Elżbieta cieszyła się słysząc, że Bingley nie zdradził udziału przyjaciela w całej sprawie, choć bowiem Jane była niezwykle szlachetna i łatwo puszczała ludzkie winy w niepamięć, w tym przypadku mogłaby się jednak uprzedzić do Darcy’ego.
– Jestem najszczęśliwszą istotą pod słońcem, to pewna – mówiła Jane. – Och, Lizzy, czemu to właśnie ja jedna z rodziny zostałam na to wybrana, czemu mnie lepiej niż wszystkim? Żebyś chociaż ty mogła być równie szczęśliwa! Żeby znalazł się dla ciebie drugi taki mężczyzna.
– Nawet gdyby się znalazło czterdziestu podobnych, nie mogłabym być taka szczęśliwa jak ty. Trzeba by jeszcze do tego mieć twoje usposobienie i dobroć, wtedy dopiero szczęście mogłoby być równe. Nie, nie, pozwól mi samej zająć się własnym losem. Jak mi się poszczęści, to może kiedyś spotkam jeszcze jakiegoś pana Collinsa. Nie można było długo trzymać w tajemnicy tego, co się działo w Longbourn. Pani Bennet miała przyjemność szepnąć o tym pani Philips, a ta bez upoważnienia ośmieliła się szeptać dalej wszystkim sąsiadom naokoło.
Uznano więc wkrótce, że Bennetowie mają niebywałe szczęście, choć zaledwie parę tygodni temu po ucieczce Lidii uważano, iż zły los się na nich uwziął.
LVI
Pewnego ranka, w tydzień mniej więcej po zaręczynach Bingleya i Jane, kiedy wszystkie panie wraz z młodym narzeczonym siedziały w jadalni, uwagę ich zwrócił nagle turkot nadjeżdżającego powozu. Wyjrzawszy przez okno, zobaczyły wolant zaprzężony w cztery konie podjeżdżający pod bramę. Pora była zbyt wczesna na odwiedziny, poza tym ekwipaż nie przypominał żadnego z sąsiedzkich. Zarówno konie pocztowe, jak i powóz i liberia jadącego przodem służącego nic nie mówiły zebranym. Faktem jednak było, że ktoś przyjechał, więc Bingley szybko namówił Jane na ucieczkę przed niespodziewanym najazdem gości i wyszli razem w głąb parku. Reszta została, zgadując bez powodzenia, kim by mógł być niespodziewany przyjezdny. Wreszcie drzwi się otwarły i stanął w nich gość. Była to lady Katarzyna de Bourgh. Wszyscy przygotowani byli na niespodziankę, ta jednak przechodziła najśmielsze ich oczekiwania. Pani Bennet i Kitty, acz nie znały przybyłej, mniej się chyba zdziwiły niż Elżbieta.
Wielka dama weszła do pokoju z miną bardziej niż zwykle niełaskawą, na powitanie Elżbiety odpowiedziała zaledwie lekkim skinieniem głowy i usiadła bez słowa. Kiedy wchodziła, Elżbieta powiedziała matce nazwisko przybyłej, choć ta nie prosiła bynajmniej o dokonanie prezentacji.
Pani Bennet zdumiała się ogromnie, ale że pochlebiały jej odwiedziny gościa o takim znaczeniu, przyjęła go z najwyższą grzecznością. Po chwili milczenia lady Katarzyna zwróciła się zimnym tonem do Elżbiety
– Przypuszczam, że jesteś pani w dobrym zdrowiu. Ta dama, sądzę, jest twoją matką.
Elżbieta potwierdziła to dosyć zwięźle.
– A to, przypuszczam, jest jedna z twoich sióstr?
– Tak – łaskawa pani – wtrąciła pani Bennet zachwycona, iż może rozmawiać z samą lady Katarzyną. – To moja przedostatnia. Najmłodsza niedawno wyszła za mąż, a najstarsza poszła na spacer do parku z pewnym młodym człowiekiem, który, jak sądzę, wkrótce wejdzie do naszej rodziny.
– Macie tutaj bardzo niewielki park – zauważyła lady Katarzyna po chwili przerwy.
– W porównaniu z Rosings jest, ma się rozumieć, mały, zapewniam jednak łaskawą panią, że jest o wiele większy od parku sir Williama Lucasa.
– To chyba bardzo nieodpowiednia bawialnia na letnie wieczory – krytykowała nieubłagana lady Katarzyna – okna wychodzą wprost na zachód.
Pani Bennet oświadczyła, że nigdy tu nie siadują po obiedzie, po czym dodała:
– Wolno mi zapytać, czy łaskawa pani zostawiła państwa Collinsów w dobrym zdrowiu? – Tak, najzupełniej. Widziałam ich przedwczoraj.
Elżbieta spodziewała się, że lady Katarzyna wręczy jej teraz list od Charlotty – nie mogła sobie wyobrazić innego powodu jej przyjazdu – ze zdumieniem jednak stwierdziła, że gość wcale listu nie wyciąga. Pani Bennet zapraszała uprzejmie, by lady Kata – rzyna zechciała się czymś pokrzepić, ta jednak odmówiła stanowczo i niezbyt grzecznie. Po chwili wstała i zwróciła się do Elżbiety:
– Panno Elżbieto, wydaje mi się, że tu, po jednej stronie podjazdu, macie nie najgorszy dziki zakątek. Z przyjemnością przeszłabym się tam, jeśli będziesz tak łaskawa i zechcesz mi towarzyszyć.
– Idź, kochanie! – zawołała matka. – A pokaż też lady Katarzynie i inne zakątki. Na pewno spodoba się jej pustelnia.
Elżbieta posłusznie pobiegła po parasolkę do swego pokoju i sprowadziła wytwornego gościa na dół. Kiedy przechodziły przez hall, lady Katarzyna otworzyła po kolei drzwi do małego saloniku i do salonu, a stwierdziwszy po krótkich oględzinach, że wyglądają zupełnie przyzwoicie, poszła dalej.
Powóz czekał przed drzwiami. Elżbieta zauważyła, że wewnątrz siedzi panna służąca lady Katarzyny. W milczeniu szły żwirowaną ścieżką prowadzącą do zagajnika. Elżbieta postanowiła nie zmuszać się do rozmowy z tą kobietą, dziś bardziej niż zwykle impertynencką i nieprzyjemną.
Jakżeż mogła myśleć kiedykolwiek, że jest podobna do swego siostrzeńca? – pytała samą siebie, spojrzawszy w twarz gościa.
Kiedy znalazły się w zagajniku, lady Katarzyna natychmiast rozpoczęła rozmowę:
– Łatwo ci zapewne przyjdzie odgadnąć, moja panno, co mnie tutaj sprowadza. Musi ci to mówić własne twoje serce, własne sumienie.
Elżbieta patrzyła na nią ze zdziwieniem.
– Doprawdy, jesteś pani w błędzie. Zupełnie nie wiem, czemu mamy przypisać zaszczyt oglądania cię tutaj.
– Powinnaś wiedzieć – odparła lady Katarzyna tonem, w którym wyraźnie brzmiał gniew – że nie jestem osobą, z którą można żartować. Bez względu na to, jak bardzo okażesz się teraz nieszczera, ja będę mówić prawdę. Jestem znana ze szczerości i otwartości, a w takiej jak obecna sprawie na pewno nie będę od tego odstępować. Dwa dni temu otrzymałam wiadomość w najwyższym stopniu niepokojącą. Dowiedziałam się, że nie tylko twoja siostra ma w najbliższym czasie zawrzeć świetny dla niej związek małżeński, lecz że i ty, panna Elżbieta Bennet, zostaniesz według wszelkiego prawdopodobieństwa połączona wkrótce węzłem małżeńskim z moim siostrzeńcem, moim rodzonym siostrzeńcem, panem Darcym. Choć przekonana jestem, że to najohydniejsze kłamstwo, choć nie zdobyłabym się na to, by go obrazić podobnym podejrzeniem, postanowiłam natychmiast tu przyjechać i powiedzieć ci, co myślę o tej sprawie.
– Jeśli nie wierzyłaś w to, pani – odparła Elżbieta, czerwieniąc się ze zdumienia i niesmaku – dziwię się, iż narażałaś się na niewygody tak dalekiej podróży. Jaki cel miałaś, pani, przyjeżdżając tutaj?
– Chcę z punktu zażądać zaprzeczenia podobnej pogłoski.
– Przyjazd pani do Longbourn i wizyta złożona mnie i mojej rodzinie raczej tę pogłoskę potwierdzą, jeśli ona istotnie się szerzy – odparła chłodno Elżbieta.
– Jeśli! Czy masz zamiar udawać, że nic o niej nie wiesz? Czyż sama nie rozgłaszasz jej pilnie po okolicy? Czyżbyś nie wiedziała, iż tego rodzaju pogłoska jest rozsiewana wokół?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– A czy możesz również oświadczyć, iż nie ma podstaw do tego rodzaju plotek?
– Nie roszczę sobie prawa do podobnej jak pani szczerości. Może pani stawiać pytania, na które ja nie będę miała ochoty odpowiedzieć.
– To nie do zniesienia! Panno Elżbieto Bennet, żądam odpowiedzi! Czy on, mój siostrzenic, składał ci propozycję małżeństwa?
– Sama oświadczyła pani, że to niemożliwe.
– Powinno… musi być niemożliwe, jak długo mój siostrzeniec jest przy zdrowych zmysłach. Twoje jednak sztuczki i wdzięki mogły sprawić, iż w przystępie szału zapomniał, co winien samemu sobie i swojej rodzinie. Mogłaś go złapać w swoje sidła.