Выбрать главу

Łatwo uwierzyć, że przez cały czas podróżni nie potrafili zająć się dłużej innym tematem niż ten, choć niewiele już nowego można było dodać do powtarzanych ciągle obaw, nadziei i domysłów. Elżbieta ani przez chwilę nie myślała o niczym innym. Nie pozwalał jej na to najokrutniejszy w świecie bóclass="underline" wyrzuty sumienia, od których nie mogła się wyzwolić nawet na moment.

Jechali jak najśpieszniej. Jedną noc przespali w przydrożnej gospodzie, a następnego dnia na obiad przyjechali do Longbourn. Wielką pociechą była Elżbiecie myśl, iż Jane nie męczyła się przynajmniej długim wyczekiwaniem.

Znęcone widokiem powozu dzieci państwa Gardiner wybiegły na próg, gdy konie wjeżdżały na podjazd, kiedy zaś powóz zajechał pod drzwi, na buziach dziecięcych ukazała się radość i zdumienie, po czym zaczęły się szalone skoki i tańce. Była to obiecująca zapowiedź serdecznych powitań.

Elżbieta wyskoczyła z powozu i ucałowawszy pośpiesznie dzieciarnię, pośpieszyła do hallu, gdzie spotkała Jane, która właśnie zbiegła na dół z pokoju matki.

Objęły się serdecznie, a łzy płynęły im z oczu. Elżbieta nie traciła jednak czasu i natychmiast zaczęła wypytywać, czy nic nowego nie wiadomo o uciekinierach.

– Jeszcze nie – odparła Jane – ale jestem przekonana, że teraz, kiedy drogi wujaszek przyjechał, wszystko będzie dobrze.

– Czy ojciec w Londynie?

– Tak, pojechał we wtorek, jak ci pisałam.

– A macie od niego częste wiadomości?

– Dotychczas tylko jedną. Napisał do mnie w środę parę słów donosząc, że przyjechał szczęśliwie, i dając mi wskazówki, o które go specjalnie prosiłam. Dodał tylko, że napisze ponownie dopiero wtedy, kiedy będzie miał coś ważnego do zakomunikowania. – A mamusia? Jak się czuje? Jak wy wszyscy?… – Mama czuje się chyba znośnie, choć przeszła ogromny wstrząs. Jest na górze – bardzo się ucieszy waszego przyjazdu. Nie opuszcza swojej gotowalni. Mary i Kitty czują się, Bogu dzięki, zupełnie dobrze.

– Ale ty! Co z tobą! – pytała Elżbieta. – Wyglądasz blado. Ileś ty musiała przecierpieć!

Siostra jednak zapewniała, iż nic jej nie dolega. Rozmawiały jeszcze przez chwilę, podczas gdy państwo Gardiner zajęci byli dziećmi. Wreszcie weszli do domu, a Jane podbiegła do nich, witając i dziękując im na przemian ze łzami i radością.

Kiedy znaleźli się w bawialni, wujostwo powtórzyli pytania, które zadała już Elżbieta. Wkrótce wszyscy wiedzieli, że nie ma żadnych nowych wiadomości. Dobre serce kazało jednak Jane wierzyć ciągle, iż wszystko pomyślnie się skończy. Wciąż przypuszczała że jeszcze będzie dobrze, że następny ranek przyniesie list albo od Lidii, albo od ojca i wyjaśni ich poczynania lub, być może, zawiadomi o ślubie. Po krótkiej rozmowie udali się wszyscy do pokoju pani Bennet, która przyjęła ich dokładnie tak, jak można się było spodziewać: łzami, wyrazami rozpaczy, oskarżeniem niegodziwego Wickhama i wyrzekaniem na swe cierpienia i strapienia – słowem, żalem do wszystkich oprócz tej, której niedołęstwo i głupota w głównej mierze były przyczyną błędów Lidii.

– Gdybym to ja mogła – jęczała pani Bennet – postawić na swoim i jechać do Brighton z wszystkimi dziewczętami, nigdy by do tego nie doszło. Biedna Lidia, nie było nikogo, kto by się nią opiekował. Jak mogli Forsterowie spuścić ją choćby na chwilę z oczu! Jestem pewna, że musieli czegoś zaniedbać, bo to nie jest dziewczyna, która by coś podobnego zrobiła, gdyby się jej dobrze pilnowało. Zawsze mówiłam, że oni się nie nadają do tego, ale mnie przekrzyczano, jak zwykle. Nieszczęsne dziecko! A jeszcze mój mąż wyjechał! Wiem, że będzie się pojedynkował z Wickhamem, jak go tylko spotka, a Wickham go zabije… i co się z nami stanie? Collinsowie wyrzucą nas stąd, nim on ostygnie w grobie, i nie wiem, co poczniemy, jeśli się nami nie zajmiesz, mój bracie.

Wszyscy prosili, by nie mówiła takich strasznych rzeczy, a pan Gardiner, upewniwszy siostrę o swym przywiązaniu do niej i całej jej rodziny, obiecał, że już następnego dnia będzie w Londynie, gdzie pomoże szwagrowi we wszystkich staraniach, by odnaleźć Lidię.

– Nie wszczynaj, siostro, niepotrzebnej paniki – dodał. – Choć należy przygotować się na najgorsze, nie ma potrzeby myśleć o tym jako o rzeczy pewnej. Tydzień jeszcze nie upłynął, odkąd opuścili Brighton. Za kilka dni możemy mieć od nich jakieś wiadomości, a póki nie usłyszymy, że nie brali ślubu lub że nie mają zamiaru go brać, nie należy tracić nadziei. Zaraz po przyjeździe do Londynu pójdę do szwagra, sprowadzę go do siebie na Gracechurch i tam naradzimy się, co dalej robić.

– Drogi mój bracie! – wołała pani Bennet. – Tego właśnie najgoręcej sobie życzyłam. Kiedy przyjedziesz do Londynu, proszę cię, znajdź ich bez względu na to, gdzie są, i jeśli się jeszcze nie pobrali, to zrób tak, żeby się pobrali. Jeśli zaś idzie o wyprawę, to niech na nią ze ślubem nie czekają, tylko powiedz Lidii, że dostanie tyle pieniędzy, ile będzie chciała, by ją sobie kupić po ślubie. A przede wszystkim nie pozwól się pojedynkować mojemu mężowi. Powiedz mu, w jakim jestem straszliwym stanie, powiedz, że boję się o moje zmysły, że mnie tak trzęsie, że mam takie dreszcze po całym ciele, takie kłucie w boku i bóle głowy, i takie bicie serca, że ani w dzień, ani w nocy nie mogę zaznać chwili spokoju. I powiedz mojej drogiej Lidii, żeby nie zamawiała sukien, póki się ze mną nie naradzi, bo nie wie, jakie magazyny są najlepsze. O mój bracie, jakiś ty dobry! Wiem, że dasz sobie radę ze wszystkim.

Pan Gardiner upewnił ją po raz wtóry, iż zrobi wszystko, co tylko będzie mógł, lecz musiał jednocześnie zalecić jej umiarkowanie zarówno w nadziejach, jak i obawach. Rozmawiał z nią tak, póki nie podano obiadu, wówczas wszyscy wyszli zostawiając ją, by wylewała żale przed gospodynią, która zajmowała się nią pod nieobecność córek.

Choć państwo Gardiner nie byli przekonani o rzeczywistej potrzebie takiego odseparowania od rodziny, nie próbowali się temu przeciwstawiać, wiedzieli bowiem, iż pani Bennet nie ma na tyle taktu, by milczeć w obecności usługującej przy stole służby. Sądzili, iż będzie lepiej, jeśli jedna tylko, najbardziej godna zaufania osoba, pozna wszystkie jej obawy i troski.

W jadalni dołączyły się do nich po chwili Kitty i Mary, które, każda w swoim pokoju, zbytnio były zajęte, by przyjść wcześniej. Jedna wracała od książek, druga od toaletki, twarze miały dość spokojne. Trudno było w nich dostrzec większe zmiany, chyba tylko, że głos Kitty nabrał więcej kłótliwych tonów na skutek utraty ukochanej Lidii czy też przykrości, jakich sama w związku z tym doznała. Mary zaś do tego stopnia panowała nad sobą, że z głęboko filozoficznym wyrazem szepnęła Elżbiecie zaraz, gdy usiadły do stołu:

– To bardzo niefortunna historia i prawdopodobnie będzie szeroko omawiana w całym hrabstwie. Musimy jednak zatamować powódź złośliwości i wlać w zranione nasze łona balsam siostrzanej pociechy. To nasz obowiązek.

Zobaczywszy zaś, że Elżbieta nie ma zamiaru odpowiadać, dodała:

– Jakkolwiek sprawa ta może być bardzo niefortunna dla Lidii, powinnyśmy wyciągnąć z niej pożyteczną nauczkę: że dla kobiety utrata cnoty jest niepowetowanym złem, że jeden fałszywy krok niszczy bezpowrotnie jej przyszłość, że reputacja jest rzeczą równie kruchą jak piękną i że kobieta nigdy nie może dość się pilnować przed tymi przedstawicielami płci przeciwnej, którzy sobie na zaufanie nie zasłużyli.

Elżbieta podniosła wzrok ze zdumienia, zbyt jednak była przygnębiona, by odpowiedzieć, Mary zaś w dalszym ciągu pocieszała się podobnymi umoralniającymi wnioskami z ich świeżego nieszczęścia. Po południu starsze panny Bennet znalazły wreszcie pół godzinki na rozmowę. Elżbieta natychmiast skorzystała z okazji, by wypytać Jane o wszystko, ta zaś równie chętnie odpowiadała. Opłakały wspólnie straszne następstwa wypadku, który Elżbieta uważała za prawie pewny, a Jane za prawdopodobny, po czym młodsza siostra poprosiła: