Cieszę się, że ci się spodobała, szwagierko. Mam nadzieję, że wyrośnie lepiej, niż można było przypuszczać.
– I ja tak sądzę. Przeszła już najbardziej niebezpieczny okres.
– Czy przejeżdżaliście przez wieś Kympton?
– Nie przypominam sobie.
– Mówię o tym, ponieważ to jest właśnie owa przyobiecana mi parafia. Zachwycająca okolica. Wspaniała plebania. Wymarzona dla mnie pod każdym względem.
– Czy odpowiadałoby ci, kuzynie, mówienie kazań?
– Oczywiście. Uważałbym je za część moich obowiązków. Po pewnym czasie przychodziłoby mi to bez wysiłku. Człowiek nie powinien się skarżyć, ale to by była wymarzona praca dla mnie! Cisza i spokój, tak właśnie wyobrażałem sobie szczęście. Ale tak być nie miało. Czy Darcy kiedykolwiek wspominał o tym podczas twojego pobytu w Kent?
– Słyszałam od osoby, równie godnej zaufania, iż prebenda była ci zapisana warunkowo i że decyzję miał podjąć obecny właściciel Pemberley.
– Ach, słyszałaś? No tak, jest w tym trochę prawdy! Od początku mówiłem ci to, jeśli pamiętasz.
– Powiadano mi również, że był czas, kiedy układanie kazań nie wydawało ci się tak pociągającym zajęciem jak teraz, że zrezygnowałeś ze święceń, i cała sprawa spadkowa została stosownie do tego uzgodniona i załatwiona ostatecznie.
– Słyszałaś! No tak, to, co ci powiedziano, ma pewne podstawy. Chyba pamiętasz, szwagierko, co ci o tym mówiłem, kiedyśmy rozmawiali po raz pierwszy.
Byli już prawie pod drzwiami domu, gdyż Elżbieta szła prędko, by się go wreszcie pozbyć. Ze względu na siostrę nie chciała go prowokować, odparła więc tylko z dobrodusznym uśmiechem:
– Cóż, szwagrze! Jesteśmy teraz najbliższą rodziną. Zapomnijmy o przeszłości, a w przyszłości, mam nadzieję, będziemy zawsze jednego zdania.
Wyciągnęła doń rękę, którą on ucałował przesadnie szarmancko, choć nie wiedział, gdzie oczy podziać. Tak weszli do domu.
LIII
Okazało się, iż powyższa rozmowa do tego stopnia zadowoliła pana Wickhama, że odtąd nie podejmował tego tematu, nie chcąc robić sobie przykrości ani prowokować swej drogiej szwagierki Elżbiety. Stwierdziła z zadowoleniem, że to, co powiedziała, wystarczy, by siedział cicho.
Nadszedł w końcu dzień wyjazdu młodego małżeństwa. Pani Bennet musiała się pogodzić z tą myślą, a że jej mąż sprzeciwił się stanowczo planom, by cała rodzina również jechała do Newcastle, rozłąka z córką zanosiła się na rok co najmniej.
– Lidio, kochanie moje – szlochała matka – kiedyż się znowu zobaczymy?
– Mój Boże! Skądże ja mogę wiedzieć? Nie wcześniej chyba niż za dwa, trzy lata.
– Pisuj do mnie często, kochanie!
– Jak tylko będę mogła. Wie mama przecież, że mężatki nie mają wiele czasu na korespondencję Niechże moje siostry do mnie piszą, nie mają przecież nic innego do roboty.
Pan Wickham żegnał się o wiele serdeczniej niż jego żona. Uśmiechał się, przybierał wdzięczne pozy i prawił miłe słówka.
– To najwspanialszy mężczyzna, jakiego znam – stwierdził pan Bennet po ich wyjeździe. – Jak on się do nas wdzięczy, jak uśmiecha, jak się kryguje. Jestem z niego niezmiernie dumny. Sądzę, że nawet sir William Lucas nie może się pochwalić tak znakomitym zięciem. Wyjazd córki wprawił panią Bennet w ponury nastrój na kilka dni.
– Nieraz myślę – mówiła – że nie ma nic gorszego jak rozstanie z bliskimi. Człowiek czuje się potem taki opuszczony i samotny.
– To są, widzi mama, konsekwencje wydania córki za mąż – tłumaczyła Elżbieta. – Powinna więc się mama cieszyć, że my cztery trwamy w panieńskim stanie.
– Nic podobnego! Lidia wcale nie wyjechała dlatego, że wyszła za mąż, tylko dlatego, że pułk jej męża stacjonuje akurat gdzieś tam, daleko. Gdyby był bliżej, nie rozstałabym się z nią tak szybko.
Wkrótce zacna matrona otrząsnęła się jednak z ponurego nastroju wywołanego ostatnim wydarzeniem znowu pozwoliła sobie na przypływ nadziei i podniecenia, a to na skutek wieści, jakie zaczęły krążyć po okolicy. Gospodyni z Netherfield otrzymała polecenie przygotowania domu na przyjazd pana. Miał się zjawić już w najbliższych dniach i polować tu przez kilka tygodni. Panią Bennet ogarnęło nerwowe podniecenie. Spoglądała na Jane, uśmiechała się, to znów potrząsała głową.
– No, no! Więc jednak, moja siostro, pan Bingley przyjeżdża na wieś! (pani Philips bowiem była zwiastunką tej wiadomości.) To i dobrze. Nic mnie to zresztą nie obchodzi. Nie zależy nam na panu Bingleyu, a ja sama wcale go nie wyglądam. Ale jeśli tylko będzie miał ochotę do nas przyjechać, powitamy go z przyjemnością. Któż wie, co się może stać? Nic nam jednak na tym nie zależy. Pamiętasz, siostro, umówiłyśmy się przecież już dawno, że nigdy o nim nie będziemy rozmawiać. Więc to zupełnie pewne, że przyjeżdża?
– Zupełnie – odparła pani Philips. – Pani Nichols była wczoraj wieczór w Meryton. Zobaczyłam ją, kiedy mijała nasz dom, więc wyszłam, by się dowiedzieć, jak to jest naprawdę. Powiedziała mi, że wiadomość jest zupełnie pewna. Przyjedzie najpóźniej w czwartek, a prawdopodobnie we środę. Mówiła mi, że właśnie idzie do rzeźnika zamówić mięso na środę i ma trzy pary kaczek podtuczonych akurat w sam raz.
Panna Jane Bennet nie mogła bez rumieńca słuchać o powrocie Bingleya. Wiele miesięcy upłynęło, odkąd ostatni raz wspomniała jego imię Elżbiecie. Dziś jednak, znalazłszy się sam na sam z młodszą siostrą, zaczęła mówić:
– Widziałam, że patrzysz na mnie, kiedy ciot przekazywała nam tę nowinę. Wiem, że byłam zmieszana, nie przypisuj tego jednak żadnej niemądrej przyczynie. Zmieszałam się dlatego po prostu, że wiedziałam, iż wszyscy na mnie spojrzą. Zapewniam cię, że ta wiadomość nie sprawia mi ani bólu, ani radości. Cieszę się z jednego tylko – że przyjedzie sam. O tyle rzadziej będziemy go widywać. Nie, żebym się lękała o siebie, o nie! Lękam się tylko uwag wszystkich naokoło. Elżbieta nie wiedziała, co sądzić o tej sprawie. Gdyby nie ich spotkanie w hrabstwie Derby, mogłaby przypuścić, że Bingley zdolny jest tu powrócić w tym jedynie celu, jaki podała gospodyni. Wiedziała jednak, że młody człowiek wciąż jeszcze kocha się w Jane, toteż wahała się pomiędzy dwiema tylko możliwościami: albo, co jest bardzo prawdopodobne, Bingley przyjeżdża tutaj za zgodą swego przyjaciela, albo jest tak odważny, że sam się zdecydował na ten krok.
Jakie to jednak przykre, myślała czasem, że biedak, przyjeżdżając do swego prawowicie dzierżawionego domu, musi dać powód do tak wielu plotek. Ja przynajmniej zostawię go w spokoju.
Łatwo też przyszło jej zauważyć, iż Jane ogromnie się przejęła wiadomością o przyjeździe Bingleya, mimo że mówiła i wierzyła w swoją obojętność. Nieczęsto Elżbieta widywała ją tak zdenerwowaną i niepewną. Przed rodzicami znowu stanęło zagadnienie tak gorąco dyskutowane rok temu.
– Zaraz po przyjeździe pana Bingleya złożysz mu oczywiście, wizytę, moje serce – zaczęła pani Bennet. – O, nie! Zmusiłaś mnie do tego w zeszłym roku. Obiecywałaś, że jeśli to zrobię, pan Bingley ożeni się z jedną z naszych córek. Skończyło się na niczym, więc drugi raz nie będę się daremnie trudził. Pani Bennet tłumaczyła, iż podobną grzeczność powinni bezwzględnie okazać mu po powrocie wszyscy panowie z sąsiedztwa.
– Nie znoszę etykiety – odparł. – Jeśli pan Bingley pragnie naszego towarzystwa, to niechże go sam szuka. Wie, gdzie mieszkamy. Nie będę marnował czasu na bieganie po sąsiadach za każdym razem, kiedy wyjeżdżają czy wracają.
– No cóż! Wiem tylko, że będzie okropnie niegrzecznie, jeśli nie pojedziesz. To mi jednak nie przeszkodzi zaprosić go na obiad. Musimy niedługo przyjąć u nas Gouldingów i panią Long. Razem z nami to będzie trzynaście osób, więc akurat znajdzie się dla niego miejsce przy stole.