bez tchu prawie począł ją wypytywać o zdrowie, przypisując swą wizytę chęci usłyszenia, że już jej lepiej. Odpowiedziała z chłodną uprzejmością. Usiadł na chwilę, po czym zerwał się i począł chodzić po pokoju. Elżbieta była zdziwiona, lecz siedziała bez słowa. Trwało to kilka minut. Wreszcie Darcy podszedł do niej i zaczął mówić z przejęciem:
– Daremnie walczyłem ze sobą. Nie poradzę, nie zdławię mego uczucia. Pozwól mi, pani, wyznać, jak gorąco cię wielbię i kocham.
Trudno opisać zdumienie Elżbiety. Zaczerwieniła się, milcząca i osłupiała, nie wierząc własnym uszom. Uznał to za dostateczną zachętę i natychmiast rozpoczął wyznanie wszystkiego, co do niej czuje, co czuje już od dawna. Mówił pięknie, lecz miał do wypowiedzenia uczucia nie tylko z serca płynące, a słowa jego w nie mniejszym stopniu świadczyły o dumie, co o sentymencie. Z przejęciem, płynącym już od dawna ze świadomości swej wysokiej pozycji, lecz nie najlepiej popierającym miłosną prośbę, młody człowiek mówił o jej niskim urodzeniu, o tym, że małżeństwo z nią jest dlań upokorzeniem, i o rodzinnych obiekcjach, które rozsądek zawsze przeciwstawiał skłonności serca.
Choć niechęć Elżbiety była głęboka, młoda panna musiała zdać sobie sprawę z zaszczytu, jakim była miłość takiego człowieka. Nie wahała się ani chwili co do odpowiedzi, ale przykro jej było z początku, że musi mu zadać ból. Następne jednak jego słowa wznieciły w niej taką odrazę, że gniew stłumił już wszelką litość. Starała się jednak opanować, by odpowiedzieć spokojnie, kiedy skończy. Darcy zakończył wreszcie, podkreślając siłę swego uczucia, którego mimo wszelkich starań nie mógł przezwyciężyć. Wyraził też nadzieję, iż Elżbieta wynagrodzi mu to wszystko przyjmując jego oświadczyny. Słysząc te słowa Elżbieta zrozumiała, że młody panicz nie ma najmniejszych wątpliwości co do jej odpowiedzi. Mówił o obawach i niepewności, ale twarz jego wyrażała niezachwianą pewność. Wszystko to mogło ją tylko rozdrażnić, toteż gdy zamilkł odpowiedziała z ogniem w twarzy i w oczach:
– W podobnych przypadkach przyjęło się na ogół wyrażać wdzięczność za wyznane uczucia, nawet jeżeli nie można za nie odpłacić tym samym. Jest to zupełnie zrozumiałe i gdybym mogła odczuwać wdzięczność, podziękowałabym panu teraz. Nie potrafię jednak. Nigdy nie pragnęłam mieć u pana dobrej opinii, a i pan z pewnością niechętnie ją powziął. Przykro mi, że muszę komuś sprawić ból. Nie chciałam tego, Bóg mi świadkiem, mam jednak nadzieję, że ból ten nie potrwa długo. Z pewnością po moim oświadczeniu owe zastrzeżenia, które jak pan mówiłeś, tak długo nie pozwalały ci wyznać sentymentów, teraz przezwyciężą je bez trudu.
Pan Darcy opierał się o kominek, wpatrzony w jej twarz. Wydawało się, iż słowa Elżbiety są dlań tyleż przykre co nieoczekiwane. Zbladł z gniewu, a z całej jego twarzy można było wyczytać wzburzenie. Starał się opanować, przynajmniej pozornie, i nie otworzył ust, póki – we własnym pojęciu – nie ochłonął zupełnie. Była to chwila ogromnie dla Elżbiety przykra. Wreszcie Darcy przemówił głosem, w którym przebijał wymuszony spokój:
– A więc to wszystko, czego miałem zaszczyt oczekiwać w odpowiedzi. Mógłbym zapewne prosić o wyjaśnienie, dlaczego, nie wysilając się nawet na grzeczność, odrzuca pani moją prośbę. To jednak nie ma żadnego znaczenia.