– Chętnie pouprawiam wspólnie z tobą także wszystko inne. Za chwilę. Nie rozumiem tej całej draki z papierami, jakie papiery i o co tu chodzi? Masz cokolwiek…?
Westchnęłam.
– Nic nie mam. To znaczy owszem, papierów jako takich mam chyba więcej niż w składnicy makulatury, ale tajemnicy w nich nie uświadczysz. Natomiast nie mogę ręczyć za piwnicę. Wyznam ci, może nawet z satysfakcją, że ten eks-mój półgłówek gubił wszystko, a poufne dokumenty gromadził maniacko. Miał doskok, zdobywał i z rąk mu leciało. Nie zliczę, ile razy jego święty notes poniewierał się u mnie pod kanapą, miałam obowiązek pilnować, na schody za nim wylatywałam, bo coś zostało przy telefonie, a już pieniądze to była zgryzota śmiertelna. Godzinami potrafił się gmatwać, czy on mnie jest winien dwadzieścia złotych, czy ja jemu, a może to nie dwadzieścia, tylko dwieście czterdzieści, a w ogóle sto złotych gdzieś mu zginęło, a jak mu to odebrałam, żeby się odczepił od problemów, obraził się śmiertelnie…
– Co ty w nim, na litość boską, w ogóle widziałaś?!
– Miał swoje zalety. Chociaż, czy ja wiem, te zalety też mi jakoś wychodziły wadliwie. Wyobraź sobie, chcesz swojego mężczyznę…
– Nie chcę – powiedział Grzegorz bardzo stanowczo.
– No dobrze, chcesz swoją kobietę mieć do pogadania, do łóżka. A ona ci twardo stoi przy zlewie i brzęka naczyniami, każdy talerz myje tak, jakby od tego wasze życie zależało…
– Zabiorę jej ten talerz i wywlokę ją z kuchni.
– Może. Ale ona nie ma metra osiemdziesięciu wzrostu i barów jak u zapaśnika.
Starczy ci siły, żeby ją zawlec nawet do tego łóżka i popchnąć nieco. A wyobraź sobie, że z tymi metrami i barami stoi jak ten słup na środku pokoju i pchaj teraz taki pomnik.
Zmywał, sam z siebie, dobrowolnie, a we mnie cierpło. No, ciężary nosił swobodnie…
I piękny był po wierzchu. I przesadnie czysty. Nie śmierdział.
– Czekaj, wróćmy może lepiej do kryminału, bo coś mi się robi. Już chyba wolę zbrodnię.
– Ja też. Reasumując, diabli wiedzą, jakie jego szpargały mogły się u mnie zaplątać, ale chyba rychło wyjdzie to na jaw, bo powiedziałam glinom o zamianie piwnic i nawet dałam im moje klucze. Może właśnie teraz odwalają robotę, a zapewniam cię, że wesoło im nie jest.
– A co ty tam właściwie trzymasz?
– Ja nie trzymam, to jest. Dębowa dwucalówka cztery metry długości, płyta pilśniowa twarda laminowana, trzy metry kwadratowe, drabina malarska, całkiem nowy zagłówek tapicerski z rozbitego statku pasażerskiego chyba, morze wyrzuciło na plażę, potworna ilość butelek, części karoserii samochodowej, mnóstwo drewna meblowego i opałowego, książki, których nikt nigdy nie czyta, resztki kredensu z mojej dawnej kuchni, stary piecyk gazowy zepsuty, rura z kolankiem, dwa koła od roweru, tyle pamiętam, a co więcej, to już nie wiem, ale tego więcej jest znacznie więcej. Może z ciekawości ich zapytam, co znaleźli, ale boję się, że nie będą chcieli ze mną rozmawiać. A, jeszcze ze trzy skrzynki na ryby, takie plastykowe, też z morza…
Grzegorz opanował atak śmiechu i przyrządził drugi, równie łagodny koktajlik.
– Czekaj, nie skończyłem jeszcze relacji. Pozwalam sobie na daleko idące skojarzenia, biegną mi skokami, a między nimi widzę głębokie luki. W tej rozrzutności telefonicznej znalazła się Hania, dopadłem jej, siedzi, jak wiesz, w Kanadzie…
Można powiedzieć, zastrzygłam uszami. Hania była niegdyś najlepszą przyjaciółką Miziutka, piknęło mnie tajemnicze przeczucie.
– … roztkliwiła się i rozgadała obłędnie – kontynuował Grzegorz. – Na pierwsze słowo o Renusiu rzuciły się na nią wspomnienia. Aktualnego nie było w tym nic, za to dowiedziałem się, że Miziutek przeżył wielką miłość, która mu złamała serce, amant ją rzucił, ale jej nie przeszło i cierpi całe życie. Za mąż wyszła z rozpaczy, Renusia zaś dostrzegła, bo podobny był do niewiernego. Zdaniem Hani, poślubiła go jako namiastkę…
– I kiedy to było? – przerwałam z niesmakiem. – Za moich czasów żadne cierpienia z niej nie biły, a do starości dosyć dużo nam brakowało.
– Miała podobno siedemnaście lat.
– A, to może. Poznałyśmy się, jak już miała osiemnaście.
– Zauważ, że sama mi przypomniałaś o tej scenie przed lustrem w kawami. Renuś i jakiś drugi, podobny. Bez komentarzy na razie. Renuś, mówisz, kombinuje z Nowakowskim, otóż może o tym nie wiesz, ale Nowakowski stanowił niejako warstwę wierzchnią, jawną, za plecami miał Sprzęgieła. Sprzęgieł robił swoje świństwa jako tajemnicza twarz, nigdy osobiście, zawsze przez posły. Mnie niszczył przeważnie Nowakowskim, dlatego ugruntowało się mniemanie, że to Nowakowski świni, a ja wolałem nie dementować z hukiem. Ze Sprzęgiełem rozmawiałem ze dwa razy przez telefon, niechętnie te konwersacje wspominam, a na własne oczy w życiu go nie widziałem.
– I nawet nie wiesz, jak wygląda?
– Pojęcia nie mam. Chyba sama rozumiesz, że nie rwałem się do oglądania wrednej mordy? Podejrzewam, że jedyną osobą, która z pewnością zna go z aparycji bardzo dokładnie, jest Halina. Nie sądzę, żeby ją pieprzył wyłącznie w ciemnościach.
– I siedział w MSW – wtrąciłam w zadumie. – O ile wiem, oni sobie nie wybierali panienek jak popadnie, musieli się ograniczać do takich specjalnie przydzielanych. No owszem, eks-twoja Halusia miała prawo budzić wielkie namiętności…
Grzegorz spojrzał na mnie z niedowierzaniem i wzruszył ramionami.
– W duchy wierzysz? Namiętnościom nie przeczę, tym bardziej, jaki normalny facet nie potrafi wyskoczyć z przepisów? Musiał trąbić na rynku, że za Halusią lata?
– A jednak przyjaciółki wiedziały. Co najmniej jedna.
– Z donosem do UB nie poleciała. Może Halusia była jedynym wypaczeniem Sprzęgieła. Słuchaj, czy musimy akurat to rozważać? Sprzęgieł stanowi w tej chwili tylko jedno ogniwo z łańcucha moich skojarzeń. Na wszelki wypadek chciałbym wiedzieć, co się z nim dzieje obecnie?
– Tego ci powiedzieć nie potrafię. Ale może doszłabym jakoś drogą żmudnych dociekań i znęcania się nad ludźmi.
– Spróbuj.
– A pewnie, że spróbuję. Też mnie to ciekawi.
– Wracając do baranów… Skąd właściwie ty w tej imprezie?
Skupiłam się i postarałam powtórzyć wszystko, co od początku ględziłam do niego nieco chaotycznie. Nie musiał w końcu pamiętać każdego mojego słowa, szczególnie w sytuacji nietypowo skomplikowanej.
– Z dwóch źródeł. Jedno oficjalne, mówiłam ci, w prasie spaskudziłam im parszywy biznes, nie wiedząc wcale, o kim piszę. Kontynuują, zatem spaskudziłam bardzo miernie, ale mogą się obawiać dalszego ciągu. Może ktoś tam z tej całej odgórnej sitwy wystraszył się i zaczął stwarzać trudności, co podwyższyło koszty. Były kontrole, mogły nieco nabruździć, należało zamknąć mi gębę. Drugie źródło, chyba raczej prywatne, to ta cholerna Helena, świeć Panie nad jej duszą. Ciągle słyszę gadanie o zbrodni, wiąże się ściśle z Renusiem i Miziutkiem, a Helena, na moje oko, weszła w komitywę z tym eks-moim, może wysnuła własne wnioski, kłapnęła gębą i wystawiła mnie na strzał. Tak to widzę. Papiery… Papiery mogą przybrać rozmaitą postać, na przykład zdjęcie, na którym Renuś podrzyna komuś gardło, albo odwrotnie, a to zdjęcie, ich zdaniem, powinnam trzymać przy piersi. Sypiam na nim. Leży u mnie w piwnicy. A może zeznanie, podpisane przez wiarygodnych świadków. W każdym razie ja to mam i coś z tym fantem muszą zrobić. Możliwości jest zatrzęsienie, chociażby takie coś, facet z kliki chce się zwinąć z majątkiem, ktoś tam nabrał podejrzeń, utrudni mu przez zwykłą zawiść, ktoś coś odgadł i wystartował z szantażem. Do interesów nadaję się jak szafa gdańska do roweru.
– Sprzęgieł ma za sobą wesołe wydarzenia – mruknął Grzegorz z lekką irytacją.
– O ile wiem, rąbnął ze trzy osoby w ramach obowiązków służbowych. Jak one były służbowe, to ja jestem kardynał.
– Może by warto dociec…?
– Nie rozśmieszaj mnie. Coś tu się działo dużego z aktami MSW i UB…? Kto to odnajdzie? A w ogóle oszalałaś chyba, masz zamiar wdawać się w takie rzeczy?! Mam cię przemocą wywlec z tego kraju i ulokować we Francji? W zamknięciu? Nie wygłupiaj się, nie mam jeszcze zamku z wieżą i lochami!
– Jeśli już, to raczej na wieży – poprosiłam z roztargnieniem – W lochach źle się czuję. Czekaj, to może być właśnie to. Mam na myśli dokumenty, mogą sobie głupio wyobrażać, że ten eks-mój dopadł czegoś tam z tych zniszczonych czy ukrytych rzeczy…
Zaraz, ale to by dotyczyło ewentualnie Sprzęgieła, bo Nowakowski nie zdradza objawów nerwicy, co ma Sprzęgieł do Renusia z Miziutkiem?! A, może biznes… Ty masz rację, trzeba znaleźć Sprzęgieła!
– Jeżeli z moich subtelnych rozważań wysnułaś taki wniosek… – powiedział Grzegorz ze zgrozą.
– No jak to, sam mówiłeś przed chwilą…
– Miałem na myśli dyplomatyczne uzyskanie wiedzy. Gdyby w grę miały wchodzić czyny energiczne, wolałbym raczej spotkać się z Renusiem, najlepiej przypadkowo.
Szczerze mówiąc, żywiłem taki zamiar. Nie wiesz przypadkiem, gdzie oni mieszkają?
Wypiłam resztę szprycera i poczułam, że zaczynam być głodna.
– Zdaje się, że na terenie wyścigów – wyjawiłam ponuro. – Jego ukochana centrala spółki tam się mieści, co jest dla mnie osobiście źródłem zgryzoty. Ale znów z drugiej strony, było gadanie o dużym ogrodzie na peryferiach miasta, więc do reszty przestaję cokolwiek rozumieć. Nikt stajni i roboczego toru nie określi mianem ogrodu, coś tu… Zaraz!
Mignęło mi wspomnienie, mgliste i przywalone pokładami niechęci i braku zainteresowania. Zaczęłam w nim grzebać, ale Grzegorz mi przeszkodził, bo też myślał twórczo.
– Co oni właściwie robią, w tej jego firmie? Jak jej tam, Rebus…?
– REBAS. Zdaje się, że wszystko. Handel samochodami, import, handel końmi, aukcje, licytacje, wykupują atrakcyjne tereny dla przyszłego podziału na działki budowlane, własne banki, jakieś spółki akcyjne, kasyna, hazard w ogóle…
– Burdele też mają?
– Jeśli tak, to nieoficjalnie, o tym akurat nic nie wiem. Ale możliwe. Chcą wykupić wyścigi na własność prywatną. Czekaj, poza wszystkim, muszą być gdzieś zameldowani, gliny powinny wiedzieć gdzie, znać adres Libasza. Zapytam ich wieczorem, jak wrócę do domu.