Znalazłam ją w książce telefonicznej, tej nieco starszej, a nie obecnej, bo obecna została ułożona tak jakoś dziwnie, że wszelkie próby uzyskania z niej pożądanych numerów dostarczały mi wyłącznie uczucia, iż popadam w debilizm. Niczego nie umiałam znaleźć. W starszej było, Ewa Górska, artysta plastyk. Wypukałam numer i słuchawkę po drugiej stronie podniosła kobieta.
– Ewa? – powiedziałam beztrosko. – Cześć, słuchaj, czy ty pamiętasz różne dziewczyny z młodości? Baśkę Boberską, Mizię Arendarską, Hanię Kostrzyk, Joannę Chmielewską…
– No nie wygłupiaj się, to ty! – wykrzyknęła Ewa z uciechą. – Widziałam cię w telewizji! Boże drogi, ileż to lat…!
– Trzydzieści. Masz wnuki?
– Wyobraź sobie, mam! Ta idiotka, moja córka, tak mnie urządziła!
– Nie przejmuj się, nie wnuki zdobią człowieka. Ja też mam i ona już doskonale umie czytać.
– Kto?!
– Moja wnuczka. Drobiazg. Przyznam ci się, po co dzwonię. Chcę poplotkować o Miziutku. Masz coś przeciwko temu?
– Ale wręcz przeciwnie! – ożywiła się Ewa. – Miziutek to postać barwna, zawsze była, o niej się świetnie plotkuje! Ona wróciła, wiesz o tym? Prosperuje w Polsce, ale nie sądzę, żeby miała zostać na zawsze.
– Że wróciła, wiem aż za dobrze. Usiłuje mnie wykończyć. Dlaczego…
– Co ty powiesz, to jeszcze jej nie przeszło? – przerwała Ewa ze zdziwieniem.
– Do tej pory?
– A co…?
– No jak to, zawsze stanowiłaś dla niej konkurencję. Nie wiedziałaś o tym? Jeszcze w tamtych czasach, czekaj, co to było, ach, pamiętam, andrzejki! Do mnie mówiła, co za szczęście dla niej, że ty jesteś w ciąży, na jakiś czas ma cię z głowy i niczym jej nie zagrażasz…
– Czym, do pioruna, miałam jej zagrażać? – spytałam ze śmiertelnym zdumieniem.
– No nie wygłupiaj się, byłaś szalenie atrakcyjną dziewczyną…
– Mogłabyś, z grzeczności, powiedzieć, że jestem – przerwałam zgryźliwie.
– Teraz możesz być najwyżej szalenie atrakcyjną kobietą – odparła Ewa stanowczo.
– Dziewczynę wybij sobie z głowy. Znam się na tym.
Zgodziłam się z nią.
– No dobrze, ale jej też nic nie brakowało…
– Toteż właśnie. A ty mogłaś ją przebić, bała się tego. Jeden chłopak ją rzucił, wpadła w taką malutką depresyjkę i wygrzebywała się z niej metodą zwycięstw na każdym kroku. Ty miałaś kochającego męża, gdyby mogła odbić ci tego męża, pocieszyłaby się od razu, ale ukrywałaś go starannie…
– Nie ja go ukrywałam, tylko sam się ukrywał, bo się nie miał w co ubrać – przerwałam z irytacją. – Ale nie o mnie plotkujemy, tylko o Miziutku. Dziko interesuje mnie ten chłopak, który ją wtedy rzucił, podejrzewam, że jest to jej obecny mąż…
– Jej obecny mąż podkupił moją firmę – przerwała z kolei Ewa gniewnie.
Przerywałyśmy sobie wzajemnie prawie każde zdanie. – Stąd moja wiedza o niej.
Libasz się nazywa. Cudem udało mi się uniknąć klęski, ale kochać, to ja ich nie kocham.
– A o tamtym chłopaku coś wiesz?
– Czy coś wiem… Wiesz, mętnie mi się ochapia… A nie, wiem! Ktoś mi mówił, jako gach był podobno doskonały, ale nie w tym rzecz. Podobno zażądał od Miziutka donosów na profesora… zaraz, jak mu było, już nie żyje, przyjaciel jej ojca… Wszystko jedno, Miziutek odmówił, bo wtedy jeszcze kołatała się w niej jakaś szlachetność, i przez to nastąpiło zerwanie. A, rozumiem! To dlatego…!
– Co dlatego, nie przerywaj w najciekawszych momentach! – zdenerwowałam się.
– Kłótnia była wśród dziewczyn. Miziutek upierał się, że przyzwoitość nie popłaca i cel uświęca środki, prezentowała taką wściekłą bezwzględność, że sama się do niej zraziłam. Nie wiedziałam, co ją napadło, popatrz, dopiero teraz przyszło mi do głowy, że to przez tego kochasia! Żal ją ogarnął, że się dla niego nie zeświniła! Kto to był, jakiś konfident?
– Miałam nadzieję, że właśnie tego dowiem się od ciebie – westchnęłam. – Mnie przy tych dyskusjach nie było…
– Nie było, rodziłaś dziecko.
– Ale właściwie wszystko się potwierdza. Tak przypuszczałam, że w młodości trafiła na chłopaka z UB.
– I co? – spytała Ewa ostrożnie po chwili milczenia. – To ma jakieś skutki?
– Właśnie wychodzi, że ma…
– No to czekaj. Zaraz… O rany, czekaj, mówiła mi jej szwagierka, Krystyna, siostra jej pierwszego męża, Andrzeja właśnie, ona mieszka w Szwecji, czasem przyjeżdża, trzy lata temu ją widziałam, o rrrrany…!
– No! – pogoniłam zachłannie. – Co mówiła?
– Spotkała się z Miziutkiem – powiedziała Ewa uroczyście. – Dwa lata wcześniej.
Nie bardzo się lubiły, ale zawsze, wiesz jak to jest, poszły na kawę do barku naprzeciwko Grandu, tak pogadać, no owszem, pogadały i już wychodziły, kiedy Miziutek we drzwiach skamieniał. Jakiś facet wchodził, też skamieniał. Tak stali i patrzyli na siebie, Krystyna ją grzecznie pożegnała, Miziutek nawet tego nie zauważył, cofnął się do środka razem z facetem. Jeszcze przez okno widziała, jak się w siebie wpatrywali, ale gówno ją to obeszło. Słuchaj! A może to był on…? Gach z młodości?
Z chciwością bez granic wchłaniałam w siebie tę romantyczną historię.
– A otóż tak. Na moje oko rzeczywiście! I czas się zgadza, spotkała go znienacka, przygłuszone uczucia wybuchły…
– Myślisz, że to możliwe? – spytała Ewa z niedowierzaniem. – Po tylu latach i takich dramatach? O Jezu, do rymu mi wyszło!
– Nie szkodzi. Że możliwe, gwarantuję. Jak wyglądał?
– Przystojny. Nawet bardzo. Dżentelmen w męskiej sile wieku. Tak powiedziała Krystyna, ja jej wierzę, zawsze miała dobry gust.
– Brodaty?
– Wykluczone. Krystyna brodatych nie lubiła. Jej szwedzki mąż też się musiał ogolić.
– No to brodę zapuścił później…
– Słuchaj no, ty coś wiesz? Chcesz przez to powiedzieć, że to był Libasz? On jest brodaty!
– Pogawędka z tobą stanowi dla mnie dar boży – wyznałam uczciwie. – Należy ci się coś wzajemnie. Tak jest, na moje oko to był obecny Libasz.
– Obecny…? A co? Dawniej nazywał się inaczej?
– Tak mi właśnie wychodzi i chciałam się upewnić. Ciekawa byłam, skąd jej się wziął i jak na niego trafiła, a tu proszę, zrządzenie losu u progu niewinnego barku.
Nareszcie coś rozumiem.
– Ja też. On robi interesy, wiadomo, jak te interesy u nas wyglądają, nachapią się szmalu i ruszą w świat. A on z tych takich przedsiębiorczych…? No, no, no…
Przyjęłam jeszcze jej ofertę skompletowania mi wiosennego stroju i dałyśmy spokój plotkowaniu. Wykryty fragment biografii Miziutka poruszył mnie do głębi, tak między innymi wyobrażałam sobie własne spotkanie z Grzegorzem, można powiedzieć, że Miziutek mnie zastąpił. Natknęli się na siebie we właściwej chwili, porozumienie osiągnęli z łatwością, Renuś w geszeftach Sprzęgiełowi do pięt nie sięgał, Miziutek wiedział, co robi, zamieniając mężów. Ciekawe tylko, dlaczego nie zrobiła tego normalnie i legalnie, rozwodząc się na przykład, a prawda, przy rozwodzie musiałaby podzielić się majątkiem…
Kąt do siedzenia i smętnego popłakiwania oddalił się ode mnie i znikł za horyzontem. Oczekiwały mnie same przyjemności, jutro telefon Grzegorza, a później ten wiosenny strój, do wiosny będę już miała dwie normalne nogi…
Z wysiłkiem opanowując niecierpliwość, czekałam, aż on zadzwoni. Był to rodzaj odruchu. Kiedyś, przed laty, też Grzegorz dzwonił do mnie, a nie ja do niego, bo po co go miałam narażać na podejrzenia Halusi? Mieliśmy umowę, jeśli już musiałam się z nim skontaktować w jakiejś sytuacji podbramkowej, dzwoniłam, owszem, i od razu w dużym skrócie mówiłam, o co chodzi. Grzegorz słuchał grzecznie, po czym oznajmiał, że to pomyłka. Niekiedy, jeśli nie zdołałam ograniczyć się do trzech słów, korygował numer, słowa „tak” lub „nie” zawsze udawało mu się wtrącić i w ten sposób uzyskiwałam odpowiedź. Naleciałości z tamtych czasów paraliżowały mnie teraz, chociaż dzwoniłabym do biura, a nie do domu.
Uświadomiłam sobie wreszcie odmienność sytuacji, wygłosiłam pod swoim adresem kilka dużych komplementów i już sięgałam po słuchawkę, kiedy właśnie Grzegorz zadzwonił.
– Czy ja ci wyjaśniałem, dlaczego nie mogę dzwonić z domu? – zapytał.
– Nie – odparłam. – Ale zgaduję. Zapewne masz kilka aparatów i kuzynka może podnieść drugą słuchawkę.
– Moja żona też. Ma pod ręką. No, to już rozumiesz.
– Zawsze rozumiałam, a teraz ci zrobię przyjemność. Tak jest, to Sprzęgieł spalił się w samochodzie. Wedle akt personalnych nie żyje. Czy odczuwasz satysfakcję?
– Jeszcze jaką…!
– Nie koniec na tym. Zdaje się, że zszedł ze świata na parę miesięcy przed stryjem.
Potrzebna jest data śmierci stryja.
– Mam tu właśnie te papiery przed sobą. Czekaj, zaraz znajdę…
Słusznie w niego wierzyłam. Powinien był wprawdzie, jadąc do Polski, od razu przywieźć ten chłam, sam to przyznał, ale sprawę Renusia nieco zlekceważył. W ostatniej chwili wyjawił mi, że dopiero ten wybuch w moim holu poruszył go głębiej, przedtem cały problem wydawał mu się czysto teoretyczny i bardziej zajęty był powrotem kontaktów ze mną.
Nie miałam pretensji i nie czyniłam wyrzutów. Ze mną… mój Boże, poczułam się ważna i upragniona. Nie miało znaczenia, łgał czy prawdę mówił, do łgarstw właściwie nie było powodu, przyjęłam komunikat z całym dobrodziejstwem inwentarza i reszta przestała się liczyć. Każda kobieta… więcej, każda istota ludzka musi się poczuć ważna i upragniona bodaj raz w życiu, inaczej popada w kompleksy, depresje i różne inne zwyrodnienia. Pewnie, że upragniona nie przez byle kogo…
– Jest – powiedział Grzegorz. – Szóstego listopada.
– A rzekomy Sprzęgieł sfajczył się dziewiętnastego czerwca – podchwyciłam.
– Odgadliśmy wszystko, aż się niedobrze robi. Poza tym wiem, jak Miziutek na niego trafił, dalszego ciągu domyślam się łatwo…
Przekazałam mu wszystkie, świeżo uzyskane plotki i przez chwilę wzajemnie utwierdzaliśmy się w poglądach. Grzegorz Renusia znał lepiej niż ja, podtrzymał opinię, iż Renuś w interesach robił za pechową niedojdę, nie na dzisiejsze czasy, Sprzęgieł zaś, bez wątpienia, wręcz przeciwnie.