Выбрать главу

– No dobrze, powiem pani prawdę – zdecydował się pułkownik. – To wcale nie było tak, tylko zupełnie inaczej i cała ta historia zakrawa na makabryczny dowcip.

Rozmawiamy prywatnie, o ile się orientuję, nie nagrywa pani rozmowy, i od razu mówię, że w razie czego wyprę się każdego słowa. Otóż…

Chłonęłam każde jego słowo do wyparcia niczym gąbka morską wodę. Dowiedziałam się, co następuje: Obecność w katastrofie Heleny jako ofiary stwierdzono od razu, ale ofiar było więcej i bardziej poszkodowanych, chętnie powitano zatem pomoc społeczeństwa. Ktoś przypadkowy, jakiś nie tknięty kraksą kierowca, zaofiarował się, że sam ją zawiezie do szpitala, będzie jechał za karetką, sanitariusz pomógł wepchnąć ją do samochodu marki Mercedes, tyle pamiętał i cześć. Na tym skończył się kontakt z ofiarą.

Mercedes do szpitala w ogóle nie dotarł, czym nikt się specjalnie nie przejął, uznano bowiem, że zapewne lepiej się czuła, niż można było mniemać, i pojechała do domu leczyć siniaki we własnym zakresie. Po kilku dniach jednakże…

Wścibskość dzieci w różnym wieku przekracza wszelkie granice. Chłopak jeden, na wrotkach, podejrzał, jak z mercedesa wyciągnięto pakunek, dwóch facetów to robiło, a rzecz miała miejsce na drodze przez Modrzew w odludnym akurat lasku, pakunek zawleczono w głąb zieleni i zakopano pośpiesznie i płytko. Przyjrzał się temu ciekawie, po czym udał się z donosem do glin. Trzy godziny nie przeszły, jak we wskazanym miejscu odkopano ludzkie zwłoki płci żeńskiej bez głowy. Numeru mercedesa chłopak nie pamiętał, co nie miało wielkiego znaczenia, bo z pewnością był fałszywy. Zwłoki przez czysty przypadek trafiły do tego samego szpitala, który nieco wcześniej przyjmował i leczył ofiary kraksy i rozpoznał je ten sam sanitariusz. – A rozpoznał je, proszę pani, tylko dlatego, że facetka miała na sobie jako… czy ja wiem, jak to nazwać, serdaczek…? Takie coś na górnej części… Co uparła się kupić jego żona, a drogie to było, więc utkwiło mu w pamięci. Twierdził, że o mało się przez to nie rozwiedli, przez ten szczegół garderoby zapamiętał ofiarę, po czym rozpoznał te zwłoki bez głowy. Osobiście wpychał poszkodowaną do mercedesa, ten serdaczek bił go po oczach, to jego określenie, nie moje, zwłoki miały to na sobie, reszta się zgadzała. Wzrost, tusza… Nawet w pośpiechu i zamieszaniu takie rzeczy się pamięta, w ten sposób wyszło, że jedna z ofiar kraksy nie dojechała do szpitala, a za to postradała głowę. Powiedzmy szczerze, pojawił się kłopot, dotarło do nas, po czym pojawiła się pani z komunikatem o głowie i Helenie Wystrasz. Udało nam się te rzeczy skojarzyć. Z nie znanych nam na razie powodów Helena Wystrasz padła ofiarą jakichś zbrodniczych machinacji…

– Ale później miała głowę! – wyrwało mi się. – Skąd…?!

– Podrzucono ją. Do kostnicy. Czy ja muszę pani dokładnie tłumaczyć, co się dzieje w szpitalach…?

– Nie, wcale pan nie musi. Z tego wynika, że beze mnie nadal panowie mieliby ten kłopot?

– Zgadza się i dlatego tu jesteśmy. Dziwaczna sprawa. Nie zostawia się takich rzeczy odłogiem. Uczciwie pani wyznam, nie umiem sobie wyobrazić, jaki to może mieć związek z panią, może czysty przypadek, ale odjechała pani przecież natychmiast…?

Ponownie, z detalami, z wyliczeniem czasu co do sekundy, opisałam wypadek pod Łodzią. Do listu Heleny uparcie postanowiłam się nie przyznawać, miałam zatem trudności z włączeniem siebie w całą aferę. Gdyby tę głowę odrąbali jej natychmiast i wepchnęli do bagażnika najbliższego samochodu, proszę bardzo, byłby to zwykły przypadek, ktoś musiał stać najbliżej, ale nazajutrz…? Czy po dwóch dniach…? Dlaczego ja, do ciężkiej, nieprzemakalnej, wyjątkowo złośliwej cholery…?!

– Ja myślę… – powiedziałam niepewnie. – W Zgorzelcu… Okazja była, może chcieli pozbyć się jej… Jak by tu… Zwłoki nieznane, dokumentów panowie nie znaleźli, głowa odjedzie razem ze mną…

– A pani ją wyrzuci do zagranicznego śmietnika?

– Nie ukrywam, że miałam taką myśl…

– O Jezu – powiedział ze zgrozą kapitan Borkowski.

– Całe szczęście, nie wyrzuciła jej pani. Pani chyba zdaje sobie sprawę, że mamy pewne doświadczenie? Wiemy, że pani coś ukrywa, wiemy o pani dużo, nie bierze pani na ogół udziału w przestępstwach, ale nic straconego. Może zaczęła pani miesiąc temu?

Może bezwiednie? Niechże pani, do pioruna ciężkiego, pomyśli logicznie, nie bez powodu przyszła pani do nas, mogła pani ukryć to idiotyczne wydarzenie…

– Myślałam, że ciągle ją mam – wyznałam żałośnie.

– Czy jest pani zupełnie pewna, że w Paryżu pani ją miała?

– Wcale nie jestem pewna, to znaczy pierwszego dnia owszem, a później diabli wiedzą. Ale gdyby nie, po jaką ciężką grypę czepialiby się mnie w Stuttgarcie? W ogóle najrozsądniej byłoby przyjąć, że w odniesieniu do mnie nastąpiła pomyłka, dlatego podrzuciwszy, od razu chcieli mi ją odebrać. Chociaż z drugiej strony, za dużo tych przypadków, moja noga też coś mówi. O Jezu, tu głowa, tu noga, przerażający nadmiar kończyn!

Nagle okazało się, że szczegółów mojego złamania nie znają, nie wyjawiłam ich. Jakoś nie było kiedy. Zrelacjonowałam je teraz, obaj się zainteresowali, wypytywali zachłannie i natrętnie o wszystkie okoliczności, przysięgłam, że przed bankiem było czysto, żadne śmieci tam nie leżały, słoneczko z płaskowników dookoła drzewka musiałam narysować. Musiałam im pokazać tę nogę, oglądali ją przez lupę dokładniej niż ortopeda.

Jakieś wnioski z tego, być może, wyciągnęli, ale do mnie tylko pokiwali głowami.

– Zapewne powinnam się cieszyć, że panowie nie odrzynają mi nogi, żeby ją zostawić u siebie jako dowód rzeczowy – zauważyłam zgryźliwie. – No owszem, cieszę się.

I co teraz?

– Nic. Pani się jeszcze zastanowi, a to jest numer kapitana…

Poszli sobie. Mogłam się założyć o wszystkie pieniądze świata, że najsilniejsze podejrzenia zgrupowały im się na mnie…

Grzegorz zadzwonił tuż przed końcem pracy i niecierpliwość nie pozwoliła mi zachować żadnego umiaru.

– Mizia, Grzesiu, ta jakaś mnie nienawidzi, słuchaj, czy możliwe, żeby to był przypadek? Gdzie ona w ogóle jest, siedzi w tych Stanach? I do tego ten jakiś, co się Heleną opiekował, do mojego kretyna pasuje, mnie się wiąże…

– Opanuj się – poprosił Grzegorz. – Powiedz to jakoś po kolei, bo ja też mam trochę materiału do przemyśleń. Skąd ci się wziął Miziutek?

Odetchnęłam głęboko i spełniłam jego życzenie, powstrzymując się na razie od komentarzy z ogromnym wysiłkiem. Informacje od niego też mogły coś dać i lepiej było rozważać wszystko hurtem. Wysłuchał cierpliwie.

– No to teraz ci powiem, że nabiłaś mi głowę tym Renusiem i nie mogłem się od niego odczepić – rzekł, kiedy wreszcie zamknęłam gębę. – Obchodził mnie on tyle co umarłego kadzidło, ale widzę, że chyba niesłusznie. Z Andrzejem jestem w kontakcie, on siedzi w Bostonie, nie wytrzymałem i zadzwoniłem.

– I co? Miło było usłyszeć, że zbankrutował. Ze względu na Miziutka.

– Przeciwnie, wzbogacił się. W Stanach go nie ma. Mam nadzieję, że siedzisz na czymś wygodnym?

– Pewnie, że siedzę, a co mam innego robić z tą nogą…

– Renuś jest w Polsce.

– A Miziutek?

– Też.

– No to słusznie było siedzieć – powiedziałam po chwili milczenia. – Mów dalej, bo może wiesz coś jeszcze.

– Wiem niejasno. Ogólnie Andrzeja Renuś też gówno obchodzi, więc nie wnikał w detale. Podobno pojechał do Polski parę lat temu, jak tam u was zaczęły się dobre interesy. Zaraz potem odziedziczył tutaj niezły spadek, ale nie wrócił, przysłał Miziutka z plenipotencją, teraz mu konta puchną. Co ty możesz mieć z tym wspólnego, nie mam pojęcia i nie umiem odgadnąć.

– Ja też nie. Ale czekaj. List, gadanie kuzynki, Renuś, wszystko razem kojarzy mi się, jak następuje. Dwukropek. Renuś z Miziutkiem są w Polsce, Renuś robi śliskie biznesy, ta Helena coś wykryła. Zarazem skojarzyła się z moim eks. Co on do niej naględził, Bóg raczy wiedzieć, ale za wielkiego wywiadowcę robił, to pewne, wykombinowała sobie, że zaraziłam się od niego tą wszechwiedzą, a może i do Miziutka dotarło. Najłatwiej zgadnąć przyczyny, dla których ta głupia suka mnie nienawidzi. Nabrała obaw, że Helena mnie włączyła w ten szwindel, a ja zaraz polecę z pyskiem gdzie trzeba albo w prasie opublikuję, co pewien sens posiada. Ostrzeżono mnie, Helena chciała za dużo gadać i proszę, jak teraz wygląda, niech się lepiej zastanowię, zanim słowo z pyska wypuszczę, bo będę wyglądać tak samo. Tyle mogę sobie wyobrazić ze wszystkich wydarzeń razem wziętych, drobiazgi uboczne mogą być wynikiem pośpiechu w działaniu i braku przemyśleń. Ich przemyśleń, nie moich. Co ty na to? Grzegorz musiał myśleć w trakcie mojego expose, bo nie wahał się ani chwili.

– Popieram. Taka kombinacja jest możliwa, chociaż, o ile pamiętam opinie o Renusiu… Przypominam ci, że osobiście go prawie nie znałem, ale ogólnie było wiadomo, że jest to dobroduszny kretyn, który każdej bystrzejszej świni da się wykantować. Jeśli sam robi za świnię, to z głupoty.

– Ale w grę wchodzi Miziutek. Jeśli napisał testament na jej korzyść, mogła go na przykład zabić – podsunęłam z nadzieją.

– Owszem, myśl przyjemna. Nie, jednak trzeba więcej o Renusiu. Podpuszczę Andrzeja. Czekaj, bo mnie tu się zalągł nowy pomysł. Może zdołałbym przyjechać do Polski, wy tam macie podobno znachora-cudotwórcę?

Zakłopotałam się. Wiedzy o kręgach medycznych nie posiadałam prawie żadnej.

– Nic nie wiem…

– Bioterapeuta. Trudno osiągalny. Czy może radiesteta.

Coś mi się zaczęło majaczyć.

– A…! Zaraz, owszem, słyszałam, podobno jest taki. Ktoś o nim piał hymny. Spróbuję się dowiedzieć porządniej, podzwonię po ludziach.

– Podzwoń. I uważaj na siebie. Zdaję sobie sprawę z głupoty takiej rady, ale jednak.

Odezwę się jutro…

Odłożyłam słuchawkę, dziko przejęta pod każdym względem. Myśl o przyjeździe Grzegorza poruszyła mnie bardziej, niż było to wskazane w tak skomplikowanej sytuacji. Napawałam się nią dostatecznie długo, żeby u niego skończyły się godziny pracy.