– Fatalnie się złożyło, że użyłaś tak silnych wyrażeń broniąc Wickhama przed panem Darcym. Teraz te słowa wydają się w pełni niezasłużone.
– Oczywiście. Ale całe to nieszczęście, wszystkie owe gorzkie słowa są naturalnym wynikiem hodowanych przeze mnie uprzedzeń. Jest pewna sprawa, w której potrzeba mi twej rady. Chcę, żebyś mi powiedziała, czy powinnam wyjawić naszym znajomym, jaki Wickham jest naprawdę, czy też nie.
Jane zastanawiała się chwilę:
– Wydaje mi się, że nie ma powodów, dla których trzeba by wystawiać na taki szwank jego reputację. A co ty myślisz?
– Ze nie należy tego robić. Pan Darcy nie upoważnił mnie do publikowania swoich informacji. Przeciwnie, zaznaczył, bym wszystkie szczegóły o sprawie jego siostry zachowała, w miarę możności, przy sobie. A któż mi uwierzy, jeśli będę usiłowała otworzyć ludziom oczy na inne jego postępki? Tak wielkie jest uprzedzenie wszystkich do pana Darcy’ego, że połowa porządnych ludzi w Meryton wrzałaby oburzeniem, gdybym go usiłowała przedstawić w lepszym świetle. Nie, nie potrafię! Wickham wyjedzie wkrótce i dla nikogo tutaj nie będzie miało najmniejszego znaczenia, jakim był w rzeczywistości. Kiedyś wreszcie wszystko wyjdzie na jaw, będziemy się mogły śmiać z ludzkiej niewiedzy i ślepoty. Teraz nie będę nic mówiła o całej sprawie.
– Masz zupełną słuszność. Wyjawienie jego postępków mogłoby na zawsze zwichnąć mu życie. Może czuje teraz żal za swe dawne czyny i chciałby się poprawić Nie możemy stawiać go w tak okropnej sytuacji.
Po tej rozmowie Elżbieta uspokoiła się trochę. Pozbyła się dwóch sekretów, które ciążyły jej od dwóch tygodni, i pewna była, że kiedykolwiek zechce pomówić o którymś z nich, znajdzie chętną słuchaczkę w Jane. Drążyła ją jeszcze i niepokoiła myśl o tym, czego delikatność nie pozwoliła wyjawić siostrze. Elżbieta nie odważyła się opowiedzieć jej, co zawierała druga część listu pana Darcy’ego, ani wyjaśnić, jak głębokie były w istocie uczucia jej wielbiciela. O tej sprawie nie wolno jej było zwierzyć się nikomu. Przekonana była, iż nic – poza całkowitym porozumieniem obu stron – nie może jej zezwolić na zrzucenie z ramion ciężaru tej ostatniej tajemnicy. A wtedy – mówiła sobie – jeśliby zaszło coś tak bardzo nieprawdopodobnego, mogłabym tylko powtórzyć to, co Bingley może sam powiedzieć w o wiele przyjemniejszy sposób. Wolno mi to będzie wyjawić dopiero wtedy, kiedy utraci już swą wartość.
Teraz, kiedy była w domu, mogła bez trudu sprawdzić, jak naprawdę czuje się siostra. Jane nie była szczęśliwa. Wciąż jeszcze żywiła dla Bingleya gorące uczucie. Póki go nie poznała, nie miała najmniejszego nawet wyobrażenia, co znaczy kochać, toteż to, co teraz czuła, zawierało w sobie cały żar pierwszej miłości, zaś wiek i usposobienie Jane sprawiały, że było to uczucie głębsze i trwalsze, niż bywa zazwyczaj pierwsze zakochanie. Tak dla niej droga była jego pamięć, o tyle był jej milszy od wszystkich mężczyzn na świecie, że musiała przywoływać cały swój rozsądek i wciąż mieć wzgląd na uczucia otaczających ją ludzi, by hamować swój żal, którego upust musiałby podkopać zarówno jej zdrowie, jak i spokój.
– Słuchaj, Lizzy – zwróciła się kiedyś pani Bennet do córki – cóż ty myślisz o tej smutnej historii Jane? Jeśli o mnie chodzi, postanowiłam nigdy o tym z nikim nie mówić. Powiedziałam to ciotce Philips kilka dni temu. Nie mogę jednak zrozumieć, dlaczego Jane nie spotkała się z nim w Londynie. Cóż, bardzo to niepoczciwy młody człowiek, a w dodatku nie przypuszczam, by była najmniejsza szansa po temu, by go kiedyś wreszcie złapała. O tym, żeby przyjechał do Netherfield w lecie, mowy nie ma. Pytałam każdego, kto by mógł coś o tym wiedzieć.
– Nie wierzę, by kiedykolwiek jeszcze miał przyjechać do Netherfield.
– No, oczywiście, zrobi, co zechce. Nikt go tu nie potrzebuje, choć zawsze będę powtarzała, że okropnie potraktował moją córkę, i gdybym ja była na jej miejscu nie zniosłabym czegoś podobnego. Cóż, pocieszam się tylko, że Jane umrze z żalu, i wtedy on będzie miał straszne wyrzuty sumienia.
Elżbieta nie odpowiedziała, jako że żadna z tych perspektyw nie mogła jej pocieszyć.
– A więc, Lizzy – zagadnęła ją po pewnym czasie matka – Collinsowie żyją wcale dobrze, co? Ba, ba… mam nadzieję, że to jeszcze potrwa. A jak jadają? Charlotta, powiadam ci, jest doskonałą gospodynią. Jeśli jest choć w połowie tak zapobiegliwa jak jej matka to nieźle zaoszczędzi. Pewna jestem, że nie pozwala sobie w gospodarstwie na żadne ekstrawagancje.
– Nie, nie pozwala.
– Wierzaj mi, ona umie gospodarować. Tak, tak. Oni będą uważać, żeby czasem nie zacząć żyć ponad stan, oni nigdy nie poznają, co to kłopoty! Cóż, wiele im z tego dobrego przyjdzie! Przypuszczam, że często rozmawiają o tym, jak to zabiorą Longbourn po śmierci twego ojca. Pewna jestem, że choć nie wiadomo, kiedy to będzie, patrzą już na nasz dom jak na swój.
– Nie mogli przy mnie poruszać tego tematu.
– No tak, dziwne by było, gdyby to robili. Ale nie wątpię, że jak są sami, to tylko o tym gadają. Cóż, jeśli im nic nie szkodzi, że zabiorą majątek, który im się w ogóle nie należy, to tym lepiej. Ja bym się wstydziła mieć majątek przyznany mi tylko ordynacją.
XLI
Szybko minął pierwszy tydzień po powrocie do domu, zaczął się drugi. Były to ostatnie dni stacjonowania regimentu w Meryton i wszystkie panny w okolicy wpadły w rozpacz. Panowało niemal powszechne przygnębienie. Tylko starsze panny Bennet potrafiły jeszcze jeść, pić, spać i wykonywać codzienne swoje zajęcia. Tę nieczułość często im wyrzucały Kitty i Lidia, które – przytłoczone ogromem nieszczęścia – nie mogły pojąć, jak ktoś z ich własnej rodziny może mieć tak kamienne serce.
– Wielki Boże! Cóż z nami będzie! Cóż my poczniemy! – wykrzykiwały często z rozpaczą i goryczą. – Jak możesz, Lizzy, tak się uśmiechać!
Kochająca matka całkowicie podzielała ich głęboki ból, pamiętając z wielką dokładnością, co sama przeżywała przy podobnej okazji dwadzieścia pięć lat temu.
– Płakałam dwa dni bez przerwy – zapewniała swe córki – kiedy wymaszerował regiment pułkownika Millara. Myślałam, że mi serce pęknie!
– Moje na pewno pęknie! – szlochała Lidia.
– Gdyby tylko można było pojechać do Brighton zaczęła pani Bennet.
– O tak! Gdyby tylko można było pojechać do Brighton! Ale tatuś jest taki okropny!
– Trochę kąpieli w morzu wykurowałoby mnie całkowicie!
– Ciocia Philips twierdzi, że i mnie by bardzo wzmocniło – dodała Kitty.
Takie to płacze i lamenty rozbrzmiewały po całym Longbourn. Elżbieta usiłowała znaleźć w nich coś śmiesznego, ale całą przyjemność szybko dławił wstyd. Znów czuła słuszność zarzutów Darcy’ego i jak nigdy skłonna mu była wybaczyć wtrącanie się do spraw przyjaciela.
Szybko jednak rozwarło się niebo przed Lidią, otrzymała bowiem od pani Forster, żony dowódcy pułku, zaproszenie, by jej towarzyszyła do Brighton. Nieoceniona ta dama była jeszcze bardzo młodą kobietą i niedawno wyszła za mąż. Pociągało ją w Lidii wesołe i żywe usposobienie, i po trzech miesiącach znajomości stały się nierozłącznymi przyjaciółkami.
Trudno opisać zachwyt Lidii, jej wdzięczność dla pani Forster, radość pani Bennet i udrękę Kitty. Lidia nie zważając na uczucia siostry biegała wciąż po domu w nieustannym podnieceniu, żądając od wszystkich powinszowań, śmiejąc się i gadając głośniej i gwałtowniej niż zwykle. Nieszczęsna Kitty wyrzekała w swym pokoiku na los w słowach równie nierozsądnych, jak zrzędnych: