Выбрать главу

– Nie wygłupiaj się, czytajmy list, bo jestem ciekaw.

List od owej Judyty brzmiał następująco:

„Szanowna Pani! Świętej pamięci Helena Wystrasz to była moja koleżanka, od dziecka, jeszcze ze szkoły. Myśmy były w przyjaźni i ona mi wszystko mówiła, a nikomu innemu. We mnie jak w studnię i nic bym nie powiedziała, ale ona się bała o panią, więc piszę. Ona sprzątała u tych ludzi, na stałe była, z tym że najpierw z samą panią, jak już dom był gotów, tak ze dwa tygodnie, a pan miał przyjechać podobnież z Ameryki. Raz było tak, że miała wolne i zamiarowała pojechać do rodziny, pani myślała, że już poszła, a ona ledwo wyszła za kuchenne drzwi i zaraz na schodkach stłukła sobie kolano. Aż się rozkrwawiło. Więc wróciła i zrobiła sobie opatrunek i tak trochę czekała, że ją może przestanie boleć, bo do autobusu miała kawałek drogi. I zobaczyła, że jak raz pan przyjechał, więc się zdziwiła bo to jakoś za wcześnie, ale nic sobie nie myślała. Tylko jedną walizkę miał, nawet nie dużą. Pani go witała jak męża, a Helena go dobrze widziała. I tyle.

A potem na drugi dzień, jak wróciła od rodziny, pokazało się, że pana wcale jeszcze nie ma, znaczy to był ktoś inny, ale nic nie mówiła, bo nie jej rzecz i co ją obchodzi.

I zaraz w dwa dni pan faktycznie przyjechał, a bagażu miał dużo, nawet mu człowiek nosić pomagał, Helena aż się zdziwiła, bo podobny był strasznie do tamtego pierwszego, ale trochę inny. A w ogóle to znów nikt nie wiedział, że Helena jest w domu, bo pani jej dała wolne aż do wieczora i ona nawet przyszła do mnie, ale mnie nie było, więc wróciła. I siedziała w ogrodzie. Państwo zaraz odjechali pani samochodem, a pan tak jakoś obchodził ten samochód dookoła i głową kręcił i faktycznie, wtedy dopiero Helena uwagę zwróciła, że to był inny samochód, niż pani wczoraj miała, bo tamten był biały, a ten szary. No i jak wieczorem wrócili, to po pierwsze samochód znów był biały, a po drugie pan to był znowuż tamten, co pierwszy przyszedł. A tak się złożyło, że Helena jeszcze raz przyszła do mnie, a mnie ciągle nie było i jak wracała, to państwo widzieli, że wraca, więc pani pewnie myślała, że jej nie było cały czas.

No i wtenczas właśnie Helena przyszła do mnie zaraz na drugi dzień i powiedziała mi to wszystko, bo nic zrozumieć nie mogła. Jeszcze mówiła, że może jej się w oczach dwoi, bo dwa samochody i dwóch panów, a wszystko do siebie podobne i już całkiem nie wie, który to ten pan z Ameryki. Ale co to nas obchodziło, niech będzie, który chce, pani rzecz i sama chyba wie, kogo ma za męża.

Tak było najsampierw parę lat temu. Potem nic nie było, tylko pan wielkie interesy robił, a pani do Ameryki co i raz to wyjeżdżała. Tyle że jakieś kłopoty mieli, pani zdenerwowana chodziła i raz Helena przypadkiem podpatrzyła i podsłuchała, że w papierach szukali i fałszowali jakiś podpis. I pani próbowała, i pan i jakby wzór mieli, i z gadania wynikło, że fałszują. Helena ciekawa była i tak dla siebie lubiła wszystko wiedzieć, no to potem już podsłuchiwała specjalnie. Wyszło jej, że pan bał się jakiegoś człowieka i raz tak jakoś gadali, że wyszło, gdzie ten człowiek mieszka, i ona zgadła, kto to jest.

Ona tego człowieka znała, bo drzwi w drzwi z nim mieszkali jedni znajomi i ona tam nawet pomieszkiwała, zanim jeszcze do tej swojej pani przyszła, a to też dawne czasy, bo jeszcze matka Heleny u matki tej pani gotowała przed wojną, ale to nie ma o czym gadać. Ten człowiek to był taki, co w dawniejszych czasach w UB siedział, czy gdzieś tam, ale porządny jak rzadko i Helena dla niego w ogień by poszła. On różne papiery zbierał, żeby mieć, jak to mówią, haka na takich różnych swołoczy. Na pana też coś miał.

Nareszcie Helena podsłuchała, że on miał żonę na kocią łapę, a ta żona to była pani i jej pani, panią zna. Oni myśleli, że papiery na nich pani jemu ukradła, bo coś im pani zaszkodziła. To już teraz było, w ostatnich czasach. Albo on te papiery u pani zostawił.

Ale sama Helena przy sprzątaniu znalazła też jakieś papiery u nich, sama ukradła i jemu zaniosła. Ci jej znajomi wyjechali, a jej mieszkanie zostawili pod opieką, więc tam często jeździła i zostawała. Nie zważali na nią bardzo, więc podsłuchała jeszcze więcej i zobaczyła, jak raz przyszedł jakiś, tak wieczorkiem, z panem gadał cicho, ale tak, że mrowie po niej chodziło, a pan mu pieniądze płacił. Potem tamten wyszedł i pan zaraz wyleciał za nim, a jak wrócił, zadowolony był i te same pieniądze z kieszeni wyjął. Z panią potem gadali i Helena dorozumiała się, że tamtego zabił.

O pani to mówili ciągle, że pani za dużo wie i trzeba pani, za przeproszeniem, zamknąć gębę. Helena panią znała i była jej pani jak sól w oku przez tego opiekuna, bo myślała, że co z tego będzie, a tu pani. Specjalnie poleciała panią oglądać i gryzła się, ale jakoś to się z panią rozeszło, więc już nic do pani nie miała.

A do tych państwa taki jeden przychodził, jakby pana podwładny. To mi wszystko Helena mówiła w sekrecie, bo już nie mogła wytrzymać, męczyła się, a jeszcze bała się okropnie, że do skrytki zajrzą i zobaczą, że ona im ukradła te papiery. Do księdza do spowiedzi poszła, a ksiądz jej kazał iść na policję, ale ona się bała i znów do mnie przyszła. Zamyśliła sobie, że ucieknie. Więcej nic nie wiem, ale tu nie zostanę, bo też się boję.

Oni zabiją każdego, kto by im szkodził, a że ona ze mną gadała i płakała nawet, to wszyscy widzieli. Zabili ją, księdza też chcieli zabić, to i mnie zabiją, bo dlaczego nie. Może być, że i panią. O co tu w ogóle chodzi, to ja nie wiem i wcale nie chcę wiedzieć. To i tyle. Ja już tak zaraz nie wrócę, póki takie bandziory i dranie tu mieszkają i sobie żyją, jak im się podoba. Z poważaniem. Judyta Chmielewska”.

– Dech zapiera – powiedział Grzegorz, kiedy razem skończyliśmy lekturę i popatrzyliśmy na siebie. – Może warto przetłumaczyć to jakoś…?

– W zasadzie wystarczy porozdzielać panie i panów. Szczególnie panie się nieco mylą.

– Nie mogła ta baba podać jakichś dat? Rysuje mi się tu wysoce kusząca koncepcja, ale bez dat nie razbieriosz. Bez wódki również, napijmy się czegoś. Trzeba to dzieło rozszyfrować.

Pokulałam za Grzegorzem do barku i obejrzałam zawartość, bo nie wiedziałam, co by tu wybrać delikatnego. Zdecydowaliśmy się na szalenie skomplikowany koktajlik, którego główne składniki stanowił sok pomarańczowy i woda mineralna gazowana.

Można było tego spokojnie wypić litr.

– Obiad będziemy jedli?

– Chyba tak? Niezła ta knajpa. Pojedziemy po pracy.

Odczytaliśmy epistołę Judyty ponownie, teraz już komentując, dedukując i czyniąc własne notatki. Nie miałam cienia wątpliwości, że korespondencja jak najszybciej powinna się znaleźć w rękach policji, ale co nam szkodziło powyciągać z niej przedtem trochę wniosków prywatnych.

– Pierwsza sprawa się zgadza, to wiem od Andrzeja – rzekł Grzegorz. – Miziutek wyjechał wcześniej, Renuś później.

– Mnie tego wyraźnie nie powiedział – mruknęłam z lekką urazą.

– Ale mnie napomknął, a później jeszcze sprawdziłem po ludziach. Te sto dwadzieścia rozmów telefonicznych, to ci się wydaje, że z kim…? Budowę obiektu komuś zleciła i przyjechała na sam koniec, a Renuś dobił po paru tygodniach.

– No i ksiądz miał rację, wymienili go. Helena nie zrozumiała sedna rzeczy, zatem był to rzeczywiście osobisty wniosek wikarego. Tak samo jak nasz.

Grzegorz zaczął podkreślać kolejne zdania przezroczystym pisakiem.

– Interesuje mnie kombinacja z samochodami. Tu właśnie przydałaby się konkretna data, gliny te rzeczy mają w protokółach. Zakładam się, o co chcesz, że załatwili sobie kraksę z pożarem. Chciałbym wiedzieć, kto w tej kraksie zginął. Nie, nie mam zaćmień, że Renuś, to pewne, chodzi mi o zastępcę.

– No właśnie. I samochód był jego. Czekaj, przybliżoną datę mamy, ktoś musi wiedzieć, kiedy Renuś wyleciał ze Stanów, zaraz, u nas też… Obce obywatelstwo, zameldowanie na pobyt stały, niechby tylko czasowy, na Wspólnej to się załatwia…

– Meldował się już chyba sobowtór…?

– Niewątpliwie. Miziutek wcześniej. Musiała załatwić formalności z domem.

– Robota dla policji. Ale ja też chciałbym wiedzieć.

– Odwaliłabym to bez problemu, po kumotersku, żeby nie ta idiotyczna noga. Tam trzeba latać po piętrach i schody cholernie niewygodne. Zaczynam rozumieć sens strzelania do mnie, o ile naprawdę ktoś strzelał.

Grzegorz uniósł nagle głowę znad listu.

– No właśnie, nie zdążyłem ci tego powiedzieć. Byłem tam i obejrzałem to drzewko dokładnie. Orientujesz się, że wyobraźnię przestrzenną muszę posiadać…? Ktoś rąbnął z góry i ciebie trafił odłupany kawałek obramowania. Można było mieć nadzieję, że pryśnie, a pocisk wbił się głębiej. Nie wydłubywałem go i może szkoda, bo już go wydłubał sprawca, ten strzelec wyborowy.

– Chciałoby mu się?

– Na jego miejscu bym to zrobił. Na wszelki wypadek.

Z niechęcią wzruszyłam ramionami.

– No w każdym razie cel osiągnęli, jeśli zamierzali mnie unieruchomić. Może w ogóle kichają na gliny i boją się tylko dochodzeń prywatnych… No jasne, prokuratura! Gliny nic nie zrobią, jeśli prokuratura na wstępie ukręci sprawie łeb, a że mają chody na wysokim szczeblu, to gwarantowane!

– Można by spróbować od drugiej strony – powiedział Grzegorz w zadumie.

– Może w Stanach zostały jakieś szczątki prawdziwego Renusia, odciski palców, grupa krwi…

– Ejże! – ożywiłam się nagle. – A może to było właśnie to, co im Helena podwędziła? Dokumenty po Renusiu? Oni mieli papiery Renusia, a ten eks-mój, a później bóstwo Heleny, miał papiery zastępcy…?

– Niegłupia myśl – pochwalił Grzegorz. – Zestawienie może się okazać kłopotliwe.

– No to w zasadzie początek mamy…

– Nie, czekaj! Możliwe, że mamy więcej, i to jest właśnie moja kusząca koncepcja.

Pytanie, kiedy to było, Renuś przyleciał i załatwili go od razu, a stryj umarł w parę miesięcy później. Spadkobierca zszedł ze świata wcześniej niż testator, spadek diabli biorą i dochodzi do tego ewidentne oszustwo…