Выбрать главу

Kapitan starannie zgarnął cenne papierki i milczał chwilę.

– A, co ja będę pani szklił… Droga służbowa prowadzi przez zasieki z drutu kolczastego. Więcej i prędzej się dowiem od pani. Dane Libasza chociażby, odciski palców musiałem zdobyć podstępem…

– Dane Libasza są w Ameryce – mruknęłam ponuro. – Zaraz, data! Kiedy ten rzekomy Sprzęgieł spalił się w samochodzie?

– W czerwcu, przeszło pięć lat temu. A co…?

– Nic. Libasz ma ciągle obywatelstwo amerykańskie?

– Jasne. Żona też. Zaraz, rozumiem. Libasz wyjechał na spadku po krewnym, jeśli to już nie był Libasz, tylko Sprzęgieł… Daty śmierci krewnego pani przypadkiem nie zna?

– Dziwię się, że pan nie zna – zganiłam go, zgorszona.

– W odniesieniu do prawdziwego Libasza wydawało się to nieistotne – usprawiedliwił się kapitan. – Ale nadrobię niedopatrzenie.

– Będę znała tę datę jutro w południe – obiecałam, wierząc w Grzegorza. – Mogę do pana zadzwonić. Gdyby pana nie było, podam ją byle komu.

– Będę pani bardzo wdzięczny. Łatwiej działać na bazie pewności…

– Dziwi mnie jedno, dlaczego mianowicie jeszcze mnie nie zabili. Nie uważa pan, że powinni?

Kapitan pokręcił głową.

– Nie, nie uważam. Po zabójstwie cały pani stan posiadania zostałby dokładnie przeszukany i sprawdzony, znaleziono by te papiery. Tego się musieli obawiać. To jedno, a druga przyczyna to nadzieja, że uzyskają od pani informację na ten temat, zapewne coś takiego planowali, po zastraszeniu, kontakt osobisty. Przedtem usiłowali znaleźć sami, ale, powiedzmy sobie szczerze, u pani szukać niełatwo. Gdyby zaś pani, uszkodzona, leżała w szpitalu…

– Rozumiem, w moim domu mogliby nawet zamieszkać i zrobić mi porządek w papierach…

Rozejrzałam się dookoła ze smętnym westchnieniem. Papiery zapychały całe moje mieszkanie, co najmniej połowę należało dawno wyrzucić, ale ciągle brakowało mi serca do tej strasznej pracy. Kapitan popatrzył również i taktownie powstrzymał się od dalszych uwag.

– O tej Judycie zapewne nie wiedzieli i mogli sądzić, że po likwidacji Heleny straci pani dostęp do jakichkolwiek informacji…

– Ciągle mówimy w liczbie mnogiej – przerwałam mu z niezadowoleniem. – Kto to właściwie jest, ci oni? Pseudo-Renuś z Miziutkiem, plus Nowakowski, ale zdaje się, że nikt z nich nie uczestniczył w kraksie pod Łodzią? I nikt z nich nie pętał się za mną po Europie i nie podrzucał mi głowy. To jak ja mam to rozumieć?

– Niech mnie pani nie rozśmiesza – zniecierpliwił się kapitan. – To jest przecież cała klika, obrośnięta gorylami. Libasz ma na usługach pracowników fizycznych, którzy nawet nie wiedzą, dla kogo pracują. Pośredniczy Nowakowski, bo to jest rzeczywiście Nowakowski, niegdyś wtyczka w różnych zakładach pracy.

– Już to samo powinno wystarczyć. Wypisz wymaluj identyczne metody, jakie Sprzęgieł stosował przed laty. Ciekawe, co pan teraz zrobi?

– Poczekam na jutrzejszy telefon od pani.

Przyszło mi nagle do głowy ułatwienie dla niego.

Polubiłam go.

– Macie tam jakiś fax, jestem pewna. Niech mi pan da numer, o ile to nie jest straszna tajemnica służbowa. Może uda mi się zrobić panu przyjemność. Skoro woli pan mnie niż te kolczaste zasieki…

Chyba rzeczywiście wolał, bo numer faxu dał.

* * *

Nie poprzestałam na pogawędkach służbowych, groziło mi bowiem spędzenie wieczoru na smętnej tęsknocie do Grzegorza. Postanowiłam, że nie dam się wpędzić w melancholię na starość. Nie daj Boże, jeszcze bym zaczęła płakać albo co.

Stare notesy i kalendarze, które odnalazłam już wcześniej, ciągle leżały na wierzchu, zapomniałam je bowiem odłożyć na miejsce. Sięgnęłam po nie.

W nastawionym na różne wysiłki umyśle zaczęło mi majaczyć kolejne wspomnienie. Na samym początku mojej znajomości z Miziutkiem właśnie u niej odbywały się andrzejki. Same dziewczyny, lanie wosku, buty wychodzące za drzwi, imiona męskie na karteczkach… I awanturujący się Miziutek… „Nie chcę Andrzeja! – jęczała z gniewem.

– Niech go sobie któraś z was zabierze! Chcę Jarka, oddajcie mi Jarka!”

Jakim cudem ja to mogę pamiętać…? A, już wiem, proste, zazdrościłam jej kiecki. I tę kieckę, oczywiście, pamiętam znacznie lepiej niż wszystkie rozgrywające się tam sceny, rura z dekoltem z zielonej mory, cudowny kolor, tak zwany morski, Miziutek był rudy, świetnie pasowało, dookoła szyi cień złotej ozdoby, a ja nieszczęsna, jedyna w tym gronie młoda mężatka, byłam właśnie w ciąży i nie miałam się w co ubrać… Miziutek w zielonej kiecy, z wielkim kokiem pomiędzy ciemieniem i potylicą, z kieliszkiem wina w jednej ręce, z karteczką w drugiej, giął się w pasie i z rozpaczliwą wściekłością żądał zamiany męskich imion, przy kredensie stała, próbowała zaszachrować, bo na blacie tego kredensu leżały inne karteczki…

Twierdziła potem, że wróżby się nie sprawdzają, nieważne są w ogóle, bo skaziła je obecność jednostki zamężnej. Może zresztą nie ona to wymyśliła, tylko któraś inna dziewczyna, żeby ją pocieszyć, chętnie przyświadczyłam, bo co mi szkodziło, nie żałowałam jej tego jakiegoś Jarka…

Sama zdumiona, że mi się nagle to wszystko tak porządnie przypomniało, zorientowałam się, iż cały czas trzymam w ręku kalendarzyk sprzed trzydziestu pięciu lat, otwarty na stroniczce ze spisem wróżb andrzejkowych. Osobiście ten spis tuż przed imprezą wykonałam, żeby o niczym nie zapomnieć. No i proszę, jak cenne jest słowo pisane!

Zaczęłam sobie przypominać, kto tam wtedy był. Przyjaciółki z młodych lat rozpierzchły się po świecie, Hania w Kanadzie, Baśka nie żyje. Lusia podobno w Australii, Ewa…

Zaraz, Ewa! Ewa Górska, jej nazwisko niedawno wpadło mi w oko, pomyślałam nawet, że cały czas używa panieńskiego, projektantka strojów, film, teatr, telewizja, na oczy jej nie widziałam od skończenia studiów, ale dlaczego nie miałabym spróbować…?

Znalazłam ją w książce telefonicznej, tej nieco starszej, a nie obecnej, bo obecna została ułożona tak jakoś dziwnie, że wszelkie próby uzyskania z niej pożądanych numerów dostarczały mi wyłącznie uczucia, iż popadam w debilizm. Niczego nie umiałam znaleźć. W starszej było, Ewa Górska, artysta plastyk. Wypukałam numer i słuchawkę po drugiej stronie podniosła kobieta.

– Ewa? – powiedziałam beztrosko. – Cześć, słuchaj, czy ty pamiętasz różne dziewczyny z młodości? Baśkę Boberską, Mizię Arendarską, Hanię Kostrzyk, Joannę Chmielewską…

– No nie wygłupiaj się, to ty! – wykrzyknęła Ewa z uciechą. – Widziałam cię w telewizji! Boże drogi, ileż to lat…!

– Trzydzieści. Masz wnuki?

– Wyobraź sobie, mam! Ta idiotka, moja córka, tak mnie urządziła!

– Nie przejmuj się, nie wnuki zdobią człowieka. Ja też mam i ona już doskonale umie czytać.

– Kto?!

– Moja wnuczka. Drobiazg. Przyznam ci się, po co dzwonię. Chcę poplotkować o Miziutku. Masz coś przeciwko temu?

– Ale wręcz przeciwnie! – ożywiła się Ewa. – Miziutek to postać barwna, zawsze była, o niej się świetnie plotkuje! Ona wróciła, wiesz o tym? Prosperuje w Polsce, ale nie sądzę, żeby miała zostać na zawsze.

– Że wróciła, wiem aż za dobrze. Usiłuje mnie wykończyć. Dlaczego…

– Co ty powiesz, to jeszcze jej nie przeszło? – przerwała Ewa ze zdziwieniem.

– Do tej pory?

– A co…?

– No jak to, zawsze stanowiłaś dla niej konkurencję. Nie wiedziałaś o tym? Jeszcze w tamtych czasach, czekaj, co to było, ach, pamiętam, andrzejki! Do mnie mówiła, co za szczęście dla niej, że ty jesteś w ciąży, na jakiś czas ma cię z głowy i niczym jej nie zagrażasz…