– Kiedy wystrzelasz pan wszystkie ptactwo u siebie – wtrąciła pani Bennet – przyjedź do nas, proszę, i strzelaj, ile tylko zechcesz, na gruntach mojego męża. Jestem pewna, że będzie bardzo zadowolony, wyświadczając panu tę uprzejmość, i zachowa dla pana najlepsze kuropatwy.
Elżbieta znów była zrozpaczona tą wyraźną i niepotrzebną atencją. Gdyby teraz otwierały się przed nimi te same nadzieje, jakie nęciły ich rok temu, wszystko, jej zdaniem, zmierzałoby do tego samego nieszczęsnego końca. Czuła, że lata szczęścia nie wynagrodzą jej i Jane tych przykrych chwil pełnych wstydu.
Największym, najserdeczniejszym moim, pragnieniem, powiedziała sobie, jest, bym już nigdy żadnego z nich nie oglądała na oczy. Przyjemność obcowania z nimi nie wynagrodzi tych wszystkich okropności. Niech ich już nigdy więcej nie spotkam.
A jednak owo strapienie, którego lata szczęścia nie mogłyby wynagrodzić, wkrótce okazało się lżejsze do zniesienia, a to na skutek obserwacji, jak bardzo uroda siostry rozpala uczucia jej byłego wielbiciela. Po przyjściu rzadko się do niej zwracał, potem z każdą chwilą poświęcał jej coraz więcej uwagi. Zobaczył, że jest równie ładna jak rok temu, równie dobra i prosta, choć może nie tak rozmowna. Jane starała się, by nie dostrzegli w niej żadnych zmian, i wierzyła święcie, że mówi tyle samo, co zwykle. Myśl jej pracowała jednak tak gorączkowo, że młoda panna często sama nie zdawała sobie sprawy, że milczy.
Kiedy panowie wstali do wyjścia, pani Bennet, pomna swoich uprzednich zamierzeń, zaprosiła ich na obiad do Longbourn za kilka dni.
– Jesteś mi pan dłużny wizytę, panie Bingley – dodała. – Kiedyś pan zeszłej zimy jechał do Londynu, obiecałeś przyjść na skromny, domowy obiad zaraz po powrocie. A widzi pan, nie zapomniałam. Zapewniam pana, że bardzo byłam zawiedziona, kiedyś nie wrócił i nie dotrzymał obietnicy.
Bingley, słuchając tych wspomnień, miał dosyć niemądrą minę. Powiedział niewyraźnie, że bardzo mu przykro, ale interesy zatrzymały go w stolicy. Potem wyszli.
Pani Bennet miała wielką ochotę poprosić, by zostali na obiedzie, choć jednak prowadziła bardzo dobrą kuchnię, uważała, że co najmniej ryba i pieczyste muszą być podane młodzieńcowi, koło którego tak usilnie zabiegała, i tylko takie menu może zadowolić apetyt oraz dumę człowieka o dziesięciu tysiącach rocznego dochodu.
LIV
Natychmiast po wyjściu panów Elżbieta poszła na spacer, by odzyskać dobry humor albo też, innymi słowy, by rozpamiętywać bez przeszkód to, co mogło ją tylko przygnębić. Zachowanie pana Darcy’ego zdziwiło ją i zaniepokoiło. Po cóż w ogóle przyjeżdżał, jeśli miał być tylko cichy, poważny i obojętny? – myślała. Nie mogła odpowiedzieć na to pytanie w żaden zadowalający sposób.
Przecież jeszcze w Londynie potrafił być tak uprzejmy i miły dla wujostwa, dlaczegóż więc nie może zachowywać się tak samo wobec mnie? Jeśli się obawia mojej osoby, po cóż w ogóle przyjeżdżał? Jeśli nie dba już o mnie za grosz, to czemu uparcie milczy? Straszny, okropny człowiek. Nie będę więcej o nim myślała. Przez pewien czas niechcący dotrzymywała tego postanowienia, gdyż właśnie przyłączyła do niej Jane. Pogodny jej wygląd świadczył, że jest bardziej niż siostra zadowolona z ostatniej wizyty.
– Teraz – mówiła – kiedy już minęło pierwsze spotkanie, jestem zupełnie spokojna. Poznałam rozmiar własnych sił i nigdy już jego widok nie wyprowadzi mnie z równowagi. Nawet się cieszę, że przyjdzie we wtorek na obiad. Damy wtedy publicznie świadectwo, spotykamy się oboje jako zwykli, obojętni znajomi. – O tak, najzupełniej sobie obojętni – roześmiała się Elżbieta. – Jasne, siostrzyczko, uważaj!
– Nie myślisz chyba, Lizzy, żem taka słaba, by mi znowu groziło niebezpieczeństwo.
– Grozi ci, według mnie, to niebezpieczeństwo, że znowu rozkochasz w sobie Bingleya.
Dopiero we wtorek zobaczyły znów obu panów, a do tego czasu pani Bennet snuła promienne nadzieje, jakie zrodziła w niej grzeczność Bingleya i jego dobry humor okazywany podczas półgodzinnej wizyty.
We wtorek zebrało się w Longbourn duże towarzystwo, a dwaj najbardziej wyczekiwani goście dali dowód sportowej punktualności, przychodząc dokładnie z wybiciem zegara. Elżbieta pilnie baczyła, czy Bingley usiądzie przy Jane – było to miejsce, które dawniej zawsze należało do niego. Roztropna mamusia, która myślała dokładnie o tym samym, nie wskazała mu miejsca obok siebie. Gdy wszedł do pokoju, trochę się zawahał, tak się jednak złożyło, że Jane właśnie się odwróciła i lekko uśmiechnęła. Sprawa została przesądzona. Usiadł przy niej. Elżbieta spojrzała tryumfalnie na jego przyjaciela. Zniósł to ze szlachetną obojętnością. Mogłaby przypuścić, że Bingley otrzymał od niego przyzwolenie na tę chwilę szczęścia, gdyby nie pełne rozbawienia przerażenie, z jakim teraz spojrzał na Darcy’ego.
W czasie obiadu Bingley okazywał Jane tyle samo atencji i zachwytu, co dawniej – może tylko bardziej starał się to ukryć, toteż Elżbieta wkrótce doszła do wniosku, że jeśli nikt mu nie będzie przeszkadzał, szczęście obojga młodych wkrótce zostanie przypieczętowane. Choć nie śmiała wprost wierzyć w taki rozwój wypadków, cieszyła się, obserwując zachowanie Bingleya. Nie miała więcej powodów do radości – sama nie była bynajmniej w pogodnym nastroju. Pan Darcy siedział od niej o całą długość stołu, koło pani Bennet. Wiedziała, że ani jemu, ani jej nie sprawia to przyjemności, nie wpływa też na poprawę ich wzajemnej o sobie opinii. Elżbieta siedziała zbyt daleko, by dosłyszeć, co mówią, widziała jednak, jak rzadko zwracają się do siebie i jak chłodna i oficjalna jest ich rozmowa. Boleśnie ścisnęła jej serce owa niewdzięczność matki. Myślała chwilami, że dałaby wszystko, byleby tylko móc mu powiedzieć, iż nie cała rodzina jest nieświadoma jego dobroci, że jest ktoś, kto czuje za nią wdzięczność.
Miała nadzieję, że w ciągu wieczora znajdzie się jakaś sposobność… że jednak zamieni z nim kilka słów, że przecież podczas całej wizyty musi przyjść chwila, która pozwoli im na rozmowę, na coś więcej niż wypowiedziane przy wejściu oficjalne powitania. Była niespokojna i przejęta. Kiedy siedziały w salonie, czekając na wejście panów, czas dłużył się w nieskończoność. Ogarnęło ją takie znużenie, że zachowywała się w stosunku do pozostałych pań wprost niegrzecznie. Od chwili, kiedy się ukażą panowie, zależało, czy wieczór będzie miły, czy okropny – wyglądała ich więc z utęsknieniem.
Jeśli do mnie nie podejdzie, mówiła sobie, przestanę o nim myśleć na wieki.
Panowie weszli. Przez chwilę zdawało się, że jej marzenia zostaną spełnione, lecz – na nieszczęście – panie były tak stłoczone wokół stołu, gdzie Jane przygotowywała herbatę, a Elżbieta nalewała kawę, że doprawdy nie było już miejsca na jeszcze jedno krzesło. A w dodatku, gdy panowie wchodzili, jedna z dziewcząt przygarnęła się do Elżbiety szepcąc:
– Nie pozwolę, żeby nas mężczyźni rozdzielili. Nie potrzeba ich tu, prawda?
Darcy przeszedł do innej części pokoju. Wodziła za nim wzrokiem, zazdrościła każdemu, do kogo się odezwał, ledwie mogła zdobyć się na cierpliwość i nalewać gościom kawę, a wreszcie rozzłościła się na siebie za taką głupotę.
Człowiek, któremu już raz odmówiłam swej ręki. Jak mogłam być tak szalona, by przypuścić, iż miłość jego może się odrodzić. Czy istnieje mężczyzna, który nie wzdragałby się przed ponownymi oświadczynami tej samej kobiecie? Nic nie jest dla nich równie upokarzające, wręcz nie do pomyślenia.