Kochająca cię
M. Gardiner
List ten wzbudził w Elżbiecie takie kłębowisko uczuć, że trudno było ustalić, co w nich bierze górę – radość czy ból. Niepewność, w jakiej się dotąd znajdowała, zrodziła niejasne podejrzenie, iż pan Darcy przyszedł z pomocą w sprawie Lidii – bała się jednak umacniać w tych przypuszczeniach, uważając je z jednej strony za dobroć zbyt wielką, by mogła się okazać prawdziwa, z drugiej zaś, obawiając się jej – byłby to bowiem dług nie do spłacenia. A teraz okazało się, że przypuszczenia te były prawdziwe i rzeczywistość przeszła wszelkie oczekiwania. Darcy rozmyślnie wyjechał za nimi do Londynu. Wziął na siebie wszystkie kłopoty i całą udrękę, związaną z tymi poszukiwaniami – przecież musiał zwracać się z prośbą do kobiety, którą pogardzał i której nienawidził, przecież musiał spotykać się, i to często, i rozmawiać z Wickhamem, musiał przekonywać i wreszcie przekupić człowieka, którego widoku zawsze starał się unikać, którego samo imię było dlań torturą. Zrobił to wszystko dla dziewczyny, której nie mógł ani szanować, ani poważać. Serce szeptało Elżbiecie, że uczynił to dla niej. Lecz nadzieję tę stłumiły szybko inne względy. Poczuła, że nie starczy jej próżności, by uwierzyć, że kocha ją mężczyzna, któremu już raz odmówiła swej ręki, i to kocha ją tak, że przezwycięża w sobie jakże zrozumiały wstręt przed powinowactwem z Wickhamem. Szwagier pana Wickhama! Każda duma musiałaby się buntować przed podobnym związkiem. Pan Darcy uczynił wiele – ogarniał ją wstyd, gdy myślała, jak wiele – lecz podał najzupełniej prawdopodobne tego przyczyny, można je było przyjąć bez trudu. Zupełnie zrozumiałe, iż uważa, że postępował źle. Był hojny i mógł sobie pozwolić na dawanie świadectwa tej hojności. Choć jednak Elżbieta nie przypuszczała, by jej osoba była głównym powodem jego czynu, nie wykluczała, iż resztki skłonności, jaką do niej odczuwał, wspierały go w tych staraniach, tak istotnych dla jej osobistego spokoju. Przykra, ogromnie przykra była świadomość, iż zaciągnęli długi wdzięczności wobec człowieka, któremu nigdy nie będę mogli ich spłacić. Zawdzięczali mu odzyskanie Lidii, jej reputację – wszystko. O, jakże serdecznie teraz bolała nad każdą nieprzychylną mu myślą, jaką żywiła, nad każdym zuchwałym słowem, jakie skierowała ku niemu. Sama była upokorzona, lecz z niego była dumna, dumna, że w sprawie, gdzie w grę wchodził honor i poczucie miłosierdzia, on potrafił się przemóc i dać z siebie to, co najlepsze. Jeszcze raz i jeszcze raz odczytywała pochwałę ciotki. Doświadczyła nawet pewnego zadowolenia – choć przemieszanego z żalem – na myśl, jak głęboko są wujostwo przekonani, że pomiędzy nią i panem Darcym istnieje głębokie uczucie i wzajemne zaufanie.
Odgłos czyichś kroków poderwał ją nagle, przerywając rozmyślania. Nie zdążyła skręcić w jakąś ścieżkę, zobaczyła Wickhama.
– Obawiam się, droga szwagierko, żem ci przerwał samotną przechadzkę – odezwał się, podchodząc bliżej.
– Owszem – odparła z uśmiechem – lecz z tego nie wynika, iż mi to jest nieprzyjemne.
– Bardzo by mi było przykro w takim wypadku. Zawsze byliśmy dobrymi przyjaciółmi, a teraz jesteśmy jeszcze lepszymi.
– Prawda. Czy idzie ktoś jeszcze?
– Nie wiem. Pani Bennet i Lidia jadą powozem do Meryton. Cóż, droga szwagierko, słyszałem od wujostwa, iż oglądałaś Pemberley?
Skinęła głową.
– Niemal ci zazdroszczę tej przyjemności, choć jednocześnie myślę, że byłaby ponad moje siły, inaczej zajechałbym tam po drodze do Newcastle. Przypuszczam, iż widziałaś się ze starą gospodynią. Biedna Reynolds! Zawsze była bardzo do mnie przywiązana! Ale pewno nie wspomniała mojego imienia?
– Owszem, wspomniała.
– I cóż mówiła?
– Że zaciągnąłeś się do wojska i że obawia się, iż… zszedłeś na złą drogę… Odległość, jaka was rozdzieliła, może tłumaczyć tę dziwną pomyłkę!
– Z pewnością – odparł, przygryzając wargi.
Elżbieta sądziła, że zamknęła mu w ten sposób usta, ale po chwili Wickham odezwał się znowu:
– Ze zdziwieniem spotkałem w zeszłym miesiącu Darcy’ego w Londynie. Widzieliśmy się kilkakrotnie. Zastanawiam się, co też mógł tam robić?
– Może przygotowywał się do ślubu z panną de Bourgh – podsunęła Elżbieta. – W tym czasie tylko jakaś szczególna sprawa mogła go ściągnąć do Londynu.
– Niewątpliwie. Widziałaś go pewnie w Lambton? Wydaje mi się, że o czymś takim wspomnieli mi państwo Gardiner.
– Owszem, przedstawił nas swojej siostrze.
– Jak ci się podobała?
– Ogromnie.
– Słyszałem, że się bardzo zmieniła na lepsze w ciągu tych ostatnich dwóch lat. Nie sprawiała obiecującego wrażenia, kiedym ją widział po raz ostatni.