Pocieszywszy się tą decyzją, mogła już z lżejszym sercem znosić złe maniery męża. Bardzo jednak trapiła ją myśl, że w rezultacie wszyscy sąsiedzi zobaczą Bingleya wcześniej niż oni. Kiedy zbliżał się dzień przyjazdu młodego człowieka, Jane rzekła do siostry:
– Zaczynam żałować, że on tu w ogóle wraca. Sam jego przyjazd nie sprawiłby mi przykrości… mogę go spotkać z zupełnym spokojem… nie potrafię jednak znieść tych ciągłych rozmów o nim. Matka ma najlepsze chęci, ale nie wie… nikt nie może wiedzieć, ile bólu sprawiają mi jej słowa. Będę szczęśliwa, kiedy on stąd wreszcie wyjedzie.
– Chciałabym móc powiedzieć ci coś na pocieszenie – odpowiedziała Elżbieta – ale nie stać mnie na to. Musisz przez to przejść. Odmówiona mi jest nawet pospolita przyjemność doradzania cierpliwości temu, kto cierpi. Ty masz jej przecież tyle.
Pan Bingley przyjechał. Pani Bennet starała się za pośrednictwem służby otrzymać najświeższe wiadomości o tym wydarzeniu, by móc jak najdłużej delektować się żalem i niepokojem. Liczyła dni, jakie muszą upłynąć, nim można będzie wysłać zaproszenie. Nie miała najmniejszych nadziei, ze zobaczy go wcześniej. A jednak trzeciego dnia po przyjeździe młodego człowieka do hrabstwa Hertford spostrzegła z okna swej gotowalni, jak pan Bingley wjeżdża konno na podjazd, kierując się ku domowi.
Żywo zawołała córki, dzieląc się z nimi swą radością. Jane uparcie siedziała przy stole, Elżbieta jednak, chcąc matce sprawić przyjemność, podeszła do okna. Spojrzała, zobaczyła pana Darcy’ego obok Bingleya – i usiadła przy siostrze.
– Jakiś pan z nim jedzie, mamo – zauważyła Kitty. – Któż to jest?
– Pewno jakiś tam znajomy, kochanie. Nie mam pojęcia, kto to taki.
– O! – zawołała Kitty – to chyba ten, co to dawniej zwykle z nim jeździł. Pan… jakże on się nazywa… Wysoki, wyniosły mężczyzna.
– Wielki Boże! Pan Darcy! Tak, doprawdy, to on. Cóż, zawsze chętnie powitamy w naszym domu każdego przyjaciela pana Bingleya, ale prawdę powiedziawszy, nieznośny mi jest widok tego człowieka. Jane spojrzała na Elżbietę ze zdumieniem i współczuciem. Niewiele wiedziała o ich spotkaniu w Derbyshire, toteż ogromnie się przejęła na myśl, jak bardzo musi być teraz Elżbieta zakłopotana. Widzi go przecież po raz pierwszy nieledwie od chwili otrzymania owego listu z wyjaśnieniami. Obie siostry czuły się bardzo niezręcznie. Każda myślała o drugiej, no i o sobie, oczywiście, toteż nie dochodziła ich uszu gadanina matki, która wciąż tłumaczyła, że bardzo nie lubi pana Darcy’ego i będzie dlań uprzejma jedynie przez wzgląd na przyjaźń, jaka go łączy z Bingleyem. Elżbie ta miała jednak powody do niepokoju, jakich Jane nie podejrzewała nawet – nie zdobyła się bowiem na to, by pokazać siostrze list pani Gardiner czy powiedzieć o zmianie swoich sentymentów dla pana Darcy’ego. Dla Jane mógł być tylko człowiekiem, którego oświadczyny odrzuciła i którego wartości nie doceniała. Dla Elżbiety, która wiedziała o wiele więcej, był kimś, wobec którego cała rodzina zaciągnęła olbrzymi dług, a do którego ona osobiście żywiła uczucie, jeśli nie tak serdeczne jak Jane do Bingleya, to w każdym razie równie szczere i zasłużone. Była zdumiona jego przyjazdem do Netherfield… do Longbourn, jego chęcią i staraniem, by zobaczyć ją znowu, zdumiona tak samo prawie jak wówczas w Derbyshire, kiedy zobaczyła, jak bardzo zmienił się jego sposób bycia.
Krew, która odpłynęła z jej twarzy, zalała ją na chwilę gorącą falą, a uśmiech szczęścia rozjaśnił jej oczy na myśl, że oto jego miłość i pragnienia nie uległy zmianie. Nie mogła jednak być tego pewna. Niech się najpierw przekonam, jak się zachowa, pomyślała, wtedy będę miała jeszcze dość czasu na nadzieję. Zajęła się pilnie robótką, próbując się opanować. Nie śmiała podnieść wzroku. Wreszcie jednak, kiedy służący podchodził do drzwi, przejęcie i ciekawość kazały jej spojrzeć na Jane: ta pobladła lekko, lecz była spokojniejsza, niż się Elżbieta mogła spodziewać. Gdy ukazali się panowie, Jane zaróżowiła się trochę, lecz przyjęła ich z jaką taką swobodą, uprzejmie, bez najmniejszego śladu urazy czy niepotrzebnego ugrzecznienia.
Elżbieta mówiła tyle tylko, ile jej nakazywało dobre wychowanie, i zajęła się robótką z rzadko u niej spotykanym zapałem. Raz tylko odważyła się zerknąć na pana Darcy’ego. Wyglądał poważnie, jak zwykle. Tak, jak zwykł wyglądać w Hertfordshire, a nie w Pemberley, pomyślała Elżbieta. Może jednak w obecności pani Bennet nie mógł zachowywać się tak, jak przy ciotce i wuju. Było to przykre przypuszczenie, lecz nie pozbawione podstaw.
Przez krótką chwilę spoglądała również na Bingleya – sprawiał wrażenie zadowolonego i zakłopotanego jednocześnie. Pani Bennet przyjęła go z uprzejmością, która zawstydziła starsze jej córki, zwłaszcza gdy ją porównały z chłodnym ukłonem w stronę Darcy’ego i jego ceremonialnym powitaniem.
Elżbietę specjalnie mocno zabolało tak niewłaściwe zachowanie matki. Wiedziała przecież, iż pani Bennet zawdzięcza młodemu człowiekowi uratowanie ukochanej córki od ostatecznej hańby. Darcy zapytał Elżbietę o zdrowie państwa Gardiner – nie mogła odpowiedzieć mu na to bez zakłopotania – a potem nie odzywał się ani słowem prawie. Siedział z dala od niej, może to właśnie było przyczyną owego milczenia. A jednak w Derbyshire bywał zupełnie inny. Tam jeśli nie mógł mówić do niej, rozmawiał z jej przyjaciółmi, tu zaś minuty upływały, a ona nie słyszała jego głosu. Czasem, nie mogąc się oprzeć ciekawości, podnosiła ku niemu wzrok, lecz widziała tylko, że Darcy równie często spogląda na Jane, co na nią, najczęściej zaś po prostu w ziemię. Widać było wyraźnie, że jest bardziej zamyślony, a mniej stara się przypodobać obecnym niż w Pemberley i Lambton. Elżbieta czuła ogarniające ją rozczarowanie i zła była za to na siebie.
Jak mogłam spodziewać się czegoś innego, myślała. A jednak… po cóż tu przyjechał?
Chciała rozmawiać tylko z nim, z nikim innym, a przecież nie miała odwagi ust do niego otworzyć.
Zapytała go wreszcie o siostrę. Na więcej nie mogła się zdobyć.
– Ileż to już czasu upłynęło od pańskiego wyjazdu! – zwróciła się pani Bennet do Bingleya.
Przyznał skwapliwie, że istotnie dużo czasu.
– Zaczęłam się już bać, że pan nigdy do nas nie wróci. Ludzie mówili, że chce pan po świętym Michale na zawsze wyjechać z Netherfield, ale to chyba nieprawda. Wiele się u nas zmieniło od pańskiego wyjazdu. Panna Lucas wyszła za mąż i przeniosła się do własnego domu, i jedna z moich córek także. Pewno słyszał pan o tym. Ach, prawda, musiał pan czytać w gazetach. Było w „Timesie” i „Kurierze”, pamiętam, chociaż nie tak, jak powinno. Podali tylko: „Ostatnio – pan Jerzy Wickham z panną Lidią Bennet”. Ani słowa o jej ojcu, ani skąd pochodzi, ani nic. Mój brat Gardiner układał to ogłoszenie – dziwię się, skąd mu coć takiego przyszło do głowy. Czytał pan?
Bingley odparł, że czytał, i złożył powinszowania. Elżbieta nie śmiała podnieść oczu, nie mogła więc stwierdzić, jak wyglądał pan Darcy.
– Ogromna to radość, doprawdy – ciągnęła pani Bennet – dobrze wydać córkę za mąż, ale jakież przykre, że się z nią musiałam rozstać. Pojechali do Newcastle, gdzieś daleko, całkiem na północy, tak mi się przynajmniej zdaje, i nie wiem, jak długo zostaną. Tam stacjonuje pułk Wickhama. Wie pan chyba, że opuścił pułk hrabstwa X i przeniósł się do regularnego wojska. Ma, dzięki Bogu, trochę przyjaciół, choć nie tak wielu, jak na to zasługuje. Piła tu do pana Darcy’ego, Elżbieta wiedziała o tym i ogarniał ją taki wstyd, że ledwo mogła usiedzieć na miejscu. Zmusiło ją to jednak do rozmowy, a nic innego nie mogło tego dotychczas dokonać. Zapytała Bingleya, czy zamierza dłużej pozostać na wsi. Odparł, że zabawi pewno parę tygodni.