Выбрать главу

Z taśmy dało się wywnioskować, że Nowakowski Miziutka nie lubi, a Sprzęgieła boi się panicznie. Obaw nie krył wcale, przeciwnie, nawet je podkreślał, sam niewinny jak dziecko, uczestniczył w tej machinacji ze strachu, nerwicy w ogóle dostał.

– I już sobie kombinuje wariackie papiery – powiedział w tym miejscu kapitan zarazem jadowicie i melancholijnie.

– Bystry chłopiec…

– Użyteczny był, bo przecież on z branży i pełną wiedzę o dochodzeniu posiadał na bieżąco. A co do tej brody, to wystarczy jak ją zgoli. Widziałem ich zdjęcia, bez brody Sprzęgieł i Libasz przestają być tacy podobni do siebie, inny układ szczęki, inne usta i zęby…

Przez moment wydawało mi się, że kapitan mówi o brodzie Nowakowskiego, który całe życie spędził gładko ogolony i poczułam się zaskoczona. Nie, jednak Sprzęgieł wypełniał go całkowicie.

– I myśli pani, że mu coś zrobią? Wcale nie udawał Libasza, posługiwał się jego nazwiskiem jako pseudonimem ze względu na firmę, pseudonimy nie są zakazane. Jedyne, co mu może zaszkodzić, to ten amerykański spadek, ale też forsą załatwi, nie miejmy złudzeń…

Zaczęłam mieć tego całego Sprzęgieła po dziurki w nosie. Tęsknie pomyślałam, że może go ktoś trzaśnie, tylu ludziom się ponarażał, między innymi mnie, ale sama nie pchałam się specjalnie do mokrej roboty. Wolałabym, żeby ktoś inny…

Kapitan kontynuował zwierzenia.

– Nie wyszło im najlepiej, bo jednak forsę stracą, będą musieli odbijać, a w naszej dżungli zaczyna się robić trochę ciasno. Stany im też odpadły, tyle mojego. No, z drugiej strony ja w tym interesie wyglądam najlepiej, zwłoki bez głowy zidentyfikowane, sprawcy nie ma, bo oficjalnie zawiniła katastrofa, a ten, który ją spowodował, nie żyje. Sprawa rozwikłana i mówiłem pani, dostałem pochwałę. Cha, cha. Szlag żeby to trafił. A tak między nami, dobrali się jak w korcu maku, ciekaw jestem, które z nich gorsze, Sprzęgieł czy ta jego żona? Zaraz, jaka żona, wdowa po Libaszu, też jest w porządku, brali ślub, nazwisko nosi prawnie i zdaje się, że własną ręką nie zabiła nikogo…?

Jęknęłam. Zaczynałam mieć dosyć także i Miziutka. Kapitan miał rację, nie było dla niej paragrafu.

– Może chociaż karalne jest ukrycie śmierci męża? – spytałam beznadziejnie.

– Siedzieć za to nie pójdzie, najwyżej wyłoży jeszcze parę złotych. Szczerze mówiąc, nie znam dokładnie kodeksu cywilnego. Pani się z nią przyjaźniła, co…?

Popatrzyłam na niego ponuro, podniosłam się z fotela i poszłam po kolejną puszkę piwa. Mieliśmy wielką szansę wpaść w łagodny alkoholizm…

* * *

Głupia suka. Spaskudziła mi całą drugą połowę życia, a potem jeszcze wdarła się pod koniec. Żeby ona pękła.

Z wydarzeń aktualnych darowałabym jej właściwie wszystkie, nawet te okropne pierepały z głowami, z wyjątkiem nogi. Nogą mnie ustrzeliła dennie, co za pomysł kretyński, zatruła mi życie, zmarnowała wycieczkę po Francji, z dwiema nogami nie wróciłabym przecież, głowę Heleny upchnęłabym w jakimś zamrażalniku… A, prawda, głowę mi ukradli, na litość boską, czy wreszcie pozbędę się tych głów…?!

Przedawnionego świństwa darować nie mogłam.

Grzegorz nie był kretynem nigdy, nawet we wczesnej młodości. Kobiety zawsze uważał za ludzi. Inna płeć, co miało swoje powaby, ale zarazem cechy podobne męskim, jakiś umysł, ustrojstwo pod ciemieniem działające mniej więcej tak samo, gdzieś nieco niżej rozmaite uczucia, upodobania i predyspozycje, może odmienne, ale wartościowe. Gumowa lalka do łóżka byłaby chyba ostatnią rzeczą, jaką zgodziłby się zaakceptować. Oczyma duszy widziałam go po końcu świata, na bezludnej wyspie… o mój Boże, a niby jaka miałaby być ta wyspa, jeśli ludzkość diabli wzięli… ze wstrętem w taką lalkę wpatrzonego. Eksperymenty mógł czynić, dlaczego nie, wynająć sobie dwie kolorowe prostytutki gdzieś tam, w jakimś Hong Kongu… Nie stanowiły sensu życia, tyleż samo miały znaczenia, co chińska potrawa w knajpie, złożona głównie z pędraków. Człowiek chce spróbować, niech mu będzie.

Własną kobietę natomiast traktował jak człowieka. Partnera życiowego, nie przeciwnika, nie darmową obsługę. Przyznawał jej pełnię praw takich samych jak sobie.

W gruncie rzeczy łatwo było wspólnie z nim egzystować, o ile samej nie prezentowało się poziomu umysłowego wyjątkowo głupiej krowy i charakteru wyjątkowo złośliwej małpy. Mogłam chyba spędzić z nim życie, urozmaicone i barwne…?

Miziutek mi to odebrał. O nie, nie życzyłam jej dobrze.

Jej się udało wszystko. Wyjechała na saksy, jak chciała, pracę dostała przy mojej pomocy… Pozbyła się pierwszego męża, który poza granicami kraju do niczego nie był przydatny, bo profesjonalnie zajmował się literaturą polską XVIII wieku, dopadła wzbogaconego Renusia, poganiając go nahajem ruszyła na podbój kontynentu za Atlantykiem, wymieniła go potem na ulubionego, acz nieco może kompromitującego amanta z młodości, prosperowała zwycięsko i bez skrupułów… Ja zaś miałam same kłopoty, porzucano mnie lub też byłam zmuszona sama porzucać niewydarzonych partnerów życiowych, a do tego straciłam Grzegorza. Dzięki tej zołzie.

Wyobraziłam sobie, co by było, gdybym jednak, mimo wszystko, przyjechała do Paryża we właściwej chwili. Zgnębiona, wściekła, bez pieniędzy, zajęta głupkowatym ratowaniem nieudanego związku, bliska dna… Biłabym się z nią o to moje, scedowane na nią, miejsce pracy…? W zawodzie, co tu ukrywać, była zdolniejsza ode mnie, nikt by nie wolał mnie od niej, poszłabym zamiatać ulice…? Już widzę zachwyt Grzegorza na widok facetki z miotłą i śmietniczką na długim drągu, cenił wartości wewnętrzne, które powinny ujawniać się jakoś inaczej… No dobrze, załóżmy, że natknęłabym się na niego bez miotły w ręku, stan naszych uczuć był w tym momencie podobny, padlibyśmy sobie w objęcia bez chwili wahania. Dorwałabym jakąś normalną robotę chociażby z nim razem, okazałoby się, że o moim talencie lepiej nawet nie wspominać, rozczarowałby się…? Głupio… Pisałabym książki…? Chyba tak. Może artykuły i felietony, może pracowałabym na dwa fronty, a co tam, jednostka pracowita zawsze robotę znajdzie, zostałabym już w tej Francji, mieszkałabym już od lat w willi na peryferiach Paryża, ozdabiałbym nasz wspólny dom, bo to owszem, umiałam, moim głównym problemem byłby własny wygląd zewnętrzny, podwiązki, niech je piorun strzeli, nosiłabym skolko ugodno. I kapelusze. Zakryłyby przynajmniej moje cudowne uczesanie, Jezu Chryste, a ileż bym miała udręki z tą cholerną głową…?!

Jednak, mimo wszystko, Grzegorz wart był nawet głowy…

Bierz diabli głowę, podwiązki i kapelusze, na Grzegorzu mi zależało, jemu na mnie chyba też, wzajemna tolerancja, przystosowanie się do siebie, dałoby się razem żyć.

Objechałabym z nim pół świata, bo zlecenia miewał wszędzie, no dobrze, sama objechałam ćwiartkę, ale z nim byłoby mi przyjemniej…

Oczyma duszy ujrzałam nagle nas, jak dwie osoby na ekranie, w Tropicanie na Kubie, na plaży w Andaluzie w Algierii, na Hawajach… nie, na Hawajach broń Boże, za dużo tam pięknych dziewczyn, ale w drodze na Nordkapp, na wyspie świętego Edwarda, w Kalkucie, w Tokio i może akurat nie byłoby tam trzęsienia ziemi… Ale mogliby nas napadać egzotyczni bandyci w Ameryce Południowej, doskonale umiem strzelać, a Grzegorz fechtuje się świetnie. W każdym razie fechtował się w młodości i chyba mu to nie przeszło…? Zwyczajnie w Nicei, w apartamencie z widokiem na morze…

Ujrzałam siebie przy jego boku i nagle wyraźnie poczułam, że to byłoby szczęście.

Obojętne gdzie, w komórce na króliki pod Małkinią Górną. Obojętne jak długo, niechby chociaż kilka lat. Grzegorz i ja, razem, jako jednostka rozliczeniowa… Słowo „my” dotyczyłoby nas.

Miziutek mi to odebrał.

Moje uczucia do niej przekroczyły wszystko. Nie byłabym w stanie nawet na nią popatrzeć, nie wspominając o czymś takim jak rozmowa, względnie zabicie jej, bodaj na odległość. Podpalenie jej domu… Wykluczone! Nogi by mi odpadły, gdybym się miała zbliżyć, paraliż by mnie tknął, gdybym miała jej dotknąć. Prędzej udusiłabym się na śmierć, niż do niej odezwała.

Uświadomiłam sobie nagle, że temat Minutka zalągł się we mnie nie bez celu.

Zamierzałam pomyśleć, czy nie udałoby się zrobić jej coś złego. Otóż nie. Nie ja. Nie tknę sprawy, niech się udławi swoim Sprzęgiełem, swoim Renusiem świętej pamięci, swoim majątkiem, swoim życiorysem i swoją niezniszczalną urodą. Mógł sobie Grzegorz gadać o nadgryzieniu zębem czasu, Miziutek należał do kobiet, których czas się nie ima, nie miała skłonności do tycia i dobrze trzeba było się przyglądać, żeby dostrzec różnicę trzydziestu lat. Wiek ujawnia się w kilogramach…

Siedziałam spokojnie na tyłku, patrzyłam w okno i nienawidziłam jej z całego serca…

* * *

Relacji kryminalno-śledczej Grzegorz wysłuchał z wielkim zainteresowaniem.

– Wynika z tego, że od ciebie się odczepią?

– Z pewnością. Mają drobne kłopoty, z którymi nie mam już nic wspólnego.

Czepianie się mnie mogłoby im tylko zaszkodzić.

– Chwała Bogu. Jak wyglądasz z nogą?

Prawie zdziwiłam się pytaniem, bo o nodze zdążyłam zapomnieć.

– Doskonale. Po schodach schodzę jak człowiek i ona o sobie przypomina tylko w wyjątkowych przypadkach. Ten ortopeda był genialny, miał rację, nic nie robić i spokojnie poczekać. Za miesiąc będę mogła tańczyć.

– Także przyjechać tutaj?

Pomilczałam chwilę z nadzieją, że moje milczenie brzmi potępiająco.

– Jeszcze z półtora tygodnia warto by przeczekać. A zwracam ci uwagę, że zaraz potem nadejdzie sierpień. Sierpień w Paryżu już przeżyłam i dziękuję za więcej. Pozwolisz, że ewentualny przyjazd przesunę na wrzesień?

– W pełni, bo w sierpniu ja też muszę wyjechać. Moja żona…

– No więc właśnie! Co z twoją żoną? Nie pytałam, bo chciałam być taktowna.

Cholera. Że też różne osoby są taktowne z natury, a ja się muszę wysilać…!