Radość panny Darcy po otrzymaniu podobnej wiadomości była równie szczera jak radość brata, kiedy pisał list. Cztery bite strony nie mogły pomieścić wszystkich jej zachwytów i serdecznych próśb, by nowa siostra ją pokochała.
Nim zdążyła przyjść odpowiedź od pana Collinsa czy też powinszowania dla Elżbiety od jego żony, rodzina Bennetów dowiedziała się, że Collinsowie przyjeżdżają do Lucasów. Wkrótce wyszła na jaw przyczyna ich nagłego przyjazdu. Otóż lady Katarzyna tak okropnie się rozgniewała listem siostrzeńca, iż Charlotta, która się szczerze z tego małżeństwa cieszyła, postanowiła uciec z domu i przeczekać burzę gdzieś dalej. Przyjazd Charlotty w takiej chwili sprawił ogromną radość Elżbiecie, choć podczas ich spotkań musiała nieraz pomyśleć, że drogo ją kosztuje ta przyjemność, pan Darcy bowiem wystawiony był wówczas na uniżoną i pompatyczną grzeczność pastora. Znosił to jednak z podziwu godnym spokojem. Potrafił się nawet opanować, kiedy sir William Lucas prawił mu komplementy o najpiękniejszym klejnocie, jaki wywozi z okolicy, lub też wyrażał nadzieję, że będą się często spotykali w pałacu St. James. Jeśli wzruszał ramionami, to tylko wtedy, kiedy sir Williama nie było w pobliżu.
Wulgarność pani Philips była dlań jeszcze jedną i chyba cięższą próbą. Choć owa dama, podobnie jak jej siostra, czuła zbytni respekt dla młodego człowieka, by rozmawiać z nim tak poufale jak z Bingleyem, który ją dobrodusznie do rozmowy zachęcał, jednak za każdym razem, kiedy otwierała usta, musiała powiedzieć coś nieodpowiedniego. Szacunek, jaki doń żywiła, mógł ją nieco przyciszyć, nie mógł jednak sprawić, by stała się kobietą wytworną. Elżbieta starała się, jak mogła, chronić narzeczonego przed ciotką czy pastorem i pilnowała, aby przebywał albo z nią albo z tymi z rodziny, z którymi mógł rozmawiać bez przykrości. Choć wszystkie te kłopoty odbierały okresowi narzeczeńskiemu wiele uroków, rozjaśniały jednocześnie żywione na przyszłość nadzieje. Z zadowoleniem wyczekiwała Elżbieta chwili, kiedy towarzystwo tak mało obydwojgu przyjemne zamienią na miłe, wytworne rodzinne grono w Pemberley.
LXI
Szczęsny dla macierzyńskiego serca pani Bennet był dzień, w którym pozbyła się dwóch najbardziej udanych córek. Łatwo sobie wyobrazić, z jakim zachwytem i dumą odwiedzała później panią Bingley czy też rozprawiała o pani Darcy. Ze względu na jej rodzinę chciałabym móc tu powiedzieć, iż spełnienie gorących pragnień, jakim było wydanie tylu córek za mąż, dało szczęśliwe rezultaty i zmieniło panią Bennet na resztę życia w kobietę rozsądną, miłą i światłą. Pozostała jednak niekiedy nerwowa i zawsze głupia. Może to zresztą i dobrze dla męża, który chyba nie potrafiłby już zasmakować w tak niezwykłym dlań rodzaju szczęścia domowego.
Pan Bennet ogromnie tęsknił za Elżbietą, a miłość do niej częściej niż cokolwiek innego wyciągała go z domu. Bardzo lubił jeździć do Pemberley, szczególnie wówczas, kiedy był tam najmniej spodziewany.
Pan Bingley i Jane tylko przez rok pozostali w Netherfield. Bliskie sąsiedztwo matki i merytońskiej rodziny stało się dla nich nieznośne, nawet przy jego łagodnym usposobieniu, a jej czułym sercu. Wreszcie, gdy Bingley kupił majątek w hrabstwie sąsiadującym z Derbyshire, najgorętsze pragnienie obu sióstr zostało zaspokojone. Na dodatek do wszystkich innych źródeł szczęścia Elżbieta i Jane zamieszkały o trzydzieści mil od siebie.
Kitty – z wielką dla siebie korzyścią – spędzała dużo czasu z dwoma najstarszymi siostrami. Obracając się w towarzystwie o tyle wytworniejszym od tego, jakie dotychczas znała, zmieniała się bardzo. Nie była tak nieokiełznana jak Lidia, a uwolniona spod jej wpływu, pod właściwym kierunkiem i czujnym okiem, stała się mniej denerwująca, mniej głupia i płytka. Strzeżono jej, oczywiście, pilnie, przed fatalnym skutkiem towarzystwa Lidii, i choć pani Wickham często zapraszała siostrę na dłuższy pobyt u siebie, obiecując jej bale i wielbicieli, ojciec nigdy nie godził się na wyjazd.
Mary była jedyną córką, jaka pozostała w domu. Musiała z konieczności przerwać pogoń za wiedzą, pani Bennet bowiem nie potrafiła siedzieć sama. Tak więc Mary stykała się teraz częściej ze światem, wciąż jednak moralizowała nad każdą przedpołudniową wizytą. Ojciec przypuszczał jednak, iż bez zbytniego oporu dała się nakłonić do zmiany trybu życia, ponieważ odpadła jej przykrość, jaką było porównywanie własnej urody z urodą sióstr.
Żadna rewolucyjna zmiana nie dokonała się w charakterze Wickhama i Lidii na skutek małżeństwa sióstr. On z filozoficznym spokojem zniósł przekonanie, że Elżbieta dowie się teraz wszystkich nie znanych dotąd szczegółów jego niewdzięczności i zakłamania, i mimo to żywił pewne nadzieje, iż Darcy da się namówić i zapewni mu jeszcze niezależność. List z życzeniami, jaki Lidia wysłała na ślub Elżbiety, pozwolił starszej siostrze zrozumieć, że jeśli nie Wickham, to w każdym razie jego żona ma taką nadzieję. List brzmiał następująco:
Kochana moja Lizzy!
Życzę ci wiele radości. Jeżeli kochasz pana Darcy’ego chociaż w połowie tak jak ja mojego kochanego mężulka, to musisz być bardzo szczęśliwa. Bardzo się cieszymy, że będziesz taka bogata – mam nadzieję, że pomyślisz o nas, kiedy nie będziesz miała nic innego do roboty. Wiem, że mój mąż bardzo by chciał pracować w sądzie, a nie wydaje mi się, byśmy mogli wyżyć z tego, co mamy, jeśli nam ktoś nie pomoże. Każda ewentualność, która przyniesie trzy czy cztery tysiące rocznie, będzie dobra. Nie wspominaj jednak o tym panu Darcy’emu, jeśli nie będziesz miała ochoty.
Twoja itd.
Ponieważ tak się złożyło, że Elżbieta nie miała ochoty, postarała się, pisząc odpowiedź, położyć kres podobnym prośbom. Często posyłała jednak Wickhamom pomoc, na jaką sama mogła się zdobyć, po dokonaniu tego, co można by nazwać oszczędnościami w swoich osobistych wydatkach. Było dla niej zawsze jasne, że Wickhamom nie może wystarczyć ich dochód, skoro dysponują nim dwie osoby nie ograniczające się w wydatkach i zupełnie nie dbające o przyszłość. Za każdym razem, kiedy zmieniali miejsce pobytu, zwracali się albo do Elżbiety, albo do Jane o pewną pomoc przy spłacaniu długów. Nawet po zakończeniu wojny, kiedy musieli gdzieś osiąść, prowadzili bardzo niespokojny tryb życia. Wciąż przenosili się z miejsca na miejsce, szukając jakichś niedrogich możliwości, zawsze wydając więcej, niż mogli. Jego uczucie do niej szybko przeszło w obojętność – jej przywiązanie trwało trochę dłużej i Lidia mimo swej młodości i nieokrzesanego obejścia zachowała reputację, jaką zdobyła przez małżeństwo.
Choć Darcy nie mógł nigdy przyjąć Wickhama w Pemberley, jednak, ze względu na Elżbietę, pomagał mu w dalszym ciągu. Czasem, kiedy mąż bawił w Londynie czy w Bath, Lidia przyjeżdżała do starszej siostry. U Bingleyów zaś obydwoje pozostawali niekiedy tak długo, że nawet dobrotliwy pan domu nie mógł tego wytrzymać i posuwał się w rozmowie do wzmianek, iż najwyższy czas już wyjeżdżać.
Panna Bingley była ogromnie zbolała z powodu małżeństwa Darcy’ego, lecz uważając, iż lepiej zachować prawo do bywania w Pemberley, porzuciła wszelką urazę, bardziej niż zwykle czuliła się do Georgiany, okazywała Darcy’emu tyle co i dawniej względów oraz spłacała Elżbiecie zaległe uprzejmości.
Pemberley stało się teraz domem Georgiany, a obie damy pokochały się tak serdecznie, jak tego pragnął Darcy. A nawet tak, jak tego same pragnęły. Georgiana miała o Elżbiecie najwyższe w świecie mniemanie, choć z początku słuchała ze zdumieniem i niemal przerażeniem, jak bratowa żywo i żartobliwie rozmawia z mężem. Zobaczyła nagle, jak ten, który wzbudzał w niej zawsze prawie tyle samo szacunku, co i uczucia, staje się teraz przedmiotem jawnych kpin. Wyciągała wnioski z zupełnie dla niej nowych doświadczeń. Przy pomocy Elżbiety pojęła, iż to, co wolno żonie w stosunku do męża, nie przystoi siostrze w stosunku do brata starszego od niej o przeszło dziesięć lat.