Kiedy obejrzeli już wszystkie pokoje otwarte dla zwiedzających, zeszli na dół i pożegnawszy się z gospodynią, powierzyli się pieczy ogrodnika, który czekał na nich w drzwiach hallu.
Idąc przez trawnik ku rzece, Elżbieta odwróciła się raz jeszcze. Wujostwo zatrzymali się również, a pod czas gdy pan Gardiner zastanawiał się nad datą wybudowania dworu, nagle na drodze wiodącej od stajen ku domowi ukazał się sam jego właściciel.
Stali o dwadzieścia jardów od siebie. Darcy zjawił się tak nagle, że niepodobna było skryć się przed nim. Oczy ich spotkały się, a policzki obojga okrył ciemny rumieniec. Młody człowiek oniemiał – przez chwilę stał jak skamieniały, szybko się jednak opanował i podszedł bliżej, przemówił do Elżbiety, jeśli nie z najdoskonalszym spokojem, to w każdym razie z największą uprzejmością.
Odwróciła się instynktownie, lecz widząc, że się zbliża, stanęła, by się przywitać, niezdolna przezwyciężyć zakłopotania. Gdyby państwu Gardiner nie wystarczyło jego nagłe pojawienie się czy podobieństwo do oglądanego niedawno portretu, by stwierdzić, że mają przed sobą pana Darcy’ego, zdumienie ogrodnika na widok swego pana musiałoby ich w tym upewnić. Stali o parę kroków dalej, podczas gdy on rozmawiał z ich siostrzenicą, która ledwo mogła podnieść wzrok i – zaskoczona i zmieszana – nie wiedziała, co powiedzieć na uprzejme pytania o zdrowie całej rodziny. Zdumiała się widząc, jak bardzo od ostatniego ich spotkania zmieniły się maniery młodego człowieka, toteż każde wypowiedziane przezeń słowo powiększało tylko jej zakłopotanie. Uderzyła ją myśl, jakie to niewłaściwe, że ją tu spotkał. Te kilka minut rozmowy były dla niej najniezręczniejsze w życiu. On również był bardzo zmieszany. Mówił tonem, któremu brakowało zwykłej stateczności i tak często i bezładnie powtarzał pytanie, kiedy wyjechała z Longbourn i od jak dawna jest w Derbyshire, że wyraźnie widać było, jaki zamęt panuje w jego umyśle.
Wreszcie inwencja opuściła go całkowicie, przez chwilę stał w milczeniu, w końcu oprzytomniał i pożegnał się.
Wujostwo podeszli do niej, zachwycając się jego sylwetką. Elżbieta jednak nie słyszała ani jednego słowa i zajęta własnymi myślami szła dalej w milczeniu. Była zawstydzona i zdenerwowana. Przyjazd ich tutaj był najnieszczęśliwszą, najfatalniejszą rzeczą na świecie. Jakże musiał mu się wydać dziwny! W jak haniebnym świetle musiał ją postawić w oczach tak próżnego człowieka! Może mu się zdaje, że umyślnie starała się ponownie stanąć na jego drodze. Och, po co tu przyjeżdżała! Albo czemuż on zjawił się o dzień wcześniej, niż zapowiedział. Gdyby wyszli dziesięć minut temu, nie mógłby już ich poznać z daleka – jasne było bowiem, że przyjechał w tej chwili – właśnie zsiadł z konia czy wysiadł z powozu. Co chwila krew napłyń jej do twarzy na myśl o niewłaściwości tego spotkania. A jak uderzająco zmieniło się jego zachowanie – cóż to może znaczyć? Już to, że się do niej odezwał, było samo w sobie zdumiewające, a na dodatek ta uprzejmość, te zapytania o zdrowie rodziny! Nigdy jeszcze nie widziała go tak bezpośrednim, nigdy nie mówił tak uprzejmie jak teraz, gdy się tak nieoczekiwanie spotkali. Jakiż to kontrast z ostatnim jego pożegnaniem w parku Rosings, kiedy to wręczył jej ów list. Nie wiedziała, co o tym myśleć, jak to rozumieć. Szli teraz piękną aleją wiodącą brzegiem rzeki, a każdy krok przynosił coraz łagodniejszy spadek terenu i ładniejszy widok na las, do którego się zbliżali. Jednak dopiero po pewnym czasie Elżbieta zaczęła sobie zdawać sprawę z tego, co ją otacza. Choć odpowiadała machinalnie na powtarzane wielokrotnie uwagi wuja i ciotki, i zwracała wzrok we wskazywanych jej kierunkach, nie widziała nic. Myśli jej skupione były na tym jednym jedynym miejscu we dworze Pemberley, gdzie teraz znajdował się pan Darcy. Pragnęła wiedzieć, co on w tej chwili myśli, co sądzi teraz o niej i czy, wbrew wszystkiemu, jeszcze mu jest droga. Może był uprzejmy dlatego, że czuł się zupełnie swobodnie. Było jednak w jego głosie coś, co nie świadczyło o równowadze. Nie wiedziała, czy na jej widok odczuł radość, czy ból, z pewnością jednak nie patrzył na nią ze spokojem.
Wreszcie przywołały ją do rzeczywistości uwagi wujostwa o jej rozproszeniu, zebrała więc wszystkie siły, by się opanować.
Weszli teraz do lasu i żegnając na pewien czas rzekę, wstąpili na nieco wyżej położone tereny, skąd, przez otwierające się czasem szczeliny między drzewami, mogli się zachwycać cudownymi widokami doliny i przeciwległych wzgórz pokrytych długim pasmem lasów. Czasem dostrzegali nawet jakiś wycinek strumienia. Pan Gardiner oświadczył, iż chciałby obejść cały park, obawiał się jednak, że to będzie za duży spacer. Ogrodnik z triumfującym uśmiechem powiedział im, że to blisko dziesięć mil. Odpowiedź przesądziła sprawę, ruszyli więc przyjętym szlakiem, który po pewnym czasie przywiódł ich znowu, zejściem pomiędzy pięknymi drzewami, nad brzeg wody, w jednej z najwęższych jej części. Przeszli na drugi brzeg po prostym mostku harmonizującym z otoczeniem Z wszystkich miejsc, jakie dotychczas oglądali, na tym najmniej znać było ludzką rękę. Dolina zacieśniała się tutaj w jar, przez który przepływał strumień, przy nim zaś mieściła się zaledwie wąska ścieżka, obrzeżona młodym, dziko rosnącym zagajnikiem. Elżbieta bardzo chciała zbadać dalsze zakręty jaru, kiedy jednak przeszli przez mostek i zobaczyli, jak są daleko od domu, pani Gardiner – nie najlepszy piechur – nie chciała iść dalej i myślała tylko o jak najśpieszniejszym powrocie. Elżbieta chcąc nie chcąc musiała więc ustąpić i zaczęli wracać idąc w kierunku domu wzdłuż przeciwległego brzegu rzeki. Szli jednak wolno, bowiem pan Gardiner niezmiernie lubił wędkowanie, choć rzadko mógł pozwolić sobie na ten sport, i teraz tak był zajęty baczeniem na pokazujące się czasami w wodzie pstrągi i rozmową z ogrodnikiem o rybach, że posuwali się powoli. W pewnej chwili zaskoczył ich znowu – Elżbietę zaś prawie tak samo jak przy pierwszym spotkaniu – widok pana Darcy’ego idącego ku nim w niewielkiej odległości. Aleja była bardziej z tej strony rzeki odsłonięta, mogli go więc dostrzec, kiedy on ich jeszcze nie widział. Elżbieta, choć zdumiona, była bardziej przygotowana na spotkanie niż poprzednio i postanowiła mówić i zachowywać się ze spokojem, jeśliby pan Darcy naprawdę chciał się z nimi spotkać. Przez chwilę wydawało jej się, że skręci w pierwszą lepszą ścieżkę, było to wtedy, kiedy na zakręcie stracili go z oczu. Lecz minąwszy zakręt, znaleźli się z nim twarzą w twarz. W mgnieniu oka Elżbieta spostrzegła, że Darcy nie stracił nic ze swej tak niezwykłej uprzejmości, by więc odpłacić mu tym samym, zaczęła od razu zachwycać się Pemberley. Zaledwie jednak wymówiła słowa: „cudne” i „czarujące”, przeszkodziło jej nagle jakieś niefortunne wspomnienie i wyobraziła sobie, że zachwyty nad Pemberley mogą być fałszywie zrozumiane. Zaczerwieniła się i umilkła.
Pani Gardiner stała nieco z tyłu. Gdy Elżbieta zamilkła, Darcy zapytał, czy uczyni mu zaszczyt i przedstawi go swoim przyjaciołom. Nie była przygotowana na ten nowy przypływ grzeczności. Ledwo powstrzymała uśmiech na myśl, że Darcy szuka znajomości z tymi ludźmi, przeciwko którym buntowała się cała jego duma, kiedy prosił ją o rękę. Jakżeż się zdziwi, myślała, kiedy się dowie, kim są. Uważa ich teraz za ludzi światowych.
Mimo to prezentacja została natychmiast dokonana, a kiedy Elżbieta wymieniła łączący ich z nią stosunek pokrewieństwa, spojrzała ukradkiem na pana Darcy’ego, by się przekonać, jak to zniósł. Nie wykluczała wcale możliwości, iż miody panicz jak najszybciej ucieknie teraz z tak hańbiącego towarzystwa.
Wyraźnie było widać, jak zdziwił się tym pokrewieństwem. Zniósł to jednak mężnie i tak był daleki od wszelkiej myśli o ucieczce, że zawrócił wraz z nimi i zaczął rozmawiać z panem Gardinerem. Trudno było Elżbiecie nie cieszyć się i nie tryumfować. Jakże kojąca była świadomość, iż Darcy przekona się wreszcie, że i ona ma krewnych, za których nie potrzebuje się wstydzić ani czerwienić. Słuchała ich rozmowy z najwyższą uwagą i błogosławiła każde wyrażenie, każde zdanie wuja, które dowodziło jego smaku, dowcipu, inteligencji i dobrego wychowania.