Выбрать главу

– A gdzie podrzucili?

– Na granicy. Ułatwiła im pani przez tę swoją zieloną kartę. Ogólnie mieli zamiar tę Helenę usunąć radykalnie, głowę odcięli, żeby jej nikt nie rozpoznał, wysłali z kraju z panią, zwłoki zakopali, no, to im wyszło nie najlepiej… Potem, kiedy już, dzięki pani, wyszło na jaw, czyje są te zwłoki, zmienili zdanie i złożyli ją do kupy razem z głową.

Z kostnicą załatwili łapówkami, Nowakowski osobiście je wręczał. Teraz, rzecz jasna, twierdzi, że nic nie wiedział, był pewien, że Helena zginęła w katastrofie i nastąpiła tylko profanacja zwłok, a profanacji do zabójstwa daleko. Prawdy dowiedział się później, jak już pani wróciła.

– Jednak Mizutek zna mnie całkiem nieźle – rzekłam w zadumie. – Zaczynam rozumieć następne wydarzenia.

– Na ten temat Nowakowski gada chętnie, bo nie jego sprawa. Skoro już się wygłupili z głową, to Libaszowa wymyśliła, musieli panią jakoś unieruchomić. Żeby się pani zajęła sobą, a nie nimi. Rąbnął do pani snajper, a zamiar był taki, żeby pani uszkodzić stopę. Nie będzie pani mogła prowadzić samochodu, zostanie pani w Paryżu, głowę Heleny podwędzą i cała afera przyschnie. Tymczasem pani wróciła, a te papiery ich gryzły, więc wykombinowali ten cholerny wybuch. Pani w szpitalu, a oni sobie spokojnie poszukają, broń Boże tylko żeby pani nie zabić. Włamali się do piwnicy, to się zgadza, na pani sąsiada padło, niczego nie znaleźli. Księdza z Grójca owszem, chcieli zabić, bali się go śmiertelnie, bo z Kościołem żartów nie ma, gdyby ksiądz zaczął mówić…

– No i proszę, jak to na złe wychodzi nie wierzyć w ludzką uczciwość…

– Toteż właśnie – przyświadczył kapitan i wylał resztę piwa z puszki. Poszłam do lodówki po następną.

– Tożsamość Sprzęgieła już stwierdzono? – spytałam, siadając.

Kapitan zmroczniał nieco, ale zaraz się rozpromienił.

– Film pod tytułem „Ekstradycja” pani widziała?

– Widziałam. Bardzo dobry.

– No to ma pani ciąg dalszy. Sprzęgieł wszedł w posiadanie spadku nielegalnie i bezprawnie i oni już o tym wiedzą. Te firmy adwokackie, które od pani dostałem, to było samo szczęście, u nas już się zaczęło tuszowanie sprawy. Zdążyłem im podrzucić to strusie jajo w ostatniej chwili.

– Zażądają ekstradycji? Czyjej? Sprzęgieła czy Miziutka? Znaczy, chciałam powiedzieć, pani Libaszowej?

– Chyba obydwojga. Zdaje się, że już im zablokowali konta. Tak na wsiaki słuczaj, bo jeszcze prowadzą dochodzenie. Coś mi się widzi, że mają grupę krwi Libasza, wycinali mu tam wyrostek. Rozumie pani teraz, dlaczego ja siedzę tutaj, a nie pani u nas?

Zaniepokoiłam się.

– A nie wyleją pana z roboty?

– A kto wie, że tu siedzę? Poza tym, dlaczego mają wylać, dochodzenie przeprowadziłem doskonale i w niezłym tempie, za ten wybuch u pani dostałem naganę, a za dochodzenie dostałem pochwałę. Reszta już do mnie nie należy, czepiać się nie będę, bo nie upadłem na głowę i katastrofa samochodowa mi nie grozi.

Była to niewątpliwie informacja ogromnie pocieszająca.

– W rezultacie przestępstwo popełnione u nas polega na zabiciu Heleny…?

– E tam. Mówiłem przecież, że rozmawiam tu z panią prywatnie. Wedle wersji oficjalnej ta cała Helena zginęła w katastrofie, obrażenia wewnętrzne, nawet profanacji nie ma, bo głowa jej się sama oderwała. Trochę w tym brak logiki, na co jej obrażenia przy głowie i odwrotnie, ale kto tego będzie dochodził? Prawdziwy Libasz natomiast, doskonale wiemy, że sam z siebie nie umarł, ale co z tego? Zabił się na drzewie. Może koło prawe przednie, ostro leciał, pożar, co tu można stwierdzić? Guma się spaliła.

– Posługiwanie się cudzymi dokumentami… – podsunęłam z nadzieją.

– A owszem, karalne. Ale kota ogonem wykręcić zawsze można. Grzywna, zawieszenie, afekt, zakochali się w sobie na śmierć, Libaszowa i Sprzęgieł, i małpiego rozumu od tego dostali, pani myśli, że ja tak sam z siebie? A skąd! Pani prokurator mówiła do mnie i jej słowa powtarzam. Willę buduje.

– Kto?

– Pani prokurator. Uczucia wyższe bardzo sobie ceni.

– O Jezu…

Kapitan sposępniał mocno, wypił piwo i znów się nieco rozpogodził.

– Powiem pani szczerze, gdyby nie to, że cały kant obija się o Amerykę, wszystko by się im upiekło. A ten pani były… no, ten ostatnio Heleny… cały szwindel miał w małym palcu, wiedział o nim od początku do końca, Sprzęgieła trzymał na widelcu, na co czekał, do cholery? Dobra, niech będzie, dowody pogubił, ale bodaj mógł puścić swąd. Coś by z tego wynikło, dlaczego milczał, do pioruna, dopiero teraz powiedział co wie, i też, można powiedzieć, prywatnie. Nie do protokółu i nie dał się nagrać.

– Nie taki on głupi, jak by się wydawało – mruknęłam. – Doskonale wiedział, że latanie do panów z donosem tyle by pomogło, co umarłemu kadzidło. Ja nie wiem, może on w ogóle czeka na unormowanie sytuacji przestępczej? Aż cała góra rządowa poniecha kantów, kodeks karny się zmieni, a ruską mafię całkowicie diabli wezmą?

Kapitan przyjrzał mi się z wielką uwagą.

– Pani wierzy w taki cud?

– Nic na świecie nie trwa wiecznie. Nawet sam świat ma doczekać swojego końca.

Myśli pan, że koniec świata nastąpi, a mafia nadal będzie kwitła?

– A cholera ją wie…

– A otóż nie – powiedziałam uroczyście i w natchnieniu. – Ludzki żywioł to straszna siła. Ludzie się w końcu zdenerwują i tak jak niegdyś Dziki Zachód, ruszą osobiście. Bardzo liczę na młodzież spragnioną rozrywki, staruszki ze świeżo odebraną emeryturą przestaną im wystarczać, równie dobrze, a znacznie korzystniej można napadać mafiozów. Polak ma swoje ambicje, szczególnie jeśli nic, poza ambicjami, nie posiada. Trzeba się tylko do tego trochę przygotować…

Kapitan popatrzył na mnie tym razem ze zgrozą. Potem obrócił wzrok ku oknu.

Musiałam przynieść trzecią puszkę piwa, żeby go wreszcie odblokowało.

– Pani już nic nie grozi – powiedział i doznałam wrażenia, że dźwięczy w tych słowach jakby odrobina żalu. – Połapali się wreszcie, że od pani powinni byli trzymać się z daleka. Teraz już pani nie zdoła im zaszkodzić, nawet gdyby napisała pani i opublikowała całą epopeję o przestępczości. No, chyba że zacznie pani agitować tę młodzież…

– Nie zacznę – zapewniłam go solennie.

Jakiś szczątek zgrozy ciągle był w nim widoczny, ale wydało mi się, że wyszedł ode mnie nie bardzo przygnębiony…

* * *

Błąd policji, który zrujnował mi przedpokój, okazał się zgoła bezcenny. Oficjalnie, co prawda, nikt nie zamierzał mi niczego rekompensować, sama też się nie upierałam przy odszkodowaniu, ale kapitan Borkowski wciąż miał prywatne wyrzuty sumienia.

Niepewny, na ile może im dać ujście, sprawdził moją przeszłość.

Kiedy wyszło na jaw, że ta przeszłość sprawdzana już była Bóg wie ile razy, doznał ulgi. Zajęto się nią dawno temu nie dlatego, że popełniałam przestępstwa, ale wręcz przeciwnie, udzielono mi zezwolenia na udział w dochodzeniu i wożono mnie nawet radiowozem do trupa. Później wystarczał sam fakt, że przez parę lat wytrwałam przy boku prokuratora, też należało o mnie wszystko wiedzieć. Następnie wyskoczyła kwestia paszportu, chciałam wyjeżdżać bez zaproszeń, półroczną batalię wygrałam, ale, rzecz jasna, przesiano mnie przez gęste sito. Nie było siły, okazałam się jednostką praworządną, żyjącą w zgodzie z kodeksem karnym i żadnego zagrożenia stanowić nie mogłam. Wszystko wskazywało na to, że także nie chciałam.

Zwyczajny obywatel, który ciągle mówi prawdę i nie próbuje łgać, niechby nawet z głupoty, to jest rzadki cymes. Kapitan pozwolił sobie pójść rozpędem i ujawnił przede mną różne dodatkowe szczegóły z doznaniami własnymi włącznie. Nowakowski, raz rozpuściwszy gębę, nie zachował już żadnego umiaru i walił zgoła tropikalną ulewą, zuchwale i bezczelnie pewien, że nikt mu nic złego nie zrobi.

Jasne, że chciałam wiedzieć wszystko, korciły mnie przy tym rozmaite detale, w tym uczucia Miziutka. Z pewnością łatwiej mogłam zrozumieć jej wewnętrzne potrzeby niż mechanizmy kanciarskiego biznesu, podejrzewałam przy tym, że nasze losy ułożyły się podobnie co najmniej w jednej dziedzinie i myśl ta nie wydawała mi się zachwycająca.

Kapitana czujnie trzymałam pazurami, on zaś nawet bardzo nie protestował. Kontakt osobisty z przesłuchiwanym padalcem odpadał, nie miałam nań ani szans, ani chęci, na szczęście jednak istniały urządzenia techniczne. Dostałam taśmę i mogłam ją sobie użytkować do upojenia.

– Moja prywatna własność – powiadomił mnie kapitan sucho. – Materiał pomocniczy. Proszę bardzo, chce pani, niech będzie.

Oficjalne informacje o katastrofie Sprzęgieła zdobyłam już wcześniej. Jej świadkami byli jakoby państwo Libaszowie osobiście. Jechali sobie spokojnie malowniczą szosą z Rawy Mazowieckiej na Grójec i Piaseczno, kiedy znienacka wyprzedził ich szaleniec, który grzał co najmniej sto osiemdziesiąt i nie zmieścił się w zakręcie. Mokro było, wyniosło go poślizgiem, rąbnął w drzewo, kiedy nadjechali, już się palił. Gdyby to była prawda, Sprzęgieł musiałby zwariować albo jechać po pijanemu z przerwą w życiorysie, trasa z Rawy Mazowieckiej przez Grójec całkiem niezła, ale do autostrady jej daleko, wąska i dosyć kręta. Zeznania przyjęto jednakże bez żadnych podejrzeń, bo niby dlaczego dwoje eleganckich cudzoziemców w średnim wieku miałoby łgać w tak prostej kwestii. Miejscowe gliny cieszyły się głównie z tego, że obydwoje mówią po polsku.

Teraz. Nowakowski wyjawił prawdę. Jak Miziutek nakłonił Renusia do owej podróży, twierdził, że nie wie, ale wie, że Sprzęgieł go załatwił. Spotkali się, Renuś dostał w łeb, samochód z nim w środku bez wielkiego trudu udało się zepchnąć z szosy i wbić na drzewo, a podpalenie stanowiło miętę z bubrem, Miziutek osobistego udziału w tym nie brał, taktownie stał tyłem i patrzył, czy nie nadjeżdża niepożądany świadek.

Z dokumentami kłopotu nie było, bo Renuś, na życzenie małżonki, przyjechał już obrośnięty i podobizny miał z brodą, a Sprzęgieł tę brodę zaczął zapuszczać odpowiednio wcześniej. Wymienili się bezproblemowo.